Na jednym z takich balów, odbywającym się w sali kasyna, doszło do zawstydzających scen, połączonych ze zbrodnią kradzieży i ciężkiego pobicia po twarzy kilku uczestników.
Najpierw córka szanowanej ogólnie pani D.W. przeżyła podwójny afront moralny, co stało się początkiem ogólnej awantury.
Otóż piękna i młoda panienka została prawie zgwałcona na oczach wszystkich, gdy jej tancerz, niejaki Alfred Jajo, pocałował ją w nagie ramię.
Panna upadła na podłogę i zaniosła się szlochem, a następnie oświadczyła głośno, że oto została pozbawiona panieńskiej czci i jako niecnota musi odejść do innego świata.
Na tak postawioną sprawę do panny podeszła matka i dała jej mocno po buzi, a następnie przeprosiła balowiczów za córkę, stwierdzając, że panna od zawsze miała kłopoty umysłowe. Z takim oświadczeniem nie zgodził się jakiś podstarzały kawaler i zażądał od Jajo satysfakcji w postaci walki na szpady. Jako że szpady nikt w towarzystwie nie posiadał, Jajo trzepnął kawalera w szczękę i tym samym wygrał pojedynek.
Pani D.W. wytargała za włosy schowaną za orkiestronem swoją córkę i obie powróciły do zabawy.
O dziwo, z sali oddalił się wspomniany Jajo, ale nikt się tym nie przejął, bo cała awantura jakoś się ułagodziła.
Po dwóch godzinach pląsów, przekąsek i lekkiego wyszynku, ktoś stwierdził, że brakuje mu w kieszeni portfela, a inny że zginął mu szykowny kapelusz. Wszystkich ogarnęła przygnębiająca atmosfera, a co chwilę ktoś zgłaszał następną zgubę.
Właściwie nic by się nie stało, ale w sam środek balu wtargnęła z wielkim okrzykiem grozy pani D.W. i oświadczyła, że padła ofiarą złodzieja, który zdjął z jej szyi złoty naszyjnik o wielkiej wartości.
Po kilku dniach do miejscowego posterunku policji zgłosił się pracownik lombardu i oświadczył, że opisywany przez poszkodowaną naszyjnik znajduje się w jego biurze jako zastaw za pieniądze. Policja natychmiast zastawiła pułapkę i postanowiła czekać na tajemniczego klienta. Jakież było zdziwienie, gdy po klejnot zgłosił się pan. Wszedł do lombardu, pokazał kwit zastawny i poprosił o następną pożyczkę.
Po zatrzymaniu Jajo twierdził, że ów kwit zastawny znalazł na Wałowej, potem, że ktoś mu go odsprzedał w szynku na Rzędzinie.
Dopiero na drugi dzień, skruszony pobytem w obskurnym areszcie, powiedział całą prawdę. Jak wyznał, pochodził z Ropczyc i na co dzień był bezrobotnym siodlarzem, a braki w gotówce nadrabiał kradzieżami. Złodziejskiego fachu nauczył się w więzieniu lwowskim, gdzie przebywał niewinnie przez dwa lata. Na balu karnawałowym znalazł się zupełnie przypadkowo. Przyjechał do Tarnowa z myślą dokonania drobnej kradzieży, ale nie miał zbyt wielkiego szczęścia. Chodząc ulicami Tarnowa cierpiał głód i pragnienie, więc gdy nadarzyła się okazja, skorzystał z niej skwapliwie.
Naszyjnik skradł w zamieszaniu, a taniec z córką D.W. był tylko pretekstem.
Oczywiście, pani D.W. wykupiła swoją własność, a Jajo poszedł na kolejną odsiadkę.
(za "Pogoń" - zbiory MBP)