https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pokonanie trzech kilometrów zajęło strażakom kwadrans

Paweł Szeliga
Pracownicy stolarni przez cały wtorek wydobywali ze zgliszcz maszyny. Nie wiadomo, czy uda się je ponownie uruchomić
Pracownicy stolarni przez cały wtorek wydobywali ze zgliszcz maszyny. Nie wiadomo, czy uda się je ponownie uruchomić Paweł Szeliga
Komendant powiatowy PSP powołał czteroosobową komisję, która zbada, dlaczego strażacy jadący do pożaru stolarni w Nowym Sączu potrzebowali aż 14 minut na pokonanie dystansu trzech kilometrów. Zakład przy ul. Stobieckich spłonął, straty oszacowano na 350 tys. zł.

O sprawie "Krakowska" informowała wczoraj. Właściciel stolarni Jacek Najduch twierdził, że nie mógł doczekać się na przyjazd straży. Bezsilnie obserwował, jak dorobek jego życia idzie z dymem. Stracił zakład z maszynami, materiały, a także nową halę o powierzchni 150 metrów kwadratowych. W tym tygodniu miała być oddana do użytku. - Gdyby strażacy dotarli wcześniej, to część maszyn udałoby się uratować - uważa Jacek Najduch.

Według niego czas oczekiwania na przyjazd straży był dwukrotnie większy niż to wynika z zapisów monitoringu. W rzeczywistości zgłoszenie przyjęto we wtorek o godz. 3.09. Minutę później wysłano do pożaru pierwsze samochody. Dotarły na miejsce o godz. 3.23. Łącznie z ogniem walczyło aż 13 zastępów straży pożarnej.

- Dotarcie na miejsce trwało zbyt długo - przyznaje st. bryg. Janusz Basiaga, komendant miejski PSP w Nowym Sączu. - Odpowiedzią na pytanie, dlaczego tak się stało, zajmie się specjalna komisja. Komisja ma siedem dni na sporządzenie raportu. Odsłucha rozmowy dyżurnego z osobą zgłaszającą pożar. Dzięki zapisom GPS każdego z aut ustali, jaką trasą i z jaką prędkością jechały wozy strażackie.

Rzecznik komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej kpt. Jacek Woźniak podkreśla, że straży nie obowiązują regulacje dotyczące czasu dotarcia na miejsce zdarzenia. Mimo to fakt, że sądeccy strażacy potrzebowali aż 14 minut na pokonanie trzech kilometrów w nocy, gdy ulice są puste, budzi jego niepokój.

Jacek Najduch nie otrząsnął się jeszcze z szoku wywołanego pożarem. Nie myślał więc na razie o tym, czy będzie zabiegał o dogłębne zbadanie sprawy.

- Na razie sprawdzam czy uda się jakoś uruchomić choćby część maszyn - mówi Najduch. - Miałem podpisane kontrakty z klientami, których nie zrealizuję. Zbyt dużo mam teraz spraw na głowie.

Napisz do autora:
[email protected]

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 4

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

P
Peter
A moze sam podpalil i teraz szuka winnego by dostac idszkodowanie
m
maniek
hala miała byc dopiero oddania i jak stazacy przybyli to juz cały zakład byl objety pozarem wiec nie ma co mowic ze w ciągu 14 minut sie wszystko splilo bo jak zawsze trzeba winnego znalesc
j
ja23
Hala miała być oddana do użytku? Czy może już była używana...?
S
Slimmm
Autor pisze: "o godz. 3.09. Minutę później wysłano do pożaru pierwsze samochody." "Dotarły na miejsce o godz. 3.23" 3:10-3:23 to 13mint.
optymalna droga do pożaru to nie 3km a 4,8km. Tytuł: "Pokonanie trzech kilometrów zajęło strażakom kwadrans" - 4,8km to nie 3km, a 13 minut to nie kwadrans. Zniżacie się do poziomu "faktu" czy też aspirujecie do niego?.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska