FLESZ - Kolejna próba oszustwa w sieci

„Zapotrzebowanie na pracowników w minionym kwartale było ogromne. Już od trzeciego kwartału 2020 roku stopniowo poprawiała się sytuacja na rynku, ale prawdziwy boom miał miejsce w drugim kwartale 2021, kiedy to firmy członkowskie Polskiego Forum HR (PFHR) odnotowały obroty w zakresie rekrutacji stałych na poziomie 56 mln PLN. Oznacza to wzrost rok do roku na poziomie ok. 90 proc. (uwzględniając korektę wynikającą ze zmiany liczby podmiotów raportujących)” – czytamy w najnowszym raporcie Polskiego Forum HR, zrzeszającego czołowe firmy rekrutacyjne w naszym kraju, zatrudniające dziesiątki tysięcy osób.
Przyszłość rysuje się w różowych barwach: raport Element i Grant Thorton podaje, że w lipcu 2021 roku opublikowano o 23 proc. więcej ofert pracy niż przed rokiem. To sygnał, że popyt na pracowników w kolejnych miesiącach będzie nadal rósł.
Firmy zrzeszone w Polskim Forum HR największe dochody osiągają z zatrudnienia pracowników tymczasowych (87 proc. z nich ma umowy o pracę). Tu także mamy do czynienia z boomem: w rok liczba takich pracowników zwiększyła się o 30 proc., do 87 tys., a liczba przepracowanych przez nich godzin w przeliczeniu na pełne etaty – o 59 proc. Rekruterzy zarobili na tym w drugim kwartale aż 833 mln zł, o 55 proc. więcej niż przed rokiem, głównie dlatego, że mocno rosną wynagrodzenia pracowników. Kolejne 312 mln zł to przychody z outsourcingu, a 52 mln zł – z delegowania pracowników w ramach świadczenia usług. 7 mln zł firmy z PFHR zarobiły dzięki rekrutacjom stałym na rzecz zagranicznych pracodawców.
Pracownik na wagę złota…
Monika Fedorczuk, ekspertka Konfederacji Lewiatan ds. rynku pracy, zwraca uwagę na to, że firmom w kluczowych branżach, jak przemysł, IT, komunikacja, logistyka, budownictwo, ale też hotelarstwo, gastronomia, turystyka, coraz trudniej znaleźć pracowników. Stopa bezrobocia wprawdzie stanęła w miejscu i wynosi 5,8 proc., więc teoretycznie do dyspozycji pracodawców pozostaje 975 859 osób, w tym 529,6 tys. kobiet, zarejestrowanych w powiatowych urzędach pracy. W praktyce jednak jest to totalna fikcja, bo połowa z tych ludzi nie ma pracy od ponad roku, a wielu – od lat. I właściwie nie da się ich zatrudnić z dnia na dzień, zwłaszcza w firmach potrzebujących osób o wysokich kwalifikacjach.
- Największe niewykorzystane zasoby pracy są w województwach mazowieckim (139 634), śląskim (87 471) i podkarpackim (80 396), co należy wiązać – przynajmniej w dwóch pierwszych przypadkach – z wielkością populacji województwa. Najwyższa stopa bezrobocia była w lipcu w województwach: warmińsko – mazurskim (8,9 proc.), podkarpackim (8,4 proc.) i kujawsko – pomorskim – mówi Monika Fedorczuk i dodaje, że są to wszystko zasoby czysto teoretyczne, bo aktywizacja większości tych ludzi wymaga nie lada wysiłku: nie tylko zmiany czy podwyższenia kwalifikacji, ale i wyuczenia pewnych postaw życiowych. Pośredniaki nie robiły tego dotąd wcale lub robiły w ograniczonym zakresie, z uwagi na brak środków i ludzi, a przede wszystkim – za sprawą takich, a nie innych ustawowych wymagań. Mają się one w najbliższym czasie zmienić, ale cały proces potrwa.
- W województwie wielkopolskim stopa bezrobocia była na poziomie 3,4 proc., a w metropoliach, jak Kraków, jest jeszcze niższa, co oznacza dla pracodawców istotne problemy w pozyskaniu pracowników zarówno na stanowiska specjalistyczne, jak i do prac technicznych i prostych. Z tego względu część firm decyduje się na zatrudnianie cudzoziemców, szczególnie z państw spoza UE
– komentuje ekspertka Lewiatana.
Potwierdzają to dane Wydziału Spraw Cudzoziemców Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego oraz oddziałów ZUS w naszym regionie (Kraków, Nowy Sącz, Tarnów, Chrzanów): liczba zatrudnionych obcokrajowców powiększa się bardzo szybko i padły już wszelkie rekordy sprzed pandemii. A i tak potrzeby pracodawców są niezaspokojone. Liczba ofert pracy w popularnych serwisach rekrutacyjnych wzrosła rok do roku o 50 proc. i jest także wyższa niż przed wybuchem zarazy.
Nic dziwnego, że rosną również oferowane kandydatom stawki. W Polsce ów wzrost wyniósł w lipcu 10 proc. rok do roku, a w Małopolsce 12 proc. W Krakowie był jeszcze wyższy. Wiele zależy jednak od sektora – tam, gdzie koniunktura jest najlepsza, a braki pracowników największe, podwyżki wynagrodzeń przekroczyły nawet 20 proc. A w słabszych kapitałowo mikrofirmach z sektora usług oraz w sferze publicznej nie było ich wcale. To wielkie zagrożenie dla przedsiębiorców: mogą mieć zamówienia, ale nie będą mieli ich kim zrealizować.
…I bonusów
To zagrożenie rośnie z każdym dniem, bo coraz intensywniejsze – czasem wręcz rozpaczliwe – rekrutacje prowadzą w Polsce firmy z Zachodu, zwłaszcza z Niemiec, gdzie gasterbaiterzy z naszego kraju byli w ostatnich 30 latach podporą sezonowych sektorów gospodarki; chodzi zwłaszcza o robotników budowlanych oraz robotników rolnych zatrudnionych przy zbieraniu owoców oraz w przetwórstwie owocowo-warzywnym.
Po wejściu do Unii pracownicy z Polski opanowali też znaczną część rynku opieki zdrowotnej (osobistej – nad dziećmi i seniorami, ale też w sanatoriach, szpitalach i innych placówkach), turystyki (hotele, hostele, pensjonaty) oraz handlu i gastronomii. Problem w tym, że z powodu pandemii, a zwłaszcza niepewności związanej z ewentualnymi kolejnymi obostrzeniami (oznaczającymi po prostu brak gości i brak pracy), niektóre zajęcia stały się „trędowate” i Polacy zwyczajnie ich unikają. Dotyczy to przede wszystkim szeroko pojętej branży turystycznej, noclegowej i gastronomicznej.
Północnoniemiecka telewizja publiczna NDR cytuje właścicieli hoteli, barów, restauracji i mobilnych punktów gastronomicznych z Meklemburgii-Pomorza Przedniego (region sąsiadujący z naszym Zachodniopomorskiem), narzekających na dotkliwy deficyt recepcjonistów, pokojowych, barmanów, kelnerów, kucharzy itp. Rzut beretem od Świnoujścia ofert jest tak wiele, że część pracodawców – chcąc się wyróżnić – oferuje Polakom nie tylko wyraźnie wyższe niż dotąd wynagrodzenie, ale i…. bonusy powitalne rzędu 600 euro, czyli 2740 zł za sam przyjazd. Do tego często wikt i opierunek.
Krister Hennige, szef Zrzeszenia Hoteli i Restauracji na wyspie Uznam, szacuje, że przed pandemią do pracy docierało codziennie ponad 4 tys. Polek i Polaków, a teraz zaledwie 2 tys. Zdesperowani działacze organizacji doszli do wniosku, że jeśli kolejne próby przyciągnięcia wschodnich sąsiadów się nie powiodą, trzeba będzie sprowadzić Ukraińców. Wymagałoby to jednak decyzji politycznych – na poziomie władz landu.
Niemieckie plany mocno niepokoją polskich przedsiębiorców, bo po naszej stronie granicy jest tak samo: brakuje recepcjonistów, pokojowych, barmanów, kelnerów, kucharzy itp. A do tego tysięcy, budowlańców, robotników przemysłowych, sprzedawców… Jak informuje centrala ZUS, liczba pracujących nad Wisłą obcokrajowców rośnie z miesiąca na miesiąc. W czerwcu tego roku wyniosła 818,8 tys. i była wyższa aż o 148,6 tys. niż przed wybuchem pandemii. Tylko w miesiąc wzrosła o kolejnych 22 tys. Potrzeby pracodawców są tak duże, że jeszcze w tym roku populacja pracujących imigrantów może przekroczyć milion. A mówimy tu wyłącznie o pracownikach legalnych.
Tymczasem Niemcy rozpoczęli poważną dyskusję o zatrudnieniu polskich… nauczycieli. W szkołach za Odrą jest rekordowa liczba wakatów. Po polskiej stronie mamy jednak do czynienia z bliźniaczym zjawiskiem: dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego dyrektorzy szkół i działacze ZNP doliczyli się w całym kraju 13 tys. nieobsadzonych stanowisk. Chętnych brak.
Według naszego resortu edukacji, średnie wynagrodzenie nauczyciela kontraktowego w Polsce wynosi nieco ponad 3,5 tys. zł brutto, mianowanego 4,4 tys. zł brutto, a dyplomowanego – 6,5 tys. zł brutto. Nauczyciel niemiecki zarabia średnio 5,5 tys. euro brutto (ponad 25 tys. zł) miesięcznie. Nauczyciel na Ukrainie dostaje przeciętnie 1,4 tys. zł brutto miesięcznie.