Minister kultury Piotr Gliński tak się naburmuszył, że ktoś śmie w telewizyjnym programie zadawać mu niewygodne pytanie i żądać konkretnej odpowiedzi, nie pozwalając na lanie wody, że zapowiedział szybki koniec takiej telewizji i jej dziennikarzy. Minister ma wsparcie pracowników TVP. Ponoć dostał od nich już dwa listy popierające takie działania. Pamiętam, że po ogłoszeniu stanu wojennego też pojawiły się osoby gloryfikujące telewizję w mundurach, jako tę jedyną prawdziwą i rzetelną.
Wierzę, że politykom PiS to się uda. Zajmie się tym Jacek Kurski, ten od stwierdzenia, że ,,ciemny lud to kupi”. A liderzy prawicy zaspokoją wreszcie swoją potrzebę parcia na szkło i będą mogli się licytować, kto zaliczył więcej godzin w szklanym okienku. Nie wiem tylko, jak zmuszą nas do ich oglądania - mamy przecież do wyboru kilka innych kanałów.
Co z gazetami? Nawet przejęcie wszystkich prywatnych tytułów czy zmuszenie ich do podlizywania się rządowi poprzez grożenie odcięciem od reklam zlecanych przez rząd i państwowe firmy lub nasłanie fiskusa nie spowoduje, że będziemy je czytali.
Co do dziennikarzy, to metoda jest prosta i sprawdzona. Wystarczy ich zlustrować. Wszak w tym zawodzie mogą pracować tylko zaufani ludzie, ideowo oddani partii. Jak to przeprowadzić, pokazały władze PRL w stanie wojennym. Wystarczy powtórzyć. Politycy PiS już raz próbowali tej sztuki w 2006 roku, ale ich zapędy zastopował Trybunał Konstytucyjny. Mądrzejsi o to doświadczenie zabrali się więc najpierw za jego rozmontowanie.
Minister Gliński zadba także o nasze wychowanie i kulturę. Chce decydować, jakie książki będą wydawane z dofinansowaniem z budżetu, i o teatralnych repertuarach. To nie przejaw cenzury, tylko budowa naszego odpowiedniego światopoglądu. O wydaniu książki ma decydować jej zawartość ideowa i sprawdzony autor. Natomiast filmami zajmie się prezes Kaczyński, który zamówi je w Hollywood. Ciekawe tylko jak nas zmuszą do oglądania tych spektakli, filmów i czytania ich książek.
Ktoś powie, że minister odpowiedział tylko na głos ludu, żądając, by teatr we Wrocławiu nie wystawiał jakiejś sztuki, bo protestowało przeciw niej kilkadziesiąt osób. To, że wszyscy oni, włącznie z ministrem, spektaklu nie oglądali, jest nieistotne. Za czasów PRL władza także miała swoje grono użytecznych idiotów.
Na koniec trochę historii. W 1968 r., kiedy zakazano wystawiania w Teatrze Narodowym adaptacji ,,Dziadów” Adama Mickiewicza, Stefan Kisielewski określił władze PRL-u jako ,,dyktaturę ciemniaków”. Za co został pobity przez nieznanych sprawców.