Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomóżmy! Zepsuł im się samochód. Na wózkach nie dojadą do „Nadziei”

Redakcja
Podczas zajęć w pracowni stolarskiej podopieczni WTZ przygotowują m.in. ramki do oprawy obrazów, stojaki na ozdoby, czy rzeźbią. Swoje rękodzieło wystawiają na kiermaszach i sprzedają
Podczas zajęć w pracowni stolarskiej podopieczni WTZ przygotowują m.in. ramki do oprawy obrazów, stojaki na ozdoby, czy rzeźbią. Swoje rękodzieło wystawiają na kiermaszach i sprzedają Alicja Fałek
Niepełnosprawni podopieczni Warsztatów Terapii Zajęciowej uczą się samodzielnego życia. Niedawno zepsuł się samochód, którym dowożeni byli do ośrodka. Zbierają na zakup nowego.

Wspólnie robią zakupy i przygotowują drugie śniadanie. Jedni znoszą brudne talerze, inni je myją. Reszta dnia upływa im na zajęciach z terapeutami, przerywanych rehabilitacją. Czasem wybierają się na basen, halę sportową albo na małą wycieczkę. Tak wygląda codzienność 35 podopiecznych stowarzyszenia rodziców i przyjaciół dzieci niepełnosprawnych ruchowo i umysłowo „Nadzieja”.
- Gdyby nie te zajęcia, moja córka pewnie by nie chodziła i nie mówiła. Nasze dzieci i my nie wyobrażamy sobie innego życia - mówi ze łzami w oczach Zofia Michalik z Nowego Sącza.
Martwi się, bo kilka dni temu zepsuł się stary ford transit, który codziennie rano zabierał niepełnosprawnych na warsztaty, a potem ich rozwoził do domów. Stowarzyszenia nie stać na nowy pojazd dostosowany do wożenia ludzi na wózkach.

Dostali nadzieję na życie
Irena Kosiór z Nowego Sącza jest mamą 35-letniej Ani. Jej córka urodziła się z porażeniem mózgowym, przez co porusza się na wózku inwalidzkim. Cierpi też na umiarkowane upośledzenie umysłowe.
- Anię urodziłam na studiach. Nie zdawałam sobie sprawy z jej stanu. Myślałam, że jej choroba przejdzie, jak grypa - wyznaje pani Irena. - Dopiero koleżanka uświadomiła mi, że moje ukochane dziecko będzie uzależnione ode mnie przez całe życie - dodaje.
Przez pierwsze 10 lat rodzice Ani radzili sobie sami, choć łatwo nie było. Nie zawsze wystarczało pieniędzy na rehabilitację, czy specjalistyczne obuwie. Ale nie poddawali się i walczyli o jak najlepszy stan swojego dziecka. Poznali inne sądeckie rodziny, które borykały się z podobnymi problemami.
- Pomysł powołania stowarzyszenia „Nadzieja” był efektem rozmów i determinacji rodziców dzieci niepełnosprawnych - podkreśla pani Irena. - Spora grupa podopiecznych ośrodka jest tutaj od jego powstania, czyli od 25 lat - dodaje.
Nic więc dziwnego, że większość podopiecznych „Nadzieję” traktuje jak drugi dom. W ośrodku spędzają po osiem godzin dziennie.
- Moja Agnieszka nie przyznała się, że źle się czuje i ma gorączkę. Nawet chora wolała iść na zajęcia, niż siedzieć w domu - podkreśla Rozalia Niedośpiał, mama 28-letniej Agnieszki, która w „Nadziei” jest od sześciu lat. - Te zajęcia, a przede wszystkim kontakt z innymi osobami, dają jej nie tylko radość i chęć do życia, ale też ją rozwijają.
Agnieszka cierpi na umiarkowane upośledzenie umysłowe, które jest wynikiem operacji guza mózgu i wodogłowia. Gdy skończyła szósty miesiąc życia lekarze z krakowskiego Prokocimia stwierdzili, że nie przeżyje kolejnych miesięcy.
- Okazała się silniejsza. Skończyła podstawówkę ucząc się w klasie integracyjnej, a potem zawodówkę z tytułem kucharza małej gastronomii - mówi z dumą pani Rozalia. - Jednak dopiero warsztaty rozwinęły u niej zdolności organizacyjne. Nauczyła się czynności niezbędnych w samotnym życiu - dodaje.
Młoda kobieta umie nie tylko sama gotować. Problemu nie stanowi dla niej pranie, prasowanie, sprzątanie. Jednak zakupy musi robić pod okiem innej osoby. Nie potrafi nauczyć się wartości pieniądza.
- Gdy idą na zakupy w ramach zajęć, pomaga jej moja córka, bo na pieniądzach się zna - wtrąca Irena Kosiór. - Ania garnie się do innych i jest bardzo pomocna. Gdyby nie zajęcia w ośrodku oprócz rodziny nie miałaby nikogo.

Czują, że są potrzebni
Rodzice 43-letniej Beaty Michalik, która cierpi na porażenie mózgowe, obawiali się, że ich córka zamknie się w domu.
- Beata z „Nadzieją” związana jest od 25 lat. Jeszcze kilka lat temu sama chodziła na zajęcia. Wszystko zmienił wypadek samochodowy - ubolewa Zofia Michalik. Jej córkę cztery lata temu potrącił samochód. - Beata przestała chodzić. A co najgorsze zamknęła się w sobie, przestała mówić, nie chciała wychodzić z domu. Wcześniej nie wyobrażała sobie dnia bez ośrodka i znajomych.
Do ponownego uczęszczania na zajęcia przekonał ją Paweł Jasiński, nieżyjący już niestety poprzedni kierownik Warsztatów Terapii Zajęciowej.
- Przyjeżdżał do nas do domu. Rozmawiał z córką. Przekonywał, że wszyscy czekają na jej powrót, bo jest potrzebna - wspomina pani Zofia. - Któregoś dnia wydarzył się prawdziwy cud. Pan Paweł Jasiński przyjechał samochodem, którym podopieczni jeździli na wycieczki. Zaprosił Beatkę, a ona wstała i o własnych siłach, niepewnym jeszcze, chwiejnym krokiem poszła do auta. To naprawdę był cud, bo przecież nie chodziła - opowiada matka.
Jakub Owsianka, ojciec 15-letniego Piotrka dodaje, że kontakt z podobnymi osobami buduje poczucie wartości u jego syna. - Piotrek trafił pod opiekę „Nadziei”, gdy skończył roczek. Cierpi na rzadką chorobę genetyczną skóry - wyjaśnia pan Jakub. - Na jego ciele tworzą się zrogowacenia, które przypominają rybią łuskę. Zdrowe dzieci nie rozumieją, że syn jest chory. Budzi w nich niechęć, a w ośrodku nikt go nie wytyka palcami. Akceptują go takim, jaki jest.
Tata Piotrka podkreśla, że każdy dzień spędzony na warsztatach sprawia, że 15-latek jest szczęśliwy.

Zepsuty samochód
- Nasz 10-letni ford transit po raz kolejny odmówił posłuszeństwa. Coś huknęło w silniku i już nie odpalił - mówi Marcin Błażusiak, kierownik Warsztatów Terapii Zajęciowej Stowarzyszenia „Nadzieja”. - Nie wiadomo, ile potrwa naprawa, a co najgorsze, ile będzie kosztować. Prawda jest taka, że to auto ciągle się psuje i tylko do niego dokładamy - dodaje.
Przez awarię auta niektórzy podopieczni nie mają jak dotrzeć na warsztaty.
Samochód na liczniku ma ponad 200 tys. przejechanych kilometrów. W ubiegłym roku na jego naprawę wydano ponad 10 tys. zł. Mechanicy odradzają dalsze inwestowanie w ten wóz. Na nowy trzeba około 150 tys. zł. - Chcieliśmy pozyskać dotację na zakup samochodu w PEFRON-ie, ale nie ma na taki cel środków - ubolewa Błażusiak. - Musimy więc sami pozyskać pieniądze na jego zakup. Bez pomocy dobrych ludzi nie będziemy w stanie - dodaje.
Jadwiga Jasińska, prezeska stowarzyszenia „Nadzieja” martwi się, że wpływy z jednego procenta są coraz mniejsze. W tym roku na konto wpłynęło zaledwie 35 tys. zł. - To kropla w morzu naszych potrzeb. Potrzebujemy pomocy - mówi Jadwiga Jasińska.

Można pomóc
W zakupie nowego samochodu, którym na zajęcia dowożeni będą podopieczni Warsztatów Terapii Zajęciowej, można pomóc na dwa sposoby:
Pierwszy to zakup prac wykonanych przez podopiecznych ośrodka. Jest w czym wybierać. Niepełnosprawni podczas zajęć przygotowują m.in. obrusy, serwety, obrazy. Obecnie przyjmują zamówienia na wieńce na Święto Zmarłych oraz pocztówki i stroiki na Boże Narodzenie.
Żeby zobaczyć prace wykonane przez podopiecznych „Nadziei”, wystarczy przyjść do ośrodka, który znajduje się przy ul. Freislera 10 w Nowym Sączu.
Drugi sposób to wpłata na konto Stowarzyszenia:

22 8805 0009 0019 9603 2000 0010
koniecznie z dopiskiem: „Na samochód”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska