Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Szarek: Kościół zamawia dzisiaj gnioty

Maria Mazurek
Prof. Andrzej Szarek przed swoim pomnikiem 2D, dedykowanym sądeckim artystom
Prof. Andrzej Szarek przed swoim pomnikiem 2D, dedykowanym sądeckim artystom Stanisław Śmierciak
W mediach królują dziś głupie programy, głupie seriale, głupawe kabarety i prymitywne żarty. Bez sensacji nie ma tematu. Brak nam edukacji artystycznej w szkole. O gustach współczesnych Polaków, przyczynach braku artystycznego smaku, komercji w sztuce i zaletach Nowego Sącza - rzeźbiarz, rysow nik, wykładowca prof. Andrzej Szarek rozmawia z Marią Mazurek

Gdyby Pan robił pomniki papieża, byłby Pan znacznie bogatszy. Jak profesor Czesław Dźwigaj z Krakowa, skądinąd przesympatyczny człowiek.
On zajmuje się pozbawioną smaku, masową produkcją, która powstaje tylko z myślą o sprzedaży. Ja wybrałem dla siebie inną drogę.

Uważa Pan, że skoro Dźwigaj jest artystą, nie ma do tego prawa?
Ma. To prawo daje mu ten, kto zamawia. W tym przypadku Kościół. A współczesny Kościół zamawia gnioty.

Postacie jakby zamknięte w szklance umieszczonej na schodach. Co to za makieta?
"Pomnika charakteru". Jedna z tych symbolicznych postaci to Roman Sichrawa, prezydent okupowanego Nowego Sącza, którego hitlerowcy poprosili o wskazanie dziesięciu zakładników, on więc na kartce dziesięć razy wypisał swoje nazwisko. Drugi to Roman Stramka, sądecki kurier, który podczas drugiej wojny światowej przerzucał ludzi przez zieloną granicę na Węgry, kilkakrotnie trafiając przez to w ręce gestapowców - za każdym razem udało mu się uciec. Trzecia, ostatnia postać, to malarz Bolesław Barbacki, który został rozstrzelany za to, że odmówił szefowi sądeckiego gestapo wykonania portretu. Do tych trzech sądeckich bohaterów mieliby dołączać kolejni, których historie opisywałyby umieszczone na schodach tabliczki. Zwykłych, odważnych ludzi z Sądecczyzny. Pana Kowalskiego, który po 30 latach picia odnalazł w sobie siłę, by przestać, albo pana Nowaka, który uratował tonące w rzece dziecko.

I gdzie ten pomnik powstanie?
Chciałbym, by powstał tu, w Nowym Sączu. Jeżdżę trochę po świecie i widzę, jak brakuje Polakom tego, by docenić to, co dzieje się tuż obok nas. By pokłonić się zwykłym, silnym ludziom z sąsiedztwa. By szanować siebie nawzajem. Ale ten pomnik nigdy nie powstanie.

Dlaczego?
Bo nasza władza woli, by powstawały kolejne pomniki Piłsudskiego. Mimo że marszałek - z całym szacunkiem do jego postaci - ma już mnóstwo pomników w całej Polsce. Albo kolejne rażące brzydotą pomniki papieża.

Polacy lubią gnioty?
Polacy w ogóle rzadko odczuwają potrzebę obcowania ze sztuką. Żeby zajrzeć do galerii, do opery, teatru. Wystarczy im, że są pompowani bezmyślną sieczką głupawych programów telewizyjnych i filmów akcji. To, co jest naprawdę sztuką, trafia tylko do bardzo nielicznych odbiorców.

Tacy jesteśmy z natury, czy tak jesteśmy nauczeni?
Tak jesteśmy nauczeni. Politycy, media, nasi bogacze równają do niższych. W mediach królują dziś głupie programy, głupie seriale, głupawe kabarety i prymitywne żarty. Bez sensacji nie ma tematu. Brak nam edukacji artystycznej w szkole. Muzyki i plastyki jest bardzo niewiele i zdarza się, że są to przedmioty prowadzone przez nauczycieli innych przedmiotów - geografów czy biologów - którzy muszą jakimiś dodatkowymi godzinami zapełnić etatowe godziny.

U mnie muzyka polegała tylko na tym, by nauczyć się piosenki i zaśpiewać ją na ocenę. A że nie umiem śpiewać, nie było to przyjemne.
Ale nie trzeba umieć śpiewać, żeby wyrobić sobie muzyczny gust, prawda? Może trzeba dzieciaki zabrać na jakiś koncert, polecić płytę, odkryć przed nimi coś nowego, poszerzyć ich horyzonty? Do każdego podejść indywidualnie? Ale to trudne, jeśli artystyczne przedmioty prowadzi osoba, która sama nie ma w sobie tej pasji i tego obycia ze sztuką.

W zasadzie po co nam sztuka? Może wcale nie jest potrzebna do szczęścia?
Nie jest. Każdy może przeżyć swoje życie w miejscu, nie podróżując, nie mając pasji, nie rozwijając się. I być zadowolonym. Ale to katastrofalne dla rozwoju ludzkości. Sztuka prowokuje do myślenia, pobudza, pozwala odkryć coś w sobie i w otaczającym świecie. Bez sztuki społeczeństwo głupieje. A społeczeństwo głupie, któremu starczy trochę wódki i kiełbasy, to społeczeństwo, którym łatwo manipulować. Zrobić z niego tłum niewolników. Jeśli ten świat ma się dalej rozwijać, potrzebujemy sztuki.

Wystarczy taka rodem spod Bramy Floriańskiej?
Wiadomo, że to nie jest sztuka wysokich lotów. Ale dobrze, że i taka jest. To obrazy skierowane do ludzi, u których poczucie artystycznego smaku dopiero raczkuje. Tak jak dziecko, które uczy się jeździć na rowerze na czterech kółkach, tak i oni mogą się dzięki temu dalej rozwijać. Bo na początku będzie im wystarczać kiczowaty krajobraz, ale potem spotkają się z kimś, kto kupuje obrazy czy rzeźby ambitne. I może też do tego dojrzeją. Dobrze też, że ci ludzie wypełniają swoje gusta kupując oryginalne prace, a nie reprodukcje. Jestem zdania, że każda - nawet słabsza, ale oryginalna - praca niesie w sobie ładunek emocjonalny.

Dobrze rozumiem, że Pan Profesor bardziej ceni ludzi kupujących obrazy koników pod Bramą Floriańską niż tych, którzy kupią reprodukcję modnego dzieła, np. Warhola?
Zdecydowanie. Są bardziej uczciwi. Myśli Pani zresztą, że ile osób rozumie, o co tak naprawdę chodzi z puszką Campbella? To tylko jakiś modny symbol, twór pop-artu. Który zresztą już swoją nazwą - pop-art, kultura popularna - zdradza się, że równa do niższych. Bo czym jest dziś sztuka? George Dickie wprowadził definicję, że sztuka jest tym, co znajduje się w przestrzeni wystawienniczej.

Mam wrażenie, że dziś można wywiesić tam rachunek z McDonalda, dołożyć do tego jakąś historię i opisać na legendzie. Już jest.
I ta sztuka jest coraz mniej czytelna, bez legendy niemożliwa do odszyfrowania. Wystawy są coraz słabsze, beznadziejne wręcz, stają się deklaracją beztalencia.

Ale Pana pomnika 2D, dedykowanego sądeckim artystom, narysowanego na murze, też nie rozumiałam. Dopóki Pan mi nie wytłumaczył.
Gdyby Pani przystanęła na dłużej, zaczęła myśleć, szukać odpowiedzi na swoje pytania, to by Pani zrozumiała. I te pytania wraz z odpowiedzią zostawiłyby ślad w Pani głowie.

Kto kształtuje gusta?
Pani. Media. Wielkie galerie sztuki. Ale niestety - też te handlowe. Bo jakby pani dziś umówiła się z kimś pod galerią, to w Sączu czekałby na panią pod Trzema Koronami, a w Krakowie - pod Galerią Krakowską.

Ciekawe, że centra handlowe zostały nazwane galeriami.
Nie bez powodu. W świecie komercji brakowało powagi. Elementy tej powagi trzeba było więc skądś wziąć. To się wzięło ze świata sztuki.

Co do wielkich galerii sztuki - kto decyduje, czyje prace tam trafią? Bo domyślam się, że prace artysty, który wystawia choćby te rachunki z McDonalda, momentalnie stałyby się bardzo modne i bardzo drogie, gdyby wylądowały w takim nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MoMa) albo londyńskim Tate Modern?
Nie trzeba MoMy. Wystarczy warszawska Zachęta albo krakowski MOCAK. A o tym, czyje prace się tam znajdą, decydują często teoretycy - dyrektorzy tych galerii, kuratorzy. To trochę taka gra w sztukę, bo każda z dużych galerii realizuje jakąś swoją wizję. Nie tyle artystyczną, co światopoglądową, by nie powiedzieć - polityczną. Jeśli młody artysta, nawet ten mniej utalentowany, tej wizji się podporządkowuje, ma większe szanse na sukces. Jeśli zajmuje się np. Holokaustem albo homoseksualistami, na pewno te szanse wzrastają. I proszę powiedzieć, czy tu nie wkrada się polityka? A przecież sztuka z założenia powinna być od polityki wolna.

Te prace, które są wystawiane w sądeckiej Małej Galerii, którą się Pan artystycznie opiekuje, są na sprzedaż?
Mała Galeria nie prowadzi sprzedaży dzieł sztuki, ale mówiąc ogólnie - sztuka zawsze jest na sprzedaż. Pytanie tylko, czy artysta tworzy pod publikę i stara się swoje dzieła sprzedać na siłę, czy jednak jest wierny swoim wartościom. Tych pierwszych nazywam dekoratorami. To tacy discopolowcy - równają do niskich gustów, byle znaleźć odbiorcę, byle szybko się dorobić. Drugą grupę artystów nazywam kapłanami. Mają umiejętności, ale też charakter i świadomość, które pozwalają im panować nad swoimi żądzami. Nie sprzedają się na siłę.

Tę sztukę jednak nie każdy zrozumie. Sztukę Pana również. Mało kto rozumiał chyba Pana pomysł, by nowosądeckie wieżowce pokryć monstrualnymi rzeźbami przypominającymi czajniki.
Wymyśliłem ten projekt lata temu i wciąż uważam, że był on świetny. Nowy Sącz czymś by się wyróżniał, byłby inny niż wszystkie miasta. Dwadzieścia pięć lat temu byłem jednak naiwny łudząc się, że uda się ten pomysł zrealizować. Pamiętam, rozmawiałem wtedy o tym z Czesławem Miłoszem. Powiedział do mnie: Człowieku, zapomnij. Polska będzie gotowa na taki projekt może za 50 lat. Nie teraz.

Nowy Sącz jest jednak dość małym miastem, w porównaniu z Berlinem, Londynem czy choćby Warszawą. Jak to się dzieje, że galeria prezentująca tak awangardową sztukę od lat utrzymuje się w takim mieście?
Nowy Sącz nie jest taki znów prowincjonalny. Poza tym leży w przepięknym miejscu, otoczony cudnymi pagórkami, przecięty trzema rzekami, w sąsiedztwie Starego Sącza. Ludzie tu przyjeżdżają. A jeśli przyjeżdżają i szukają miejsca ciekawego, ambitnego, zawsze tu trafią. Mamy gości nie tylko z Polski, ale i całego świata. Przyjeżdżają tu i dziwią się: jak to możliwe, że w mieście niemetropolitarnym jest takie miejsce? Możliwe.

Ludzie kupują dzieła sztuki jako lokatę kapitału, czy po prostu po to, by mieć coś ładnego w domu?
Wiadomo - my, artyści, najbardziej cenimy tych, którzy kupują, bo kochają i podziwiają. Ale tych zazwyczaj na to nie stać. Zdarzają się też ci, którzy kupują prace jako lokatę kapitału. Ale i w ich przypadku trzeba być obytym, żeby wiedzieć, na czym można majątek pomnożyć. I na pewno nie liczyłbym na szybki zysk. To trwa latami.

Nie za ciasno Panu w Nowym Sączu? Nie łatwiej by było Panu znaleźć odbiorców choćby w Berlinie?
Urodziłem się tu i po ludzku to miasto lubię. Mam wrażenie poza tym, że świat się skurczył. Sześć godzin i można znaleźć się w Nowym Jorku. W Warszawie jestem bardzo często. Nie widzę powodu, żeby się gdziekolwiek przeprowadzać. Mogę pracować na całym świecie, a żyć tu. I mieć blisko te wspaniałe pagórki.

Andrzej Szarek (56 l.) urodził się w Nowym Sączu. Ukończył PLSP im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Studiował w ASP w Warszawie. Opiekun artystyczny nowosądeckiej Małej Galerii. Wykłada na Uniwersytecie Śląskim, w PWS Z w Nowym Sączu, gościnnie w Wyższej Szkole Biznesu NLU w Nowym Sączu. Profesor. Uprawia rzeźbę, rysunek, plakat, performance, happening i tp.

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska