Na miejscu werandy, w której pani Elżbieta lubiła rankiem usiąść z kawą, dziś jest gruz. Po pięknych misternie układanych płytkach nie ma śladu. Nie ma już też drewnianego zadaszenia i wygodnego fotela, w którym wieczorami właścicielka domu siadała razem z mężem.
Smutny powrót
To był poniedziałek. Zimny, lutowy dzień. Pani Elżbieta wracała z synem od córki, która leczy się w Warszawie. Było już ciemno, gdy skręcili z głównej drogi w ulicę przy której stoi ich dom. Ich uwagę przykuły dwa duże strażackie samochody.
- Boże to chyba nie u nas - pomyślała pani Elżbieta i coś ukuło ją w serce.
Szybko wybiegła z samochodu. Gdy znalazła się na podwórku i zobaczyła krzątających się wokół strażaków, a także płomienie wydobywające się z jej domu zorientowała się, właśnie traci cały dobytek.
Remont zakończony
Dom dostała w spadku po cioci. Przeniosła się tu z całą rodziną z miasta na Dolnym Śląsku, gdzie pracowała jako szefowa kuchni. Stary budynek szybko odnowiła. Zamontowała w nim nowe okna, drzwi, ładne flizy w kuchni i łazience. Cieszyła się, że ma takie małe, przytulne gniazdko. Na poddaszu domu starszy z synów urządził sobie swoje mieszkanko. Wszystko było tam, jak mówi pani Elżbieta na „tip-top”. Po założeniu rodziny syn wyprowadził się z Proszówek, do rodzinnego domu miał przyjeżdżać na wakacje, ale też święta. To miał być taki jego azyl. Gdy pani Elżbieta stała przed domem i patrzyła, jak się pali, łzy płynęły jej po policzkach.
W kilka chwil wszystko poszło z dymem. Strażacy, którzy gasili pożar, jako prawdopodobną przyczynę podali rozszczelnienie się komina. To się mogło przytrafić każdemu.
Do wyburzenia
Drewniany dom w wyniku pożaru mocno ucierpiał. Na samym początku przypuszczano jednak, że wystarczy tylko wymienić dach. Z czasem jednak okazało się, że drewniane ściany nie nadają się do niczego. Rodzina pani Elżbiety z dnia na dzień została więc bez dachu nad głową. Wtedy z pomocą przyszli sąsiedzi.- Najbliższy z nich Franciszek Pajor użyczył nam mieszkanie do czasu, aż nie wyremontujemy kilku pomieszczeń w budynku naszej stajni - wylicza pani Elżbieta. W tej odremontowanej stajni rodzina Słabych będzie mieszkać, póki nie odbudują swojego domu, a dokładnie, gdy nie postawia go od nowa.
Z pomocą sąsiedzką
Wszystko wskazuje na to, że nie będzie z tym jednak problemów.
- A to dlatego, że mamy tu bardzo dobrych ludzi - przekonuje ks. Stanisław Kania z parafii w Krzyżanowicach, pod które podlegają Proszówki.
Gdy w niedzielę powiedział o tragedii, jaka spotkała szanowaną w Proszówkach rodzinę, na tacę zebrano około 10 tys. złotych. Słabych wsparli też parafianie z Bochni, ale i najbliżsi sąsiedzi. Zebrali się i zgromadzili kolejne kilka tysięcy złotych.
- Nie wiem jak mam im wszystkim dziękować, za to, co dla nas robią - mówi pani Elżbieta ze łzami w oczach. Nikt jednak wdzięczności nie oczekuje. Ludzie pomagają z potrzeby serca i chęci.
Dzięki sąsiedzkiemu wsparciu rodzina ma już gotowy projekt nowego domu. Sąsiad (nieoceniony Franciszek Pajor) pomógł w załatwieniu wszelkich formalności związanych z budową.
Mieszkańcy otwarcie też deklarują, że gdy trzeba będzie pomóc w pracach budowlanych, przyjdą bez problemu. Czekają tylko na sygnał. Osoby, które chciałyby wesprzeć rodzinę Słabych i pomóc jej w odbudowie domu mogą wpłacać fundusze na konto: 16 85 91 000 7008 000 7725 900006 z dopiskiem na nowy dom