Rozwiązywanie problemów przy pomocy kuratora ma przyszłość. Zwłaszcza nad Wisłą, gdzie inne metody zawodzą, bądź rozwadniają się w ogólnej niemożności, albo nawet w pojednaniu narodowym.
Proszę spojrzeć na Polski Związek Przekrętów Niebywałych (skrót PZPN): od lat nikt nie dał sobie
z nim rady, chociaż niektórzy wciąż powtarzali, że Michał Listkiewicz musi odejść, ze skutecznością podobną do tej, z jaką wcześniej wołano o Leszku Balcerowiczu. Kilkanaście lat trwało, nim Leszek Balcerowicz wreszcie odszedł i nie inaczej byłoby z Michałem Listkiewiczem puszczonym bez kurateli.
Ileż to radosnych i nieoczekiwanych wydarzeń miało miejsce, skoro tylko pan kurator o ponurej gębie i ogolonej głowie zagnieździł się w tym towarzystwie. Policja przyskrzyniła piłkarskich łapowników, bramkarz Artur Boruc i spółka pogodzili się z trenerem, okazało się, że nawet taka Międzynardowa Federacja Piłarska (FIFA), jak pan Joseph Blatter ze Szwajcarii, ma polską żonę, a na koniec zamiast czeskiego filmu mieliśmy chwalebną wiktorię pod Chorzowem. Dajcie kuratora, choć na chwilę przed następnymi meczami! Tylko właściwa kuratela sprawi, że będziemy skandować: "głowa boli ot tylu goli!"!
Następnym krokiem powinno być wprowadzenie kuratora do rządu, a potem jego wycofywanie
i napuszczanie znowu, co nazywa się grą w kotka i myszkę, tak zręcznie wypróbowaną na piłkarzach. Dobrze, ale kto to zrobi, przecież premier to nie byle prezes (skrót jak powyżej) PZPN?
Drogę przetarł nasz nieoceniony minister skarbu, znacznie wcześniej niż przedłożył Komisji Europejskiej sknocone plany ratowania stoczni. Powinniśmy pamiętać, jak zwrócił się do sądu rodzinnego o wyznaczenie kuratora dla Polskiego Radia, bo nie podobał mu się bilans, albo inny audyt. Rozśmieszonej publice najpoważniej tłumaczył, że od kuratorów jest sąd taki właśnie. Miał po stokroć rację!
Pewnie minister sportu też lepiej by zrobił, wstępując na rodzinną drogę, a nie zwracając się
do Trybunału Arbitrażowego przy Polskim Komitecie Olimpijskim. Pozostaje tylko pytanie, gdzie w tej Rodzinie jest Don Corleone? Poza tą jedną kwestią sąd rodzinny ma same dobre strony: kurator zastąpi rodziców, a przecież nie od dziś wiadomo, że tylko sukces ma wielu
ojców, a każda klęska jest sierotą.
Wobec nadciągającego z USA kryzysu gospodarczego (za komuny zło ciągnęło ze wschodu,
a za wolności odwrotnie) bezpieczniej będzie, jeśli do każdej wpadki rządowej przypisany zostanie osobny kurator. Tym bardziej że w trosce o uświetnienie przypadającej 16 listopada rocznicy rządzenia panowie postanowili uchwalić sto nowych ustaw, które już leżą podobno u Pana Marszałka. Legislacyjna sraczka, jaką zaordynowano Sejmowi nieco przed upadkiem rządu PiS w ubiegłym roku, to nic wobec szykującego się maratonu. Czy wyobrażacie sobie Państwo załatwianie trzech ustaw dziennie, odliczając niedzielę i święta? Bez kuratora, albo i kilku, na pewno się nie obejdzie. Rzeczywiście, za komuny było lepiej - wtedy na pewno wykonano by 102 procent normy pod wyłączną kuratelą Politbiura.
Podobnie receptą na giełdowe zawirowanie powinno być wprowadzenie tam kuratora. Przynajmniej wiedzielibyśmy, kto jest winien wyparowywania pieniędzy z naszych funduszy emerytalnych i gdzie one poszły? W tej perspektywie dałoby się też uspokoić zacięty spór między warszawskimi pałacami
- jednym na Krakowskim Przedmieściu a drugim w Alejach Ujazdowskich - bo do Brukseli na szczyt Unii Europejskiej rządowym samolotem poleci oczywiście kurator wyznaczony przez sąd rodzinny,
no ostatecznie konstytucyjny.
Jednego tylko nie wolno: wprowadzać kuratora do Instytutu Pamięci Narodowej! Ileż jeszcze godziwej a pikantnej rozrywki dostarczy nam ta firma działając jak dotąd bez steru i kompasu. Nie mają przecież racji zasmuceni komentatorzy powiadający, że ujawnienie kompromitujących papierów
z teczki młodego naukowca z Bydgoszczy odebrało po trzydziestu latach Nobla należnego profesorowi Aleksandrowi Wolszczanowi. Nadmiar megalomanii: w Sztokholmie i Oslo nikt nie wie, co to jest - za przeproszeniem - nasza pamięć narodowa, a zwłaszcza jakie są zasługi naukowe i polityczne profesora Janusza Kurtyki. Za cienki Bolek! - jak powiada pewien emerytowany polityk. Najwyżej ciśnie się na usta powszechnie znane i nadużywane słowo na "k". Na przykład: "kastracja".