https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Remiza Ochotniczej Straży Pożarnej w Moszczenicy przez 45 lat była dla niej jak dom. Nadal czuje się strażakiem [ZDJĘCIA]

Lech Klimek
Stanisława Balakowicz przez lata była uczestnikiem wszystkich uroczystości, w jakich brali udział druhowie OSP z Moszczenicy
Stanisława Balakowicz przez lata była uczestnikiem wszystkich uroczystości, w jakich brali udział druhowie OSP z Moszczenicy archiwum
Stanisława Balakowicz od 45 lat z dumą nosi strażacki mundur. Przez wszystkie te lata była podporą dla moszczenickich strażaków. Była ich prezesem i skarbnikiem. Teraz nie pełni już żadnych funkcji, ale strażakiem będzie do końca swych dni.

Od chwili, gdy pani Stanisława pierwszy raz założyła strażacki mundur, mijało dokładnie 40 lat, gdy na jej piersi zawisł Złoty Znak Związku Ochotniczych Straży Pożarnych RP. Najwyższe odznaczenie Ochotniczej Straży Pożarnej. - Do straży przyciągnął mnie mundur - opowiada z uśmiechem Stanisława Balakowicz. - Zawsze mnie do niego ciągnęło. Na początku był taki z zuchów, potem harcerski i w końcu ten najważniejszy, z OSP - dodaje.

Pierwsze szkolenie

W czasie, gdy pani Stanisława postanowiła zostać strażakiem, w Moszczenicy nie było drużyny młodzieżowej. Ona jeszcze nie była pełnoletnia, więc ten wymarzony mundur nie był jeszcze dla niej. - Remiza to był męski świat - wspomina. - Mam czterech braci, wszyscy nosili mundur OSP. A ja chciałam koniecznie do niego wejść. W maju 1973 roku, w Lesku odbywało się szkolenie dla instruktorów drużyn młodzieżowych OSP. Udało mi się na niego dostać - dopowiada.

Z Moszczenicy do Leska pojechało ich dwie, ale tylko Stanisława złączyła swoje życie z remizą.

- Gdy byłam na tym pierwszym szkoleniu, miałam dopiero 17 lat - relacjonuje. - Rok później, zaraz jak tylko dostałam dowód osobisty, zgłosiłam się do prezesa i zostałam pełnoprawnym strażakiem - podkreśla.

Chciały być samodzielne

Stanisława Balakowicz z kilkoma koleżankami, chciała koniecznie założyć w Moszczenicy drużynę kobiecą. Było ich kilka, nic w sumie nie stało na przeszkodzie. - Niestety nie udało się - opowiada z rozbawieniem. - No, niby za mundurem panny sznurem, ale koleżanki chyba bardziej chciały te mundury z zawartością do domów zabierać - dodaje mrużąc oko.

Były lata siedemdziesiąte, w remizie działał klub rolnika, słynący w okolicy z hucznych zabaw tanecznych. - Przez pewien czas pracowałam w nim - zaznacza Stanisława. - Pamiętam świetnie te zabawy. Bywało nawet tak, że musiałam być ochroniarzem. Nie jestem specjalnie wysoka, ale w kaszę sobie nie dałam dmuchać, byłam przecież strażakiem - podkreśla.

Po pewnym czasie Stanisława zaczęła pracę na fabryce w Gliniku. Została tam aż do emerytury.

Prezes w spódnicy

Przez lata w moszczenickiej remizie wiele się działo. Zmieniali się prezesi, zmieniali druhowie, zmieniał sprzęt. Jedno było stałe, obecność w niej Stanisławy.

- Mieszkam prawie naprzeciw naszej remizy - mówi z uśmiechem. - Przez lata to właśnie u mnie były klucze do niej. Na dźwięk syreny łapałam je i biegłam na drugą stronę drogi, otwierałam i czekałam na chłopców. Wzrokiem odprowadzałam ich wyjazd i z drżeniem serca czekałam na powrót - dodaje.

W 1991 roku do Moszczenicy zjechali szefowie wojewódzkich władz OSP. Trzeba było znaleźć kogoś, kto weźmie na swoje barki prezesowanie. - Trochę się tego bałam, ale nie było wyjścia - mówi pani Stanisława. - Zostałam prezesem. Przez dwadzieścia lat piastowałam tę funkcję. Na ten czas przypadły choćby dwie wielkie powodzie, ta z 1997 i z 2010 roku. Myślę, że zdałam swój egzamin - podkreśla.

Powódź tysiąclecia z 1997 roku wbiła się w jej pamięć bardzo silnie. Ciągle ma w uszach głośny szum niewielkiej zazwyczaj Moszczanki. W tamtych dniach była to potężna i groźna rzeka. - Gdy dotarł do nas pierwszy alarm, pobiegłam do remizy - opowiada. - Okazało się, że ciężko było wrócić potem do domu. Siedziałam w remizie cały ten czas, gdy moim koledzy walczyli z żywiołem. Ja trwałam na posterunku, pilnowałam, by czekała na nich gorąca herbata, czy kawa. Robiłam kanapki. Oni tylko wpadali na chwilę wytchnienia i znów jechali do akcji - dopowiada.

W 2011 roku prezesowanie w OSP w Moszczenicy od Stanisławy przejął młody strażak, Przemek Wszołek, ona został skarbnikiem. Od niedawna jest na „strażackiej emeryturze”.
- Teraz już nie pełnie żadnych funkcji - mówi. - Zresztą tak jak Przemek i jego zastępca Romek Brach. Ale proszę mi wierzyć, OSP to nie kaprys na jeden sezon. To coś znacznie większego. Mój mundur wisi wyprasowany w szafie. A ja na każdy dźwięk syreny podrywam się i szukam wzrokiem kluczy. Wiem, że już ktoś inny otworzy drzwi. Ja do końca życia będę strażakiem i nikt mi tego nie odbierze - kończy stanowczo.

WIDEO: Karta czy gotówka? Co zabrać na wakacje

Źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Komentarze 1

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

W
WichUranT

Kiedyś to był komendant, a teraz jest kumyndant wazyliniorz. Takie Kopydłowo w krzywym zwierciadle.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska