Wydawało się, że pięściarz klubu Sako Gdańsk, o wdzięcznym przydomku ringowym "Pantera" z racji ofensywnego stylu boksowania, wyciągnął wnioski z zasłużonej porażki w Rio Jakubowskiego, który nie przebrnął wstępnej rundy w kat. ciężkiej.
Jabłoński nie przespał początku pojedynku i w swoim stylu ruszył do ataków w pierwszej rundzie, ale przeciwnik też odpowiadał często zadawanymi i celnymi ciosami. W efekcie dwóch sędziów wypunktowało tę odsłonę dla Polaka, a jeden widział jednopunktową przewagę Australijczyka.
W drugiej rundzie Lewis, który pracuje jako operator maszyn w kamieniołomie, postawił jeszcze trudniejsze warunki. Jabłoński rzadko boksował lewym prostym, pod koniec rundy kilka razy mocno trafił prawym sierpowym, ale zupełnie niepotrzebnie wdawał się w bijatykę, zamiast realizować mądrą taktykę.
O rezultacie pojedynku decydowała finałowa trzecia odsłona, w której dwukrotny mistrz Polski niestety nie zaznaczył swojej przewagi i jego marzenia o złotym medalu prysły, niczym bańka mydlana. W efekcie niejednogłośną decyzją zwyciężył Australijczyk i w kolejnej rundzie zmierzy się rozstawionym z numerem 2 Uzbekiem Bektemirem Melikuzijewem.
Rodzimy boks od 24 lat nie może doczekać się sukcesu na igrzyskach. Przypomnijmy, że ostatnim polskim medalistą olimpijskim pozostaje Wojciech Bartnik, który stanął na najniższym stopniu podium w Barcelonie w 1992 roku.