Wściekli są młodzi ludzie, 20- lub 30-letni, bo ciężko im znaleźć pracę, a tułaczka zagraniczna, nawet zamorska, nie zawsze już daje gwarancję na kokosy.
Wściekli są ludzie 40-letni, bo już nie mogą z zapałem mówić "takie będzie moje życie", tylko muszą z rezygnacją stwierdzić "takie jest życie".
Wściekli są 50-letni, bo przecież to, co jest, to ich dzieło, a nie tak miało być, wściekli są 60-letni, bo sił coraz mniej, a do emerytury jeszcze kawał drogi.
Wściekli są również 70-letni, bo to, co zbudowali - dzisiaj jest anulowane, złe lub w najlepszym razie nieważne, a w zamian nie ma nic.
Wściekli są przechodnie na ulicach, rowerzyści, wściekli kierowcy i związkowcy. Wściekli są też PiS-owcy, chcą brać władzę, choć kiedy ją mieli, to nie zdołali jej utrzymać, a właściwie celowo się jej pozbyli.
Spirala wściekłości nakręca się i wygląda to jak sytuacja w roku 2006, kiedy SLD tracił wpływy. Wszystko było wtedy złe, kłótnie poselskie żałosne, afery oburzające, a krytyka politycznych aspirantów do władzy - druzgocąca i słuszna. Dziś aspiranci sprzed kilku lat są już weteranami, na piersi noszą ordery za zasługi, ale w ich sercach i w oczach widać zmęczenie i pustkę.
Udało im się utrzymać na powierzchni przez dwie kadencje (może nawet i następna nie jest jeszcze stracona), ale nie udało się stworzyć w Polsce żadnej nowej jakości. Bo cóż dzisiejsza władza ma do zaproponowania? - liberalizm to przecież zabytek, nawet bardziej wiekowy niż socjalizm typu sowieckiego. Króluje więc w naszym kraju pogoń za pieniądzem, a obowiązującą ideologią jest egoizm, który wszystko trzyma za pysk nie mniej brutalnie niż ruski komisarz.
I nie ma na to rady innej niż przyziemna krzątanina i docenianie ludzkich odruchów. Rada banalna, ale skuteczna i pewna, w sam raz na czasy kryzysu.