Oświadczenie radnego, które otrzymaliśmy po opublikowaniu tekstu, zobaczysz TUTAJ
To absurd niegodzący się z zasadami kapitalizmu - zżymają się przedstawiciele Konfederacji Pracodawców.
Marcin Szymański radnym miejskim (z ramienia Prawa i Sprawiedliwości) został jesienią 2010 roku. Jeśli wierzyć Katarzynie Misiek-Kutrasińskiej, prezes zarządu Employees, do swojej pracy wykazywał lekceważący stosunek już we wcześniejszych miesiącach tego roku. Miał słabe wyniki sprzedaży, nie utrzymywał dobrych relacji z klientami, nie wykonywał swoich zadań.
Za 2010 rok otrzymał najsłabszą z możliwych ocen pracy. Wszyscy przedstawiciele, którzy otrzymali taką ocenę, zostali zwolnieni. Szymański na polubowne rozwiązanie umowy się nie zgodził.
Miał za to poinformować swoich pracodawców, że jako radny miejski jest chroniony prawem przed zwolnieniem. - W kolejnym roku wcale się nie poprawił. Wręcz przeciwnie: jego wyniki są o 70-80 proc. niższe od średnich wyników naszych przedstawicieli aptecznych - wyłuszcza Misiek-Kutrasińska.
Ale wciąż nie chciał zgodzić się na polubowne rozwiązanie umowy o pracę. Firma zdecydowała się więc go zwolnić, ale musiała wystąpić do rady miasta o wyrażenie na to zgody.
Bogusław Kośmider, przewodniczący rady miasta, twierdzi, że radni po przeanalizowaniu sprawy doszli do wniosku, że zwolnienie Szymańskiego ma związek z wykonywanymi przez niego obowiązkami radnego. - Dlatego zdecydowaliśmy, aby nie wydać zgody na to zwolnienie - tłumaczy.
I dodaje, że takie jest prawo. Radni mają ten przywilej, że mogą szukać ochrony u kolegów z rady. A Szymański jest faktycznie dość aktywnym samorządowcem (czynnie działa w kilku komisjach, regularnie dyżuruje, złożył już 27 interpelacji).
Kośmider przyznaje jednak, że sam ma wątpliwości, czy korzystanie z tej furtki jest godne pochwały. - Osobiście uważam, że lepiej dogadać się z pracodawcą, pożegnać się z nim polubownie, bez krzyków, awantur, mieszania w to rady miasta. Sam przez 20 lat sprawowania funkcji radnego kilkakrotnie zmieniałem pracę lub warunki pracy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby angażować w to kolegów radnych - wyznaje Kośmider.
Mirosław Chrapusta, szef wydziału prawnego i nadzoru Urzędu Wojewódzkiego, ma podobne wątpliwości. Ale, jak tłumaczy, sąd administracyjny prawdopodobnie podtrzyma uchwałę rady miasta.
- W tym przypadku prawo działa precedensowo. Mamy dwie linie orzecznictwa: jedna mówi, że rada miasta może nie wydać takiej zgody bez podania przyczyny. Wtedy więc Employees w sądzie przegra. Druga mówi, że rada miasta może tej zgody nie wydać, ale tylko jeśli zwolnienie ma związek z pełnieniem funkcji radnego - tłumaczy Chrapusta.
Firma Employees stara się dowieść, że tego związku nie ma. Będzie to jednak trudne do udowodnienia.
- Obie linie orzecznictwa zostawiają jednak radnym furtkę do tego, aby zasłaniać się swoją publiczną funkcją przed pracodawcą - przyznaje Chrapusta.
Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Pracodawców Lewiatan nazywa to dobitniej: kagańcem dla pracodawców. - To absurd! Dlaczego pracodawcy i współpracownicy radnych mają płacić za to, że ktoś pełni publiczną funkcję? Może i ten człowiek działa na rzecz społeczeństwa, ale dla jego kolegów z pracy nie jest to żaden argument. Mamy kapitalizm - denerwuje się.
I dodaje, że "chronione grupy", których jest kilkadziesiąt, to zmora pracodawców. - Jak ktoś pyta mnie, dlaczego tak niechętnie zatrudnia się na umowy o pracę, to odpowiadam: między innymi dlatego.
Sam radny Szymański twierdzi, że ma czyste sumienie. Ale szerzej komentować sprawy nie chce. Twierdzi, że zostawia ją do rozstrzygnięcia sądowi. - Jestem przekonany, że dla sądu będzie oczywiste, że decyzja rady miasta była zasadna - mówi.
Nadzieje na "sprawiedliwy wyrok sądu" wyraża zresztą też prezes Misiek-Kutrasińska.
Pogryzł kontrolera MPK, nie wiedział, że ma HIV
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!