To prześlizgnięcie się po temacie. Pytanie nie powinno brzmieć, czy warto organizować sportowe wydarzenia (choć niekoniecznie od razu igrzyska), lecz co zrobić, żeby mieszkańcy byli rzeczywistymi beneficjentami turystycznego sukcesu miasta. Sukcesu, na który składa się bardzo urozmaicona oferta: od pielgrzymek po stag party, od festiwali pierogów po festiwale muzyczne, od Starego Miasta po Nową Hutę. Aż po sport, którego nie sposób traktować osobno czy inaczej. Każde szanujące się miasto, tak jak Glasgow czy Berlin, pozycjonować się musi w świadomości odbiorców również - a czasem przede wszystkim, bo to nośnik bardzo skuteczny - dzięki niemu. To element promocyjnej układanki.
Zostaje tylko wątpliwość, czy krakowianie mają poczucie, że rosnący od lat turystyczny boom - wspierany kongresami, koncertami, imprezami, wyścigami - w czymś im pomaga czy jedynie pompuje sferę usług, hotelowo-restauracyjną zwłaszcza. Czy zyski inwestowane są np. w walkę z gentryfikacją centrum, w lepszą komunikację, w żłobki i przedszkola, w lepszą jakość życia, krótko mówiąc, czy bogacące się miasto stoi do mieszkańców frontem. I czy im się te zamknięte ulice zwyczajnie opłacają. Nadarzy się wkrótce okazja, by zabrać w tej sprawie głos. W jesiennych wyborach samorządowych. Zaręczam, że będzie wtedy więcej wart niż wściekłe komentarze w internecie, że kolarze znowu zablokowali całe miasto.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska