Powiedzmy sobie otwarcie, w pewnym sensie zaskakująco zgodnie z oddelegowanymi do RN urzędnikami - awans do ekstraklasy byłby w obecnych realiach czynem może heroicznym, ale zupełnie pozbawionym sensu. Bez stadionu klub z ul. Kilińskiego nie ma po co się do niej znów wybierać, a przecież wciąż nawet nie jest gotowy jego właściwy projekt. W tym tempie prac nowy obiekt nie powstanie nawet na 730. rocznicę przyznania Nowemu Sączowi praw miejskich (która, dla niezorientowanych, wypada w 2022 roku). Można wręcz odnieść wrażenie, że dziś mało komu na tej inwestycji zależy. Mamy więc kuriozalną sytuację, w której zespół wykazuje istotny potencjał, a jego właściciel i główny sponsor wciąż wydaje się być tym faktem niemile zaskoczony.
I tu leży nowosądecki pies pogrzebany. W pierwszej kolejności należałoby więc rozstrzygnąć kwestię, czy klub ma być istotnym elementem tożsamości miasta, czy stanowi dla niego jedynie kosztowny problem. Czy inwestować weń jako w istotny mechanizm promocji i rozrywki, czy potraktować jak piąte koło u wozu i pozbyć się z wykazu koniecznych wydatków. Rozwijać, czy skazać na trwanie w ligach regionalnych (bajkowych scenariuszy z prywatnym inwestorem ładującym miliony brać pod uwagę nie warto).
Najgorsze jest, jak widać teraz, niezdecydowanie. Chyba że w Nowym Sączu chcą budować w polskim futbolu twór podobny do żużlowego Lokomotivu Daugavpils. Łotysze wygrywali w Polsce pierwszoligowe rozgrywki, ale do ekstraligi dostać się nie mogli ze względów proceduralnych. Tylko po jaką cholerę coś takiego robić?
Rajskie wakacje polskich skoczków narciarskich. Na mapie Mal...
