Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stan 4-letniej Beatki z Kobyla pod Bochnią jest krytyczny. Rodzice modlą się o cud

Katarzyna Janiszewska
Mała Beatka nadal jest nieprzytomna. Leży w Prokocimiu
Mała Beatka nadal jest nieprzytomna. Leży w Prokocimiu JAN HUBRICH
Regina miała w kuchni na szafce przyklejoną kartkę z instrukcją pierwszej pomocy: co robić, jak się zachować, opisane krok po kroku. Była zapobiegliwa jak nikt. Przewrażliwiona na punkcie dzieci. 8-letnia Roksana i 4-letnia Beatka były dla niej wszystkim, całym światem, strzegła ich jak oka w głowie.

Karetka jechała 15 kilometrów w 14 minut. Mała Beatka jest w śpiączce
Kawałek orzeszka
Jest wtorek, chwila po godz. 17. Zwykły dzień. Beatka przebiera się w strój karnawałowy: śliczna jestem, piękna jestem - śpiewa. Razem z siostrą biegają po domu, to do babci, do wujka,to do dziadka na kolana. Z miseczki biorą po orzeszku. Na dzieci się uważa, żeby nie jadły byle czego, ale Beatka jest już na tyle duża, rozsądna, że umie jeść. Tylko że tym razem kawałek orzeszka leci nie tam, gdzie trzeba, do oskrzeli. Dziewczynka zaczyna się krztusić. Wujek poklepuje plecki, najpierw lekko, z wyczuciem. Ale orzeszek nie wypada. Klepie coraz mocniej i mocniej, uciska brzuszek, wywraca dziewczynkę główką w dół. - Tak ją po tych pleckach bili - płacze teraz babcia.

Parę dni temu Beatka była radosną, beztroską dziewczynką, ulubienicą całej rodziny. Czarne, falowane włoski lubiła mieć spięte w kucyki, okrągła buzia była zawsze uśmiechnięta. Dwa tygodnie temu obchodziła urodziny. Dmuchała świeczki, rozpakowywała prezenty. - Tyle mam tych misiaczków - cieszyła się.

Mała przylepka. - Babciu, martwiłam się o ciebie - mówiła, kiedy babcia skądś wracała. A kiedy psyjedzie Filipek? - dopytywała o kuzyna. Chodziła już do przedszkola. Ładnie malowała, uczyła się literek.

Regina, odkąd urodziły się dzieci, była na urlopie wychowawczym. Mąż pracował w Niemczech, ona zajmowała się domem. Obiadki, spacerki, wszystko dla córek. Pomagała też siostrze.

Coraz gorzej

To były ułamki sekund, potworny pech. Orzeszek utknął w takim miejscu, że nie dało się go wydostać. Doszło do niedotlenienia, zatrzymania krążenia. Kiedy przywieziono Beatkę do szpitala w Bochni, źrenice już nie reagowały.

- Wymioty zatkały drogi oddechowe - tłumaczy Katarzyna, ciocia Beatki. - Cała rodzina próbowała ją reanimować, ale nie mieli szans. Usteczka jej zsiniały, oczka, rączki były bezwładne...

Beatka trafiła do najpierw do szpitala w Bochni, potem do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu bez oznak życia. Jej stan jest krytyczny. Kolejne tomografie pokazują, że jest coraz gorzej.

- Ona nie jest w śpiączce, tylko w śmierci mózgowej - tłumaczy ciocia. - Ale krew jeszcze krąży. A to dla nas oznacza jedno: Bóg może wszystko zmienić. Modlimy się o cud. Cuda się zdarzają, prawda?

Czy dało się szybciej?
Tymczasem sprawę wypadku dziewczynki bada dyrekcja bocheńskiego szpitala. Wstępny wniosek brzmi: być może do Beatki karetka mogła dojechać szybciej. W momencie kiedy przyszło zgłoszenie o wypadku, ratownicy czekali w gotowości, ale lekarza, który miał jechać w karetce do małej, nie było w dyżurce. Nikt nie potrafił go znaleźć. Tłumaczył potem, że był w toalecie, miał problemy żołądkowe.

- Nie mam podstaw, by twierdzić, że jest inaczej - mówi Jarosław Kycia, dyrektor szpitala w Bochni. - Ale ponieważ nie poinformował nikogo, gdzie jest, został odsunięty od pełnienia obowiązków. To był niefortunny zbieg okoliczności. Każdy z nas zastanawia się, czy można było coś zrobić lepiej, szybciej. Chcemy wyciągnąć z tej sytuacji jak najwięcej wniosków.
Jak wynika z dokumentów Centrum Powiadamiania Ratunkowego, wezwanie do Kobyla przyjęło o godzinie 17.23, karetka z Bochni wyjechała o godz. 17.25, a na miejscu była o 17.39. 15-kilometrowy odcinek pokonała więc w 14 minut.

- Czy mogła jechać szybciej? Nie wiem - mówi Paweł Kukla, szef ratowników medycznych w Bochni. - Ciemno, wąska, kręta droga, auto ważące 4 tony, nie da się nim poszaleć. Było dość ślisko, kolega mówił, że jechali szybko, ale nie chodzi przecież o to, by się pozabijać. My też takie sytuacje mocno przeżywamy. Na miejscu akcja została przeprowadzona w stu procentach profesjonalnie. Ratownicy zrobili wszystko, co było w ich mocy. Ale czasem tak się po prostu zdarza, że pacjenta nie da się uratować.

Ciocia Beatki, Katarzyna, dodaje: - Człowiekowi się wydaje, że jego takie rzeczy nie dotyczą. Narzeka, że ma dużo pracy. Jacy byliśmy szczęśliwi do tej pory! Tyle się mówi o takich przypadkach. I nic się nie zmienia. Oby żadna matka nie musiała już nigdy żyć z rozdartym sercem...

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska