W tylu placówkach nauczyciele zdecydowali w referendum, że włączają się do akcji. Dziś rano przyjdą do pracy, ale tylko po to, aby wpisać się na listy protestujących. Nie będą prowadzić lekcji. Mają przebywać w przeznaczonej dla nich sali.
WIDEO: W piątek strajk nauczycieli przeciw reformie oświaty. Proszą rodziców o wyrozumiałość
Źródło: TVN24
Mimo to uczniowie nie pozostaną bez opieki. - Dyrektorzy szkół są zobowiązani do tego, aby zorganizować zajęcia opiekuńcze zamiast lekcji. U nas na pewno nie będą strajkować wszyscy - mówi Elżbieta Migocka, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Krakowie. W większości placówek strajk odbędzie się w godzinach od 7.30 do 15.30.
Według Barbary Nowak, małopolskiej kurator oświaty, w Krakowie akcja protestacyjna obejmie 56 szkół. - W niektórych z nich do akcji przystąpi tylko jedna osoba albo skończy się na oflagowaniu placówki - mówi Barbara Nowak. Przyznaje jednak, że w kilku szkołach w Małopolsce może być problem z zapewnieniem opieki, bo zamiar strajkowania zgłosili wszyscy nauczyciele. Nie chciała jednak powiedzieć, o które placówki chodzi.
Problem z zapewnieniem opieki dzieciom w czasie strajku mogą mieć przedszkola, gdzie wedle prawa dwie osoby zajmują się jedną grupą. Dlatego w niektórych regionach przedszkola nie włączą się do akcji. Tak będzie m.in. w Nowym Sączu. W tym mieście w ogólnopolskiej akcji weźmie udział niewiele szkół: zaledwie cztery na ok. 80.
W Tarnowie, gdzie jest ok. 70 placówek edukacyjnych, do akcji włączy się 14. - Strajkujemy, ponieważ nie podoba nam się zbyt szybkie tempo wprowadzania zmian w oświacie. Boimy się, że w wyniku reformy edukacji wielu z nas zostanie bez pracy - mówi Dorota Podlasiewicz, nauczycielka z Gimnazjum nr 11 w Tarnowie. Strajkujący nauczyciele nie dostaną wynagrodzenia. Stracą więc średnio 80 zł netto.
Część rodziców oburza się faktem, że dzisiaj ich dzieci nie będą miały lekcji, ale są także tacy, którzy popierają strajk. Zrzeszeni w koalicji „Nie dla chaosu w szkole” zaapelowali o to, by rodzice w dniu strajku ubrali dzieci na biało-granatowo na znak solidarności z protestującymi.
Nauczyciele domagają się podwyżki o 10 proc., a także deklaracji, że do 2022 r. nie będzie zwolnień ani nauczycieli, ani pracowników administracyjnych. ZNP szacuje, że w wyniku reformy edukacji pracę może stracić nawet 37 tys. osób w Polsce.
Minister Anna Zalewska twierdzi jednak, że skala zwolnień nie będzie tak duża. - Szóstoklasiści będą przechodzili do siódmej klasy w takich samych grupach. Poprzednio trafiali do gimnazjów, gdzie były większe klasy, więc trzeba było mniej etatów dla nauczycieli. Poza tym trzeba będzie zatrudniać nauczycieli w czteroletnich liceach, a także doradców zawodowych - mówiła minister na konferencji, która odbyła się w poniedziałek w Krakowie.
Według Anny Zalewskiej, w wyniku zmian w szkołach pojawi się ponad 5 tys. nowych miejsc pracy. Minister obiecała także podwyżki. W kwietniu podane zostaną szczegóły i harmonogram wzrostu wynagrodzeń dla nauczycieli.
Związkowcy jednak nie wierzą w to, że dostaną więcej pieniędzy. Ich zdaniem minister da podwyżki części nauczycieli, a innym zabierze dodatki, np. za pracę w szkołach na wsi. Już teraz rząd zapowiada, że zlikwidowana zostanie tzw. czternastka. Wypłacają ją raz w roku gminy, jeśli nauczyciele nie osiągną średniego ustawowego wynagrodzenia. Samorządy na ten cel musiały wydawać do tej pory ćwierć miliarda złotych rocznie.
Współpraca Paulina Marcinek
