Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Studniówka to kosztowny blichtr

Maria Mazurek
Studniówki wyglądają niekiedy jak rewia mody
Studniówki wyglądają niekiedy jak rewia mody Wojciech Matusik
Studniówki przypominają konkurs mody. Kiedyś dziewczyna zakładała małą czarną, robiła delikatny makijaż - jak dziewczyna jest młoda, to przecież w zupełności wystarczy! Ale teraz wolą się wystroić co najmniej jak na własny ślub - mówi Aleksander Rybski, dyrektor I LO w Nowym Sączu w rozmowie z Marią Mazurek.

Przez 40 lat odkąd pracuje Pan w szkole, studniówki bardzo się zmieniły?
Bardzo to za mało powiedziane.

Wnioskuję z tonu Pana głosu, że na niekorzyść?
Oczywiście. Teraz nawet na studniówkach jest taki blichtr i przepych, jakiego nie zobaczy pani nawet na weselach! Jeden fotograf, drugi fotograf, kamerzysta, didżej, orkiestra... A blichtr kosztuje.

Ile?
Różnie.

Ale koszt studniówki to dla ucznia kwota rzędu 100, 200 złotych?
Chyba pani żartuje. Nawet 600 za osobę wychodzi. Lokale - sezon studniówkowy to dla nich przecież żyła złota - narzucają bardzo wysokie ceny. A wie pani, ile bierze najpopularniejszy sądecki didżej za noc? Proszę zgadywać.

1500 złotych?
Razy cztery. Sześć tysięcy. A mówimy tylko o kosztach samej studniówki. A gdzie suknia, makijażystka, fryzjerka, gdzie ekstra biżuteria?! Chłopcy mają lepiej, bo kupią garnitur na studniówkę i ten sam garnitur ubiorą potem na maturę, a jak nie przytyją za bardzo - to i na ślub. Ale dziewczyny stroją się jak szalone i już nigdy potem nie pokażą się nigdzie w tej studniówkowej sukni. Studniówki przypominają konkurs mody. Kiedyś dziewczyna zakładała małą czarną, robiła delikatny makijaż - jak dziewczyna jest młoda, to przecież w zupełności wystarczy! Ale teraz wolą się wystroić co najmniej jak na własny ślub. Proszę sobie jeszcze dodać do tego koszty za osobę towarzyszącą... Chłopcy mają do tego zdrowsze podejście, jak nie mają dziewczyny, to pójdą sami. Ale uczennice...

Przyprowadzają ze sobą partnerów, których ledwo znają?
Tak. Z łapanki. Byle tylko było, że z kimś przyszły. Bo jak przyjdą same, wyjdzie na to, że są nieatrakcyjne i nie mają wzięcia. Szczególnie taka mentalność jest na wsiach - a teraz 70 procent moich uczniów pochodzi spoza Sącza. I potem ci chłopcy z zewnątrz, których moje uczennice ledwo znają, siedzą przy stołach i się nudzą, z nikim nie rozmawiają, nawet nie chce im się tańczyć. Więc dziewczyny tańczą same z sobą. Smutny widok. Tylko dlatego, że jedna przed drugą musi popisać się, że ma faceta. Jakby uczniowie nie mogli dogadać się między sobą, umówić z kolegami, koleżankami ze swojej albo z równoległej klasy! Ale nawet jeszcze nie doszedłem do najgorszej zmiany, która ostatnio nastąpiła.

Jakiej?
Teraz studniówki nie są już dla wszystkich klas maturalnych. Klasy nie potrafią się ze sobą dogadać i każda urządza swoją własną studniówkę w lokalu. Dwie klasy się dogadały, że zrobią wspólnie. Jedna, najmądrzejsza, stwierdziła, że zamiast tego pojedzie na trzydniową wycieczkę do Budapesztu. A reszta organizuje własne studniówki. A maturzystów w tym roku mam 360.

Nauczyciele chodzą na te studniówki?
Ależ skąd. Jak któryś jest bardziej zżyty z daną klasą, pójdzie. Ale przecież nikogo nie bawi chodzenie na bal dwa razy w tygodniu. Ja, jako dyrektor, poczuwam się do obowiązku otwarcia każdej studniówki, rozpoczęcia tego poloneza. Ale po polonezie i lampce szampana chwilę posiedzę i zaraz uciekam do domu.

Lampce szampana?

Lampka szampana i toast wzniesiony za pomyślność matury należy według mnie do pewnej elegancji. Ale jeśli uczniowie mają alkohol na stole - albo pod stołem - czuję się nieswojo. Na szczęście tutaj, jeśli chodzi o moją szkołę przynajmniej, nie ma żadnych ekscesów. Jest natomiast głupi zwyczaj częstowania alkoholem nauczycieli. W tym roku rodzice uczniów z jednej klasy nie kupili nauczycielom alkoholu i według mnie - zrobili bardzo mądrze.

Zazwyczaj kupuje się wódkę?

Tak. I stawia się nauczycieli w kłopotliwej sytuacji. Bo z jednej strony - jak ktoś częstuje wódką, nie wypada odmówić, szczególnie w naszej kulturze. Kieliszek czy dwa wódki jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Ale z drugiej - trudno pić, jeśli uczniowie pić nie mogą, przynajmniej oficjalnie. Głupi zwyczaj z tą wódką dla nauczycieli.

Nie wszystkich przecież stać na to, żeby płacić po 600 złotych za studniówkę dziecka?
Jasne, że nie. Ale jak tych kilkoro rodziców narzuci swoją wolę, każdy, kogo nie stać, zagryzie zęby i będzie siedział cicho, żeby nie przeżywać upokorzenia. A potem zapożyczy się, nie zapłaci rachunków, nie kupi sobie butów, ale dziecko na tę upragnioną studniówkę pośle. Bo wie, jakie to dla niego ważne - sam pracuję od 40 lat w szkole, ale też mam swoje, dorosłe już dzieci i wiem z ich relacji, jaka presja jest w klasach na to, żeby ta studniówka była naj: najpiękniejsza, najbogatsza, najbardziej błyszcząca. Szkoda tylko, że zabawa nie jest najlepsza.

Czemu studniówki przeniesiono do lokali?

Stało się to w latach 90. trochę za sprawą nowego prawa, które zabraniało organizowania jakichkolwiek imprez choćby z kroplą alkoholu w szkołach. A trochę dlatego, że Polacy naoglądali się telewizji, zaczęli przejmować zachodnie wzorce. Studniówka w szkole zaczęła się im wydawać obciachem, synonimem ubóstwa. To wina głównie rodziców, którzy naoglądają się Tańca z Gwiazdami, a potem przekazują te wzorce dzieciom. W każdej klasie znajdzie się kilkoro rodziców, którzy dorobili się i teraz chcą dać swojemu dziecku wszystko to, na co sami nie mogli sobie w młodości pozwolić. Nie rozumieją, że nie tędy droga.

Za Pana czasów zabawa była lepsza?
Za moich czasów - a kończyłem to liceum, którego teraz jestem dyrektorem - studniówki wyglądały kompletnie inaczej.

Były w szkołach.
Tak. I trwały od godziny 17 do 22. Wszyscy przychodzili ubrani "na szkolno" - czyli chłopcy w szkolnych garniturach, dziewczyny w białych bluzkach i granatowych spódniczkach. Siedzieliśmy w salach lekcyjnych - każda klasa w swojej, a na sali gimnastycznej był bufet i tańce. Skromnie. Bo wtedy bardziej czekało się na komers - przyjęcie już po maturze, poza szkołą. Wtedy stroiliśmy się bardziej, był kieliszek szampana, wina czy wódki. Takie symboliczne wejście w dorosłość. Ale byliśmy już po maturze, na luzie.

Kiedy to było?
W latach 70.

Kto ten bufet na studniówkę przyrządzał?
Rodzice piekli ciasta, przyrządzali sałatki, przystrajali sale. Zostawali do końca, potem sprzątali. Komu dziś się chce poświęcić na studniówkę dziecka dobę? Łatwiej wyciągnąć portfel. I opowiadać przy tym, że to przecież elitarna szkoła.

Bo Pana liceum za takie uchodzi...
Zawsze mi się włos na głowie jeży, kiedy słyszę takie snobistyczne gadanie o "elitarnej szkole". Owszem, jesteśmy elitarni, ale w tym sensie, że mamy tworzyć elity, a nie, że jesteśmy dla elit. Ludzie dziś, w pogoni za blichtrem, zapominają o pokorze, mądrości, odpowiedzialności. Archaiczne wartości, prawda?

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska