Usłyszał, że jest podejrzany o nadużycie uprawnień, kierowanie niezgodnymi z prawem wręczeniami łapówki oraz podrabianiem dokumentów i wyłudzeniem poświadczenia nieprawdy w oparciu o nie. Grozi mu za to nawet osiem lat więzienia oraz dymisja ze strony premiera Tuska. Premier ma się dziś oficjalnie wypowiedzieć w tej sprawie. Zaś Kamiński, który sugeruje, że to polityczna zemsta za ujawnienie afery hazardowej, stwierdził, że nie żałuje całej akcji.
Na szefa CBA czekało w Rzeszowie kilkudziesięciu dziennikarzy. - CBA nie pęka - powiedział rozluźniony Kamiński. Zapewnił też, że podległa mu służba będzie działać "dopóki może" i wszedł do prokuratury. Tam przedstawiono mu zarzuty. - Złożył też krótkie wyjaśnienia - mówi Mariola Zarzyka-Rzucidło, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Bardzo krótkie chyba jednak nie były, bo szef CBA wyszedł po nich dopiero po godzinie 12.
Zarzuty opierają się na materiałach niejawnych, głównie dotyczących operacyjnych działań CBA. Dlatego prokuratura nie ujawnia szczegółów. Śledczy zdradzili jednak że "pomimo braku uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa K. podjął decyzję o prowadzeniu akcji specjalnej", co według nich było podżeganiem do przestępstwa. Niektóre działania CBA toczyły się według nich bez zgody sądu i prokuratora generalnego.
Na spontanicznie zwołanej konferencji prasowej Mariusz Kamiński ze swoimi współpracownikami odpierał zarzuty śledczych. - Jestem zszokowany, że można było takie zarzuty postawić. Są bezprawne i miałkie, a prokuratura przedstawiając je w sądzie, ośmieszy się - mówił.
Kamiński i jego współpracownicy stwierdzili, że na wszystkie działania CBA miało zgodę sądu, a działania operacyjne, m.in. wręczanie łapówki Andrzejowi K., który miał załatwić odrolnienie działki na Mazurach, powzięli na podstawie wiarygodnych informacji.
Ponadto, jak zauważyli pracownicy CBA, do podjęcia działań operacyjnych nie jest potrzebne uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa (to jest konieczne w przypadku zgłoszenia sprawy do prokuratury). Wystarczy wiarygodna informacja, że ktoś chce załatwić sprawę powołując się na znajomości w ministerstwie. A takie informacje, jak twierdzą, mieli.
Kamiński utrzymuje, że powrót prokuratury do afery gruntowej i przedstawienie mu zarzutów właśnie teraz to odwet za rolę CBA w ujawnieniu afery hazardowej, która od kilku dni trzęsie polską sceną polityczną. Szef CBA przedstawił dziennikarzom harmonogram wydarzeń w ostatnich dwóch miesiącach. Stwierdził, że 14 września spotkał się z premierem i poinformował go o sprawie, w którą zamieszani byli szef komisji finansów publicznych Bogdan Chlebowski i minister sportu Mirosław Drzewiecki. Dwa tygodnie później dostał sygnał, że nastąpił przeciek o działaniach CBA do zamieszanego w aferę biznesmena Sobiesiaka.
10 września Mariusz Kamiński napisał do premiera o przecieku. Nie dostał odpowiedzi, a pięć dni później dowiedział się, że rzeszowska prokuratura stawia mu zarzuty. - Od czasu mojej rozmowy z premierem ktoś podjął kontratak - mówił Kamiński. Zaapelował, żeby całe śledztwo przejęło CBA. Powtórzył, że prowadzący sprawę rzeszowski prokurator Bogusław Olewiński mówił mu w kwietniu, iż naciskano na niego, by przedstawił zarzuty szefowi CBA.
Kamiński stwierdził, że nawet jeśli straci stanowisko, gra warta była świeczki. - Okazało się, że CBA jest skuteczne, skoro minister Drzewiecki nie jest już ministrem sportu, a Zbigniew Chlebowski nie pracuje w komisji finansów publicznych - mówił szef CBA. - Jeśli moje stanowisko było ceną, jaką za to zapłacę, to i tak było warto.
Stanowiska jednak nie straci szybko. Rzeszowska prokuratura nie tylko nie zastosowała wobec niego środków zapobiegawczych (poręczenie majątkowe, dozór lub areszt), ale też nie wystąpiła o zawieszenie go w czynnościach. Ponadto ustawa o CBA mówi, że szef tej instytucji może zostać zwolniony tylko jeśli został skazany prawomocnym wyrokiem za popełnione umyślnie przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub przestępstwo skarbowe. Inną podstawą do zwolnienia jest sytuacja, gdy jego postępowanie jest sprzeczne z prawem lub rażąco narusza obowiązki.
O tym, że Kamiński musi zostać odwołany, mówił wczoraj wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski (PO). - Szefem instytucji do walki z korupcją nie może być osoba, która ma tego typu zarzuty prokuratorskie. Zwłaszcza, że PiS zawsze twierdziło, że - jeśli ktoś ma zarzuty - to nie trzeba czekać na wyrok sądu, tylko dymisjonować - stwierdził marszałek.
Odmiennego zdania jest Zbigniew Ziobro. - Zarzuty wobec Mariusza Kamińskiego to ewidentna zemsta polityczna za to, że wykrył on aferę, w którą zamieszani byli ludzie z kręgu Donalda Tuska - mówi poseł. - Ta sprawa przypomina mi sfingowane procesy sędziów i prokuratorów włoskich, których wrabiali skorumpowani politycy wraz z mafią - dodaje.
To jednak Ziobro jako prokurator generalny nakazał wszcząć śledztwo rzeszowskiej prokuraturze w sierpniu 2007 r. - Miałem sygnały od poszkodowanych osób, więc tak zdecydowałem. Jednak wiedziałem, że do przestępstwa nie doszło, co zresztą potwierdził fakt, że przez dwa lata nikomu nie postawiono zarzutów - tłumaczy Ziobro.