Czytaj także:
Jadwiga i Franciszek dostaną świadectwo pocztą, Tadeusz wprawdzie wybierze się do gimnazjum, które wystawi mu dokument, ale na żadnej akademii nie będzie siedział. Rodzeństwo nie chodzi do szkoły, cała trójka uczy się w domu. Bo szkoła to według nich strata czasu.
Po co wstawać na ósmą?
Najstarszy, 16-letni Tadeusz skończył "normalnie" podstawówkę. Do gimnazjum już nie poszedł. Jak było? Na początku zachwycił się wolnością i przez dwa miesiące nic nie robił. - Nie uczył się zupełnie, a ja zaczęłam się martwić. Założyliśmy, że jeśli w listopadzie nadal nie zabierze się do pracy, będziemy interweniować. Pewnego dnia Tadeusz wstał jednak po ósmej, oświadczył, że jest już bardzo zmęczony nicnierobieniem i wziął książkę - opowiada jego mama, Beata Koc.
13-letnia Jadwiga skończyła cztery klasy podstawówki. Zazdrościła starszemu bratu, który nie musiał biec na lekcję przed ósmą i postanowiła, że pójdzie w jego ślady. 11-letni Franciszek w domu zaczął się uczyć od czwartej klasy. I robił to błyskawicznie. - Przez pierwsze dwa tygodnie września sam przerobił cały materiał z historii i przyrody dla klasy czwartej. Po czym stwierdził, że zmarnował trzy lata swojego życia, siedząc w szkole - uśmiecha się pani Beata.
Najmłodszy Stefan ma cztery lata. - I nie spodziewam się, żeby w ogóle poszedł do szkoły - mówi Piotr Koc, ojciec.
Bez marnowania czasu
Dlaczego rodzice zgodzili się, żeby dzieci nie poszły do szkoły? - Bo szkoła to marnowanie czasu - odpowiada ojciec dzieci. - Trzeba w niej spędzać około trzydziestu godzin tygodniowo, a jak odliczymy przerwy, przedmioty typu praca technika oraz czas, kiedy nauczyciele czytają listę obecności, zostaje może siedem godzin prawdziwej nauki - argumentuje. Rodzicom czwórki dzieci nie podoba się też to, że w szkole wiedza jest poszatkowana, czterdzieści pięć minut matematyki, a zaraz potem język polski. A podczas nauki w domu można danemu zagadnieniu poświęcić tyle czasu, ile trzeba. Dzieci mogą nawet i dwa tygodnie siedzieć wciąż nad matematyką, aż zrozumieją.
Poza tym, rodzina Koców - jak sami przyznają - nie pasuje do systemu edukacji. Kłopoty były na przykład, gdy kilka lat temu wprowadzano do szkół obowiązkowe mundurki. Państwo Kocowie je kupili, ale do zakładania nie zmuszali. - Nasze dzieci mogły same zdecydować, no i wyrzuciły je do kosza - wspomina matka. I dodaje, że klasy, do których chodziły jej dzieci, miały zawsze najmniej punktów za mundurki. - Bałam się że rodzice mnie zjedzą na wywiadówce. To przez pani dzieci klasa źle wypadła - słyszałam.
Wolność, nie samowola
Państwo Koc przyznają, że danie dzieciom możliwości wyboru nie jest tym samym, co zgoda na wszystko. Żeby nauka w domu przynosiła efekty, wyznaczyli dwie żelazne zasady - żadnych gier komputerowych i bardzo mało telewizji. W ten sposób odpadają największe pożeracze czasu.
- A ileż można siedzieć bezczynnie, człowiek z własnej woli zabiera się do pracy - uważają rodzice. Dzieci uczą się średnio dwie godzinny dziennie. Tadeusz, Jadwiga i Franciszek sami studiują materiał, gdy czegoś nie rozumieją, pytają rodziców, sprawdzają w internecie, w książkach.
Przychodzi do nich jedynie nauczyciel języka polskiego, języków obcych i religii. Pod koniec roku szkolnego zdają egzaminy i na tej podstawie dostają świadectwo. Dzieci uczą się dobrze, ale nie mają świadectw z paskiem. Jakie są plusy tego, że nie do szkoły? - Są spokojniejsze - mówi ich mama. Poza tym, gdy nikt ich nie zmusza, chcą się uczyć. Jadwiga, zapytana, co zyskała, rezygnując ze szkoły, radośnie rozkłada ręce i mówi: - Wolność!
Kraków: rozpoczęła się**rekrutacja na studia 2011**
Chcesz iść za darmo do Parku Wodnego w Krakowie? **Rozdajemy bilety**
Urządź się w Krakowie!**Zobacz, jak to zrobić!**
Wszystko o Euro2012 na**www.drogadoeuro2012.pl**