MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica niesłychanego lotu kpt. Tadeusza Wrony

Leszek Chorzewski
Tę dramatyczną historię z pięknym happy endem życie napisało 1 listopada 2011 r. Leszek Chorzewski przestudiował raporty, spędził długie godziny na rozmowach z pasażerami, kapitanem Tadeuszem Wroną, szefem załogi Jerzym Konofalskim, pracownikami Centrum Operacyjnego. Tak powstała książka, której fragment przedstawiamy...

Piloci wszystko mieli pod kontrolą. Dochodziła 23.20, gdy rozpoczęli procedurę chowania podwozia. W centralnej instalacji hydraulicznej, odpowiedzialnej za tę operację, płynu hydraulicznego było pod dostatkiem, a jego ciśnienie wynosiło 2600 PSI (funtów na cal kwadratowy).

Chowanie podwozia trwało kilkanaście sekund. Wydawało się, że wszystko przebiegło bez zakłóceń.
Potem przyszedł czas na chowanie klap, aby samolot miał lepszą siłę nośną i mógł osiągnąć większą prędkość.

I nagle - stało się!

Hydraulika szwankuje

Gdy boeing przelatywał na wysokości 1200 metrów nad okolicami miasteczka Secaucus, dobrze znanego załodze, wskaźniki zarejestrowały spadek ciśnienia w centralnej instalacji hydraulicznej. Było to widać na wyświetlaczu EICAS (Engine Indications and Crew Alerting System), przeznaczonym dla pilotów. Jednocześnie komunikat zapisał się na pokładowym rejestratorze parametrów lotu.

Jak się okazało, w trakcie chowania podwozia i klap nastąpił wyciek płynu z centralnej instalacji hydraulicznej, co w efekcie doprowadziło do spadku ciśnienia w tej instalacji.

Z ponad dwóch i pół tysiąca PSI do zaledwie czterystu! Z czterdziestu zaś galonów płynu z instalacji hydraulicznej, dziewięćdziesiąt procent wyciekło do jednego z luków. W rezultacie w instalacji zostały zaledwie trzy galony.

Pękł wężyk

Co się stało? Zawinił… pęknięty przewód grubości kciuka. Wyglądający niepozornie, całkiem jak wężyk przy rezerwuarze w toalecie!

Dziwne, że nikt nie wykrył w jak słabym był stanie, gdy maszyna była sprawdzana w Newarku. Mechanicy kontrolowali ją także na kilkanaście dni przed awaryjnym lądowaniem.

Te fakty ustalono jednakże dużo później, po gruntownym przebadaniu uszkodzonej maszyny.
Tymczasem tuż po starcie piloci nic o wężyku nie wiedzieli. Nie zarejestrowali również dokładnie momentu, kiedy instalacja się rozszczelniła i zaczęło z niej ubywać płynu. Jak się potem okazało, wszystko odbyło się bardzo szybko.
Od chwili gdy nastąpiło rozszczelnienie, do momentu gdy w instalacji zostało tylko dziesięć procent płynu, minęły zaledwie cztery sekundy!

Tymczasem minuty mijały.

Wrona i Szwarc zareagowali zdziwieniem, kiedy wskaźniki w końcu ich zaalarmowały.

Zaskoczyły ich, ponieważ system wykrył usterkę centralnej instalacji hydraulicznej, a przecież po starcie udało się za jej pomocą wciągnąć podwozie i schować klapy. Wydawało się więc, że to nie może być nic istotnego…
Piloci zareagowali w sposób wyuczony, niemal mechanicznie - przede wszystkim musieli się upewnić, co się dzieje i czy nie doszło do jakiejś pomyłki. Porównali więc wskazania komputera i lampki sygnalizacyjnej umieszczonej na górnym panelu wskaźników.

Niestety, i jedno, i drugie wykazywało usterkę!

Zaniepokojony pilot

Zerknęli więc na wskaźniki ciśnienia oraz ilość płynu w instalacji centralnej.
- Nie wygląda to dobrze - stwierdził Wrona. Ciśnienie gwałtownie spadło, a płynu było zaledwie dziesięć procent. A zatem cała centralna instalacja hydrauliczna padła!

Lekko zaniepokojony Wrona zajrzał do instrukcji (QRH - Quick Reference Handbook).
Naprawy systemu podstawowego w powietrzu podręcznik oczywiście nie przewidywał, to już nie te czasy.
Kapitan postanowił więc - zgodnie z zaleceniami z QRH - zabezpieczyć miejsce wycieku, by usterka w tej instalacji nie pogłębiała się i nie wpływała na inne urządzenia.

Wyłączył więc pompy hydrauliczne w uszkodzonej instalacji, bo pracując bez odpowiedniego płynu, mogłyby się przegrzać albo wręcz zapalić. A to już byłby dramat.

Potem wspólnie ze Szwarcem przeczytali o konsekwencjach zaistniałej awarii, czyli o tym, jakie ograniczenia będzie miał "Papa Charlie" w dalszej fazie lotu.

Najistotniejsze z nich było takie, że podczas lądowania piloci będą musieli wysunąć podwozie, używając awaryjnej instalacji elektrycznej, a ta pozwala tylko na wypuszczenie kół, bez możliwości ich ponownego schowania.
Co do klap, za które również odpowiadała uszkodzona instalacja, instrukcja już nie przewidywała podobnych ograniczeń.

Kręgi nad stolicą

Boeing 767 krążył nad Warszawą, ale nie lądował.

Było w tym coś niepokojącego. Obok pasażerskiej maszyny przemknęły wojskowe myśliwce F-16. Co się działo?
Głos z telewizora wyjaśnił, że samolot może mieć kłopoty z lądowaniem. Zanim jeszcze dziennikarz zamilkł, odstawiłem z hukiem świąteczny obiad. Żeberka były pyszne, ale właśnie straciłem apetyt.

SMS z centrali

Po chwili dostałem SMS-a z centrali: "Samolot ma awarię centralnego układu, krąży nad Warszawą, nie wyszło podwozie. Na tę chwilę uruchomiona jest procedura awaryjnego lądowania".
Pobiegłem do samochodu. Pędziłem już na Okęcie, kiedy znów usłyszałem telefon. Dzwonił dziennikarz. Potem kolejny. Starałem się jednocześnie rozmawiać i prowadzić, trzymać jedną ręką kierownicę, drugą - telefon. To nie było ani bezpieczne, ani zgodne z przepisami.

I wtedy z bocznej ulicy wyjechał mi wprost pod koła inny samochód. Przeraźliwy pisk opon i szarpnięcie auta zakończyło rozmowę…

Wysoko w powietrzu szarpnęło też boeingiem 767.

Kiedy samolot leciał w dół i nabierał prędkości, kapitan Wrona poderwał go raptownie. Po manewrze - ponieważ to szarpnięcie było celowe - zerknął na wskaźniki i szepnął coś pod nosem.

Nie był zadowolony.

Nie udało mu się wysunąć kół. Będzie musiał lądować bez podwozia, na brzuchu. A jeszcze chyba nikt nigdy tego nie robił taką maszyną. Na pewno nie z ponad dwustoma pasażerami na pokładzie!

Lot z 1 listopada miał być rejsem jakich wiele, a zamieniał się w koszmar.

- Chcę, żeby było szybko - powiedziała sobie pasażerka, która już niemal pogodziła się ze śmiercią.
- Byle się nie męczyć, bez szpitali, bez nie wiadomo czego, rach-ciach i już! - przeszło przez myśl stewardesie, która też zaczynała się już bać wypadku, cierpienia i bólu. Marzyła, żeby to skończyło się jak najprędzej.

Taki typowy lot

W dole dziennikarze powtarzali sobie w myślach, co będą musieli powiedzieć.
Że to była typowa atlantycka trasa z turystami i emigrantami, biznesmenami i celebrytami, Polakami i cudzoziemcami.
Że boeing 767 Polskich Linii Lotniczych LOT, nazywany pieszczotliwie "Papa Charlie", zabrał ich z lotniska w amerykańskim Newarku.

Że nic nie wskazywało, iż lot do Warszawy z 1 listopada 2011 roku stanie się wyjątkowy. Może to data - dzień, w którym Polacy odwiedzają groby - okazała się pechowa?
Tylko co było przyczyną zagadkowej awarii?

Wstrzymany oddech

Miliony przed telewizorami wstrzymały oddech, gdy życie pasażerów i załogi znalazło się na krawędzi.
Każdy miał przed oczami czarno-białe wspomnienia, klatki z filmów dokumentalnych i katastroficznych. Słyszał piosenkę Anny Jantar, której ił-62 runął do fosy koło Okęcia. Słyszał mrożące krew w żyłach opowieści o katastrofie w Lesie Kabackim. Lotnicze tragedie były wręcz wpisane w naszą historię…

- Lot 16, zezwalam lądować - powiedział pilotom kontroler z wieży, a na koniec dodał: - Powodzenia.
- Dziękuję - odparł drugi pilot Szwarc. A kapitan Wrona zaczął szybować w dół...

Leszek Chorzewski, Lot Wrony.
Wydawnictwo GERLS. Premiera 22 kwietnia 2013

Bądź na bieżąco! Najnowsze informacje z "Gazety Krakowskiej" i "Polski" już dostępne za darmo na Windows 8! Dzięki aplikacjom na Windows 8 będziesz mieć szybszy dostęp do informacji, które trafią na ekranu Twojego tabletu i komputera.

Dowiedz się więcej o aplikacji "Gazety Krakowskiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska