Z drugiej zaś strony ze zniżki bez najmniejszych problemów korzystają dzieci z innych miejscowości pod warunkiem oczywiście, że uczęszczają do miejskich szkół.
Gorsze dzieci
- Mieszkamy na obrzeżach miasta i moim dzieciom jest najzwyczajniej w świecie bliżej do szkoły w Strożówce - mówi pani Dominika, mama dwójki dzieci. - Basen czy lodowisko to nie tylko w czasie ferii coś normalnego. Płacę cały bilet, ale przecież w mieście ponoszę wszystkie koszty, łącznie, z tym że do miejskiej kasy wpływają moje podatki lokalne i oczywiście również część z podatku PIT, więc nie rozumem, dlaczego takie dzieci, jak moje traktowane są przez miejskie władze jak te gorsze - dopowiada rozgoryczona.
Takich osób jak pani Dominika jest w Gorlicach więcej. Miasto ma tu jednak twarde argumenty - dopłaty dla dzieci uczęszczających do szkół poza miastem, powinna zabezpieczyć właściwa dla szkoły gmina. Z miejskiej kasy płyną fundusze na prowadzenie placówek oświatowych, wspierając ich uczniów. A w tym konkretnym przypadku kasa na dopłaty pochodzi z miejskiego programu Profilaktyki i Rozwiązywania Programów Alkoholowych oraz Przeciwdziałania Narkomanii.
Rozbieżność w ocenie?
- Myślę, że to nie jest wielka skala - mówi Lidia Foltyn, zastępca kierownika wydziału Oświaty, Kultury i Promocji gorlickiego ratusza. - Niestety w naszym systemie nie mamy precyzyjnych danych, ale moje wcześniejsze doświadczenie zawodowe podpowiada mi, że więcej jest ruchu dzieci w drugą stronę, czyli z gorlickiego obwarzanka do miejskich szkół – dodaje.
Z takim spojrzeniem na sprawę trochę kłócą się fakty. Tylko w szkole w Podstawowej w podgorlickiej Stróżówce zapisanych jest łącznie z przedszkolem 90 dzieci z terenu Gorlic. Znajdująca się tuż za granicą miasta szkoła podstawowa w Ropicy Polskiej na takich przypadków około 30. Te dzieci, choć ich rodzice zasilają miejską kasę, to jednak z miejskich dobrodziejstw korzystać nie mogą.
