Najgorsza sytuacja jest wzdłuż trasy kolejowej na Tuchów. W kilku miejscach, gdzie tory przecinają się z drogami: powiatowymi i gminnymi o niebezpieczeństwie ostrzegają kierowców jedynie znaki. Nie ma rogatek, a nawet świateł, które po zmroku uprzedzałyby kierowców o tym, że wjazd na tory grozi staranowaniem przez pociąg.
- Wielokrotnie pisaliśmy do PKP, aby lepiej zabezpieczyło przejazdy w Łowczówku, Woźnicznej i Siemiechowie, ale za każdym razem odpowiedź była taka sama, że obecne oznakowania są wystarczające - mówi Wiesław Zimowski, wójt Pleśnej.
Dramatyczne sytuacje już niejednokrotnie rozgrywały się na przejeździe kolejowym przy ulicy Sobieskiego w Tuchowie. - Zatrzymanie samochodu nie jest w tym miejscu łatwe ,zwłaszcza zimą, kiedy ktoś jedzie od strony Buchcic. Dojazd do torów poprzedza bowiem strome wzniesienie i nierzadko rozpędzone auta dosłownie prześlizgują się obok znaku "stop". Cud, że nie doszło tutaj jeszcze do wypadku - zauważa Kazimierz Kurczab, wiceburmistrz Tuchowa.
Ale, jak się okazuje, nawet śmiertelne zdarzenia nie są wystarczającym powodem do zamontowania rogatek. Tak jest np. w Woli Rzędzińskiej, gdzie na niestrzeżonym przejeździe zginęło już kilka osób. - Walczyliśmy o szlabany kilka lat. Było to jednak jak przysłowiowe bicie głową w mur. W końcu odpuściliśmy - przyznaje Grzegorz Kozioł, wójt gminy Tarnów.
W PKP wyjaśniają, że w zależności od typu drogi montowane są różne zabezpieczenia na przejazdach. - Określa to rozporządzenie z 2006 roku - twierdzi Robert Kowal, rzecznik Zakładu Linii Kolejowych w Krakowie, zapewniając, że ostrzeżenia są wszędzie i tylko od kierowców zależy, czy się do nich zastosują.