Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twardy góral z Łącka wrócił do gry

Łukasz Madej
Damian w kasku, który chroni jego głowę podczas gry.
Damian w kasku, który chroni jego głowę podczas gry. fot. archiwum Polskapresse
Na boisku doznał wstrząśnienia mózgu i złamania podstawy czaszki. Przerwa w występach nie trwała jednak długo. Damian Zbozień, twardy góral z małopolskiego Łącka, powrócił do gry - pisze Łukasz Madej.

Nosze, grymas bólu, rozbita głowa, sącząca się krew - 20 października obrońca Piasta Gliwice Damian Zbozień opuszczał boisko niczym starożytny wojownik olimpijską arenę. Po zderzeniu z zawodnikiem Widzewa Phibelem doznał wstrząśnienia mózgu i złamania podstawy czaszki. Przerwa w występach nie trwała długo. Na własny koszt kupił specjalny ochronny kask na głowę i już 10 listopada znów zagrał. Strzelił nawet bramkę.

Pochodzący z małopolskiego Łącka (jest tam zameldowany) obrońca stał się bohaterem mediów. Damian, rocznik 1989, urodził się w Limanowej. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Zyndramie. Do liceum, już jako piłkarz Sandecji, chodził w Nowym Sączu. W trzeciej klasie szkoły średniej trafił do Legii Warszawa. - Rodzice woleli, żebym odszedł do któregoś z krakowskich klubów. Mógłbym wtedy częściej wracać do domu. Nigdy jednak stamtąd nie miałem propozycji - mówił.

W Legii był kapitanem młodzieżowej drużyny. Na półtorej sezonu wrócił do "biało-czarnych". - Sandecja była bardzo ważna. Szczególnie gra u boku Jano Frohlicha bardzo dużo mi dała - zdradza. Przed tym sezonem podpisał umowę z Piastem Gliwice. Damian szybko stał się jednym z najlepszych polskich prawych obrońców. Już mówi się o jego debiucie w reprezentacji. Damian Zbozień to nie tylko synonim piłkarskiego twardziela. To także śpiew, skrzypce i gitara. Zresztą, sami przeczytajcie.

Łukasz Madej: Nie myśli Pan czasem o tym, żeby zmienić profesję?
Hmm, a na jaką?

Może boks? O Pana wyczynie jest ostatnio tak samo głośno jak o dwunastu rundach Mariusza Wacha z Kliczką.
Ja pozwoliłem znokautować się już pierwszym ciosem, więc nie wiem, czy byłbym dobrym pięściarzem (śmiech).

Mówi się o tym, że tylko szaleńcy decydują się wejść między liny z Ukraińcem. To samo można chyba powiedzieć o piłkarzu, który trzy tygodnie po złamaniu kości podstawy czaszki, pojawia się na boisku. I strzela gola.
Kiedy druga diagnoza lekarza była na tyle pozytywna, że mogłem wrócić na murawę, to bez wahania to uczyniłem. A bramkę zdobyłem nogą.

A zawahałby się Pan, gdyby w tamtym spotkaniu musiał głową zatrzymać piłkę zmierzającą do waszej bramki?
Nie. Nie unikałem gry głową. Wychodząc na boisko, muszę być gotowy na sto procent. Gdybym nie był, nie pojawiłbym się na murawie. Nie myślałem o kontuzji.

Teraz już nie dziwi fakt, że Pana ulubionym filmem jest "Gladiator".
Bardzo dobry film, ale nie szukałbym tutaj jakiejś analogii do mnie. Gram na pewno twardo. Urazów miałem już dużo, bo zawsze głowę czy nogę wkładałem tam, gdzie inni się bali. Poza boiskiem nie jestem jednak twardzielem.

A jaki jest Pan po założeniu zwykłych butów?
Raczej spokojny gość ze mnie. To takie moje dwie twarze, bo na boisku jestem zadziorny, czasem nawet wulgarny.

Jak teraz nazywają Pana koledzy z drużyny? "Człowiek w kasku" czy "Petr Cech"?
Najczęściej "Gustlik" albo "Czołgista". Tego pierwszego określenia używają Polacy. Z kolei obcokrajowcy pytali, jak w naszym kraju mówimy na gościa, który kieruje czołgiem. I dla nich jestem właśnie "Czołgistą".

Zawsze miał Pan mocną głowę?
Nie pijam teraz tak dużo, żebym wiedział na pewno. Kiedy jednak byłem młodszy, to chyba nie było z tym źle (śmiech).

I śliwowica łącka też nie jest od Pana mocniejsza?
Oj, jest. I to zdecydowanie. Na ten trunek silnego chyba nie będzie. Myślę, że nawet Kliczko miałby problemy z pokonaniem naszej oryginalnej łąckiej śliwowicy.

No właśnie, naszej. Pytam, bo nie wszyscy wiedzą, że bohater ostatnich tygodni pochodzi z małopolskiego Łącka.
Ale w ostatnim czasie coraz więcej ludzi pyta o naszą kapelę góralską. Cieszę się, bo można nasz region wypromować. Fajnie, żeby ludzie o Łącku usłyszeli. To piękna miejscowość. Jeśli tylko będę mógł ją troszeczkę rozsławić, to na pewno będę to czynić.

Pana gra na skrzypcach w "Ciupadze" stała się hitem internetu.
Ja się tego nie wstydzę. Czuję się góralem. Dla mnie to żadna ujma.

Jak widać na filmie, śpiewać też Pan potrafi.
Lubię, ale czy potrafię? Niech oceniają osoby, które na tym się znają (śmiech).

No to jeszcze słów kilka o gitarze.
To taki mój wiodący instrument. Zawsze wożę go ze sobą. Jak najdzie mnie tylko ochota, to sobie przygrywam. Natomiast na skrzypcach publicznie bym nie zagrał. Jeśli idę na próbę, to żeby pośpiewać i posłuchać.

Kasina Wielka ma swoją Justynę Kowalczyk, a Łącko będzie miało Zbozienia?
Mam nadzieję, że nie będzie miało jedynie "Człowieka w kasku", ale Damiana Zbozienia, dobrego piłkarza. Chciałbym rozsławić moją miejscowość dobrymi występami na boisku, a nie tym, że miałem uraz głowy.

Odczuwa Pan popularność?
Tak, czasem ktoś poprosi o autograf. Miłe. Staram się jednak nie zmieniać. Zresztą, poprosiłem kiedyś rodzinę, że jeśli coś będzie nie tak, niech mi od razu powiedzą. Zdanie najbliższych jest dla mnie najważniejsze. Mówieniem obcych się nie przejmuję, bo oceniają po pozorach. Słowa rodziny biorę sobie do serca.

I tata nigdy, patrząc na Pana, nie popukał się, nomen omen, po głowie?
Nie było takich sytuacji. Rodzina czyta wywiady. Czasami mówią, że wypowiadam się za mądrze (śmiech). Że to pod publiczkę. Ale nie, nigdy czegoś takiego nie było. Tata po wygranym meczu z Wisłą Kraków śmiał się, żebym nie odleciał. To wszystko jednak rodzinne żarty. Poważnie mówiąc, zauważyłem, że ludzie z boku bardziej ekscytują się tym wszystkim. Jestem ze wsi i mam inne priorytety. Jestem dobrze wychowany. Za to mogę podziękować rodzicom. Nie lubię osób, które myślą, że jak są znanymi piłkarzami czy aktorami, to są lepsi od innych. Powtarzam: "To tylko twoja praca. Tak ci się w życiu ułożyło". Nie po tym powinno się oceniać ludzi.

Gdyby nie piłka, to...
Tata prowadzi sklep rtv, agd i spożywczy. Taki był u nas schemat w rodzinie, że pewnie wyjechałbym na studia do Krakowa. Ja zawsze byłem taki synek tatusia, więc myślę, że potem by mnie zatrudnił.

Góralski charakter pomaga?
Ludzie z gór są zahartowani. Grają twardo. Nie dotyczy to tylko piłki. Zadziorność, dążenie do celu jest zauważalna u osób pochodzących z naszego regionu.

Kask jeszcze przed czymś Pana chroni?
Chodzi o sodówkę? Mogę powiedzieć, że jest w nim bardzo gorąco. Atmosferę podnosi (śmiech). Ale spokojnie.

Do kiedy musi Pan go nosić?
Do końca rundy jesiennej. Potem chciałbym go przekazać na jakąś aukcję charytatywną. Może na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska