Na szczycie krakowskiej listy płac figurują pracownicy spółek typu Tauron, PGNiG czy MPEC – z imponującą średnią za I kwartał: 9124 zł brutto. W ścisłej czołówce są też górnicy (7,5 tys.). Mamy tu zatem do czynienia z monopolistami lub (i) firmami kontrolowanymi (chronionymi) przez polityków. Czyli - klasyka: Pan/Pani płaci (i daje podwyżki).
W większości pozostałych branż podwyżki płac wymusza rynek, a ściślej - niedobór pracowników w warunkach szybko rozwijającej się gospodarki. W największym stopniu brak ów dotyczy specjalistów (nie tylko informatyków), inżynierów oraz niektórych pracowników fizycznych, zwłaszcza w budownictwie i przemyśle, ale też w handlu i kwitnącej gastronomii oraz rozrywce. Nic dziwnego, że tu średnie zarobki od początku dekady wzrosły o ponad 100 proc. Handel, harujący do niedawna za 7 zł za godzinę na śmieciówkach, może się dzisiaj pochwalić średnią powyżej 4,4 tys. zł brutto, zdecydowanie powyżej płacy minimalnej.
Sprawia to, że grupy zawodowe, które wyraźnie zostały w tyle, zaczynają marzyć o karierze sprzedawczyni. Lub przynajmniej ją rozważać. Jak doktor politologii - adiunkt w krakowskiej uczelni prywatnej, zarabiająca „po 15 latach orki z coraz mniej kumatymi studentami” niecałe 3 tys. zł brutto. Na stanowisku kierowniczki dyskontu zaoferowano jej na dzień dobry o 1,4 tys. zł więcej - plus dodatki.
Być może dopiero jakiś wielki exodus adiunktów przekona pracodawców zarabiających krocie na tzw. edukacji, że warto zainwestować w ów banalny dodatek do szkół, jakim są nauczyciele. W przeciwnym razie będziemy mieli piekielnie dobrze wykształcone kasjerki, znające na pamięć nie tylko ceny, ale i dzieła Kierkegaarda lub innego Fukuyamy.
WIDEO: Krótki wywiad. Maciej Twaróg: Na 70-lecie Huty zamiast festynów chciałbym czegoś, co zostanie na dłużej
