Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków i europejskie puchary. Nóż, który zatrzymał jeden z najlepszych zespołów „Białej Gwiazdy” w historii

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Jacek Kozioł/Archiwum
W 1985 roku Wisła Kraków spadła z ówczesnej I ligi drugi raz w swojej historii. W ten sposób rozpoczął się długi, kilkunastoletni okres, który pod względem sportowym był najgorszym w całej historii „Białej Gwiazdy”. Wisła najpierw na trzy sezony ugrzęzła w II lidze. W 1988 roku wróciła co prawda na najwyższy szczebel, ale tylko jeden raz w 1991 roku udało się jej wyrwać z przeciętności, zajmując trzecie miejsce w lidze pod wodzą Adama Musiała. Dwa lata później doszło do niesławnego meczu z Legią Warszawa, co z kolei doprowadziło do czystki w zespole i de facto przesądziło o kolejnym spadku. Gdy zespół wrócił do ekstraklasy w 1996 roku, przy ul. Reymonta wciąż sytuacja ekonomiczna była bardzo trudna. Wszystko odmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jesienią 1997 roku. Wkrótce miało się okazać, że po nieco ponad dwóch latach od momentu, gdy Wiśle przychodziło grać o punkty z Jeziorakiem Iława czy Okocimskim Brzesko, na Reymonta zaczęły przyjeżdżać prawdziwe gwiazdy światowego futbolu.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

Jeszcze jesienią 1997 roku Wisła radziła sobie mocno średnio w ekstraklasie. Na siedemnaście meczów krakowianie wygrali raptem pięć i bliżej było im do miejsc spadkowych niż do gry o laury. Wszystko odmieniło się wraz z przyjściem do klubu myślenickiej Tele-Foniki.
- O tym, że ma do Wisły wejść możny sponsor, słyszeliśmy wiele razy - wspomina ówczesny bramkarz „Białej Gwiazdy” Artur Sarnat. - Podchodziliśmy do tego z dużym dystansem, bo na obietnicach najczęściej się kończyło. Nazwa Tele-Foniki w szatni pierwszy raz padła - jeśli pamięć mnie nie zawodzi, po wyjazdowym meczu z Rakowem Częstochowa. Trener Wojciech Łazarek prosił nas wtedy, żebyśmy uzbroili się w cierpliwość, bo za chwilę wejdzie do klubu taki sponsor, że wszystkie nasze problemy się skończą.

Nie przez przypadek Łazarek apelował o cierpliwość. W klubie było biednie, opóźnienia w wypłatach były normą, a przecież w Wiśle wcale nie było wysokich kontraktów. To i tak był cud, że w tym sezonie skład „Białej Gwiazdy” jeszcze jakoś wyglądał. Wcześniej oferty z innych klubów mieli bowiem czołowi zawodnicy, tacy jak Tomasz Kulawik z Polonii Warszawa czy Bogdan Zając z mocnego wówczas Widzewa Łódź. Obaj postanowili jeszcze trochę wytrzymać w Krakowie i jak się miało okazać, była to jedna z najlepszych decyzji w ich karierach…

Rozmach nowego właściciela Wisły Kraków

Oficjalnie przejęcie Wisły przez Tele-Fonikę ogłoszono 23 listopada 1997 roku po ostatnim jesiennym meczu z Amicą Wronki. „Budujemy stabilny finansowo klub, który ma dominować w Polsce i liczyć się w Europie” - takie przesłanie popłynęło na specjalnej konferencji prasowej, zorganizowanej w sali konferencyjnej w budynku TS Wisła.

- Gdy już oficjalnie ogłoszono, że Tele-Fonika wchodzi do Wisły, to tak naprawdę wciąż mieliśmy obawy, czy to rzeczywiście będzie jakaś poważna odmiana i czy te wszystkie zapowiedzi znajdą potwierdzenie w rzeczywistości - nie kryje Sarnat. - Ja tak na dobre w to uwierzyłem w grudniu, gdy podpisałem nowy kontrakt. To był dla mnie szok, bo nagle z 1200 złotych miesięcznie moje zarobki skoczyły na 6000 złotych. Byłem szczęśliwy, choć jak się później dowiedziałem, że niektórzy koledzy podostawali pensje po kilkadziesiąt tysięcy, to mogłem trochę żałować, że sam nie zażyczyłem sobie więcej. Ale tak naprawdę taka myśl przeszła mi tylko przez głowę przez moment. Dominowała radość, że mogę cieszyć się grą w swoim mieście, w swoim klubie i to o najwyższe cele. Pensja zaczęła przychodzić na czas co do dnia. Wreszcie człowiek mógł skupić się tylko i wyłącznie na treningach i grze.

Wiosną po kilkunastu transferach Wisła ruszyła jak burza w pościgu za czołówką. Straty z jesieni okazały się co prawda za duże, żeby myśleć już w 1998 roku o tytule mistrza Polski, ale trzecie miejsce i awans do Pucharu UEFA i tak był sukcesem zbudowanej w trybie ekspresowym drużyny. Latem przejął ją Franciszek Smuda. Miał wtedy zdecydowanie najwyższe notowania spośród polskich trenerów, a przede wszystkim doświadczenie z rozgrywek międzynarodowych. I to właśnie w nich „Franz” zadebiutował w oficjalnym meczu w roli trenera „Białej Gwiazdy”.

Derby Krakowa 2004, czyli jak Wisła podejmowała Cracovię po ...

Wisła, która wracała na międzynarodową arenę po czternastu latach przerwy, jeśli nie liczyć startów w Pucharze Intertoto, musiała przebijać się w Pucharze UEFA już od rundy przedwstępnej. Los przydzielił jej walijski zespół Newtown AFC. Przeszkoda miała być lekka, łatwa i przyjemna, ale zaczęły się nieoczekiwane schody…

- Byliśmy faworytem i na pierwszy mecz polecieliśmy z przeświadczeniem, że powinniśmy spokojnie ograć Walijczyków i zapewnić sobie zaliczkę przed rewanżem u siebie - mówi Artur Sarnat. - Dla większości z nas start w europejskich pucharach to była nowość, byliśmy podekscytowani, rozpierała nas energia. Na treningu dzień przed meczem chłopaki ładowali bramkę za bramką. Radek Kałużny kilka razy o mało co siatki nie rozerwał. Minął jednak dzień i już w czasie meczu nic nam nie chciało wpaść…

Rzeczywiście, 22 lipca 1998 roku na kameralnym Latham Park w obecności 5 tysięcy widzów nie padł ani jeden gol. - Oni bardzo cieszyli się z takiego rozstrzygnięcia, my oczywiście zupełnie - uśmiecha się dzisiaj Sarnat.

Tydzień później skuteczność wiślaków już nie zawiodła. W 28 min Tomasz Kulawik strzelił pierwszego gola dla Wisły w europejskich pucharach po blisko czternastu latach przerwy. A później worek z bramkami rozsypał się na dobre. Jeszcze przed przerwą na 2:0 podwyższył Sunday Ibrahim, a w drugiej połowie kolejne gole strzelali: Tomasz Kulawik, Grzegorz Kaliciak, Daniel Dubicki i dwa Grzegorz Pater. Zwycięstwo 7:0 stało się faktem i do dzisiaj pozostaje najwyższą wygraną „Białej Gwiazdy” w europejskich pucharach.

W kolejnej rundzie, tym razem wstępnej, poprzeczka poszła w górę, a Wisłę trudno było uznać nawet za faworyta konfrontacji z Trabzonsporem, w którego składzie nie brakowało naprawdę dobrych graczy. Zagranicznymi gwiazdami tureckiej ekipy byli: Anglik Kevin Campbell, Czech Karel Rada, Chorwat Davor Vugrinić czy macedoński bramkarz Petar Milosevski.

Wiślacy w dość niecodziennych okolicznościach zyskali nieco czasu na spokojne przygotowanie się do pierwszego meczu z Trabzonsporem, który zaplanowano na 11 sierpnia w Krakowie. Swoje ostatnie ligowe spotkanie przed tą konfrontacją krakowianie zagrali 2 sierpnia w Warszawie z Polonią, gdzie debiut marzenie zanotował Tomasz Frankowski. Po wygranej 3:1 z „Czarnymi Koszulami” liga się zatrzymała, bo większość klubów - w tym Wisła - stanęła po stronie ówczesnego ministra Jacka Dębskiego w jego sporze z prezesem PZPN Marianem Dziurowiczem. To dlatego piłkarze „Białej Gwiazdy” nie zagrali w pierwotnym terminie z Zagłębiem Lubin i Stomilem Olsztyn, ale mogli w pełni skoncentrować się na rywalizacji z Trabzonsporem.

A rywale nie ułatwiali wiślakom rozpracowania, o czym przekonał się asystent Franciszka Smudy Jerzy Kowalik, który poleciał do Turcji z kierownikiem drużyny Markiem Koniecznym. Turcy robili wszystko, żeby utrudnić obserwację ich drużyny w meczu z Gaziantepspor, ale ostatecznie na niewiele się to zdało. Zresztą, jak się miało okazać, Wisła była w takiej formie, że… Po kolei jednak.

11 sierpnia 1998 roku na trybunach stadionu przy ul. Reymonta zjawiło się ponad 13 tysięcy widzów. W słonecznej pogodzie mieli okazję zobaczyć jeden z najlepszych meczów Wisły w europejskich pucharach! Napisać, że Wisła ograła Trabzonspor, to nic nie napisać… „Biała Gwiazda” bowiem praktycznie zmiotła rywali, wygrywając aż 5:1! Biorąc pod uwagę siłę rywala, jego potencjał, był to wynik wręcz rewelacyjny. W pierwszej połowie gole dla Wisły strzelili Daniel Dubicki i Tomasz Kulawik, a choć po przerwie odpowiedział Davor Vugrinec, to później szaleli już tylko krakowianie. Kolejnymi dwoma trafieniami hat-tricka skompletował Kulawik, a swojego gola strzelił również obrońca Bogdan Zając.

- Wyszedł nam ten mecz wyjątkowo - mówi Sarnat. - Mieliśmy pokaźną zaliczkę, ale trener Smuda przestrzegał nas, że jeszcze nic nie jest przesądzone, bo w rewanżu mogą się w Turcji dziać cuda...

Wisła poleciała do Trabzonu wyczarterowanym małym samolotem JAK-40, a na miejscu rzeczywiście krakowian nie spotkało początkowo nic miłego. - Pogoda to była masakra - wspomina były bramkarz Wisły. - Było bardzo gorąco, do tego duża wilgotność powietrza, człowiek cały pocił się stojąc. W dodatku w hotelu przez przypadek czy nie, ale nie działała klimatyzacja. Z Tomkiem Kulawikiem, z którym zawsze mieszkaliśmy w pokoju na wyjazdach, w końcu rozebraliśmy się do naga, bo w ubraniach nie dało się po prostu zasnąć.

Na szczęście wyłączona klimatyzacja była jedyną z niewielu niespodzianek, jakie czekały na podopiecznych Franciszka Smudy w Trabzonie. Na boisku, mimo obaw, poszło już bowiem wszystko zgodnie z planem. Do przerwy było co prawda 0:0, ale po niej gole dla Wisły strzelili Sunday Ibrahim i Tomasz Kulawik. Honorowe trafienie Husseyina nic już nie mogło zmienić. Wisła wygrała 2:1 i mogła myśleć o kolejnym przeciwniku, już w I rundzie Pucharu UEFA.

Mecz na wodzie i zatopiony Teatanic

Los oszczędził Wiśle na typ etapie rywala z najwyższej półki, ale takiego, do którego i tak trzeba było podejść z dużym respektem. Słoweński NK Maribor Teatanic wydawał się bowiem mocniejszy od Trabzonsporu. Tym razem pierwszy mecz wiślacy mieli zagrać na wyjeździe.
- Smuda przestrzegał nas bardzo przed Słoweńcami - mówi Sarnat. - Oni do Pucharu UEFA spadli z Ligi Mistrzów, gdzie przegrali z PSV Eindhoven dopiero po dogrywce. To działało na naszą wyobraźnie, ale po tym, w jakim stylu ograliśmy Trabzonspor, my również czuliśmy się mocni.

Tym razem obyło się bez niespodzianek w hotelu. Wiślacy zamieszkali w malowniczym miejscu. - Widok z okna mieliśmy na piękny stok, na którym zimą rozgrywane były zawody Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim - wspomina Sarnat.

Na boisku też było pięknie. Wisła, choć zagrała bez swojego kapitana Tomasza Kulawika, już przed przerwą za sprawą Tomasza Frankowskiego i Grzegorza Patera strzeliła dwie bramki, a po zmianie stron spokojnie utrzymała prowadzenie i wygrała 2:0.

Cieniem na tym wyjeździe położyły się jedynie wydarzenia z centrum miasta, gdzie doszło do starć kibiców obu klubów. Jak się miało okazać, chuligańskie ekscesy miały Wiśle zrobić w tej edycji Pucharu UEFA jeszcze wiele więcej złego…

Rewanż z Mariborem zaplanowano na 29 września 1998 roku. Na stadionie przy ul. Reymonta pojawiło się raptem 5 tysięcy widzów, a głównym powodem tak kiepskiej frekwencji była beznadziejna tego dnia pogoda, jaka panowała w Krakowie. Lalo z nieba, jak z cebra i rozegranie meczu stanęło pod znakiem zapytania wobec zalanego boiska. Doszło nawet do tego, że delegat zabronił wpuszczać kibiców na trybuny, bo spotkanie mogło zostać odwołane. Gospodarze robili jednak co mogli, usunęli z płyty tyle wody, ile się dało i choć z ponad dwudziestominutowym opóźnieniem, to jednak mecz się rozpoczął. Oczywiście z publicznością, którą ostatecznie wpuszczono na stadion.

W takich warunkach o ładnej grze nie mogło być mowy. Piłkarze taplali się w błocie, w kałużach, a Wiśle pozostało bronić zaliczki z Mariboru. I tak sztuka w pełni się udała. Krakowianie gola nie stracili, a gdy w końcówce Słoweńcy zdali sobie już sprawę, że nie odrobią strat, całkiem się poddali, co wykorzystali kolejno Marek Zając (dwukrotnie) i Tomasz Kulawik. Wynik 3:0 musiał w pełnił usatysfakcjonować przemoczonych kibiców.
- Śmialiśmy się, że w deszczu, w tych kałużach zatopiliśmy Teatanica - puszcza oko Artur Sarnat.

Reprezentacja świata przy Reymonta

Jeśli Trabzponspor i Maribor byli wymagającymi rywalami, to co można było powiedzieć o kolejnym rywalu, na którego trafiła Wisła... Patrząc na skład AC Parma z 1998 roku jeszcze dzisiaj może zakręcić się w głowie. - Żartowaliśmy, że jak jest przerwa na kadrę, to Parma musi zawieszać działalność - tłumaczy Sarnat. - Przecież oni tam mieli prawdziwą reprezentację świata. I o ile w Trabzonie czy Mariborze było kilku niezłych zawodników, o tyle w Parmie można tak było powiedzieć praktycznie o każdym. Szczerze mówiąc, dla nas to było pierwsze takie już prawdziwe zderzenie z futbolem na najwyższym poziomie i z piłkarzami, których znało się wcześniej co najwyżej z telewizji. To był jednak również jeden z tych momentów, kiedy człowiek sobie pomyślał, że warto było ciężko pracować, żeby grać takie mecze.

Żeby zobrazować siłę rywala, z jakim 20 października 1998 roku przyszło grać Wiśle, wystarczy wymienić skład, w jakim włoski zespół wystąpił na stadionie przy ul. Reymonta: Buffon - Thuram, Sensini, Cannavaro - Fuser, Baggio, Fiore, Veron (90 Mussi), Vanoli - Chiesa (83 Stanić), Crespo (46 Albo). Ten dream team prowadził wówczas też nie byle kto, bo sam Alberto Malesani.

Trener Wisły Franciszek Smuda nie bał się jednak tak mocnego rywala. Wisła grała bez kompleksów. Marek Konieczny, który był wtedy kierownikiem drużyny, wspomina: - Jurek Kowalik pojechał przed meczami z Parmą oglądać Włochów w Serie A. Wrócił, napisał raport na kilka stron. Smuda wziął to wszystko, popatrzył i… wyrzucił. Stwierdził, że Parma go nie interesuje, bo to Wisła ma grać swoją piłkę. Ma ruszyć na nich pressingiem od początku i tyle.

- Tak było - potwierdza z uśmiechem „Franz”. - Wiem, jaką pakę miała wtedy Parma, ale my też mieliśmy świetny, dobrze poukładany i dojrzały zespół. To kogo mieliśmy się bać? W Krakowie byliśmy lepsi, do wygranej nie zabrakło wiele. Nikt później Parmie nie napsuł tyle krwi, co my, a przecież oni zdobyli Puchar UEFA w tamtej edycji.

Wisła Parmy zatem się nie bała, ale zaczęła pechowo. Już w 2 min do siatki Artura Sarnata trafił Enrico Chiesa. - Zawaliło tego gola dwóch kolegów z pokoju - wspomina były golkiper „Białej Gwiazdy”. - Tomek Kulawik uchylił się, choć stał przy słupku, ja spóźniłem się z interwencją i stało się. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie po tej bramce była taka, żeby nie „powieźli” nas piątką. Ale szybko się otrząsnęliśmy.

- Chiesa włożył głowę między mnie i Artka Sarnata i piłka wpadła do siatki. Później graliśmy jednak naprawdę dobrze, wyrównaliśmy, mieliśmy szanse na kolejne gole - wspomina z kolei Kulawik. To właśnie on strzelił w drugiej połowie wyrównującego gola.

Wisła zagrała naprawę świetne spotkanie, jedno z najlepszych w całej jej historii. Zbigniew Boniek komentował wtedy na gorąco: - Byłem dzisiaj dumny, że jestem Polakiem. Wisła zagrała rewelacyjny mecz i powinna wygrać co najmniej 2:1. Nie stało się tak, ale wcale nie jest powiedziane, że tak nie stanie się w meczu rewanżowym. Krakowianie w Parmie wcale nie są pozbawieni szans!

„Misiek” rzuca nożem, UEFA wyrzuca Wisłę

„Zibi”, wypowiadając te słowa, nie wiedział jeszcze, że nie o samej grze będzie się mówiło głównie w kontekście tego meczu. W drugiej połowie z trybun poleciał nóż, rzucony przez Pawła M., „Miśka”, który trafił w głowę Dino Baggio. Większość z 10 tysięcy kibiców, obecnych na stadionie, w ogóle nie zauważyła tego zdarzenia. Owszem widać było, że Baggio podbiega do linii, że jest opatrywany, ale takich zdarzeń jest przecież w czasie meczu wiele. Włoch spokojnie dograł zresztą cały mecz do końca. Piłkarze Wisły wiedzieli jednak, że stało się coś bardzo złego.
- W czasie samego meczu nie widziałem tej sytuacji, ale już na boisku między sobą rozmawialiśmy, że Rysiek Czerwiec odrzucił ten nieszczęsny nóż - wspomina Kulawik. - Wiedzieliśmy, że będą konsekwencje i one rzeczywiście były, bo Ryśka zawiesili przed rewanżem. Mieliśmy też świadomość, że możemy zostać wykluczeni z pucharów.

- Wiedzieliśmy, że coś tam poleciało z trybun, ale z boku boiska nie widzieliśmy dokładnie co - wspomina z kolei Konieczny. - Zamieszanie zrobiło się dopiero po końcowym gwizdku, bo Włosi wpadli do delegata, przyprowadzili Baggio, któremu zdążyli już obandażować całą głowę, choć rana nie była specjalnie głęboka. Wykorzystali sytuację, choć trudno się im z drugiej strony dziwić. Sprawa została opisana w protokole i wiedzieliśmy, że bez kar się nie obędzie.

O tym, że z trybun poleciał nóż, poinformowała włoska stacja RAI kilkadziesiąt minut po zakończeniu spotkania, opatrując to jednocześnie wymownymi obrazkami. Wątpliwości nie było żadnych, a scena, w której leci z trybun rozkładający się „butterfly” jest dobrze znana. Wiadomo było, że na Wisłę musi spaść kara. W Krakowie wierzono jednak, że nie skończy się najgorszym. Liczono na karę finansową, ewentualnie mecz lub kilka przy zamkniętych trybunach. UEFA była jednak bezlitosna. W połowie listopada ogłoszono, że „Biała Gwiazda” zostanie wykluczona na rok z europejskich pucharów. Pierwsze przekazy wyglądały zresztą jeszcze bardziej groźnie - mowa była bowiem aż o pięciu latach! Dopiero później okazało się, że kara obejmuje pierwszy sezon w przeciągu pięciu lat, w którym Wisła awansuje do europejskich pucharów. Wiślacy o tym dowiedzieli się po meczu w Szczecinie, gdzie akurat 4:0 ograli Pogoń.

- Pamiętam dokładnie ten wieczór - mówi Kulawik. - Wygraliśmy wysoko w Szczecinie, ale nikt się nie cieszył. Wszyscy byliśmy przybici informacją, że nie zagramy w pucharach. Przez dobre kilka tygodni były nawet obawy, że Tele-Fonika się wycofa, że to koniec tej Wisły. Stało się na szczęście inaczej, ale nie mam wątpliwości, że cała sytuacja spowodowała koniec tej konkretnej drużyny. Zdobyliśmy co prawda w świetnym stylu mistrzostwo, ale później było wiele zmian i wielka szansa na Ligę Mistrzów, jaka wtedy była, przeszła nam koło nosa.

- Uważam, że mogliśmy tę Parmę wtedy przejść, a cała ta sprawa z nożem skomplikowała wszystko - mówi z przekonaniem Smuda. - Zawiesili nam Ryśka Czerwca przed rewanżem, co było ogromną stratą, bo on był wtedy w niesamowitej formie.

Słowa trenera potwierdza Sarnat: - Rysiek grał wtedy na europejskim poziomie, był dla nas bardzo ważny. Całe to zamieszanie sprawiło, że na rewanż lecieliśmy w kiepskich nastrojach. Ale i tak powalczyliśmy tam. Co prawda oni prowadzili już 2:0 (gole strzelili Stefano Fiore i samobójczą Bogdan Zając), my strzeliliśmy kontaktowego gola w samej końcówce (Bogdan Zając) i mieliśmy jeszcze jedną bardzo okazję na wyrównanie. Nie udało się niestety. Mnie pozostała na pamiątkę jedynie koszulka Buffona, z którym wymieniliśmy się bramkarskimi bluzami po końcowym gwizdku.

- Niewiele brakowało, żebyśmy we Włoszech zremisowali 2:2 i przynajmniej na boisku przeszli Parmę - dodaje Smuda. - Szkoda było jak cholera tego zespołu. To była orkiestra, która sama grała. Niby kara obejmowała rok, ale był to rok straconej szansy. Boguś Cupiał był załamany, bo jemu marzyły się przede wszystkim sukcesy w Europie. Trzeba go było przekonywać, żeby wytrzymał, że rok jakoś klub przetrwa i odbije sobie wszystko w przyszłości. Prawda jednak jest taka, że ten zespół w pełni gotowy do walki o Ligę Mistrzów był właśnie wtedy, po tym świetnym sezonie. Do dzisiaj żałuję, że nie było szansy powalczyć.

Wisła jeszcze starała się w UEFA zmniejszyć karę lub ją zawiesić. Pisała odwołania. Dokumenty w tej sprawie przygotowywał m.in. Konieczny. - Powoływaliśmy się na podobnie zdarzenia w Zachodniej Europie, gdzie nie wyrzucano drużyn z pucharów, a jedynie nakładano karę jednego, dwóch meczów przy zamkniętych trybunach - wspomina „Koniu”. - W tym samym czasie tak potraktowano m.in. Fiorentinę. Dla nas jednak litości nie było. Odwołania nic nie pomogły.

Wisła przez rok nie mogła zatem grać w Europie, a Sarnat zgadza się ze Smudą, że to mocno zahamowało rozwój całego klubu. - To był świetny zespół nie tylko na boisku. Wszystko w nim funkcjonowało, jak trzeba. Dla mnie to była wielka przyjemność grać z tymi chłopakami. Trzymaliśmy się razem, często spędzaliśmy wspólnie wolny czas, a jak wychodziliśmy na boisko, to szliśmy jak burza. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie też rzut nożem, Wisła mogłaby zajść z tą drużyną o wiele dalej, do Ligi Mistrzów. A tak, gdy zdobyliśmy mistrzostwo Polski w 1999 roku to owszem, cieszyliśmy się, ale to było trochę jak lizanie lizaka przez szybę. Bo cały czas z tyłu głowy było to, że nie dostaniemy za ten tytuł najważniejszej nagrody w postaci startu w Europie. Szkoda, do dzisiaj wielka szkoda… - kończy Sarnat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska