

TO TEN MECZ BYŁ WAŻNIEJSZY
W tygodniu najgłośniej w mediach było o meczu Wisły z Widzewem w ćwierćfinale Pucharu Polski. Wzbudził wielkie emocje, również kontrowersje po sędziowskich błędnych decyzjach. Widzew nawet chce powtórki spotkania, do czego oczywiście nie dojdzie, chyba, że ktoś w PZPN zdecyduje się złamać własne regulaminy… Inna sprawa, że widzimy wobec tej sprawy już pewnego rodzaju obłęd. Niestety, również w niektórych mediach… Z perspektywy Wisły prawda natomiast jest taka, że ona ważniejszy mecz grała w Opolu z Odrą. Ważniejszy, bo ważniejszym celem jest powrót do ekstraklasy niż nawet zdobycie Pucharu Polski. I z tej perspektywy wygrana w Opolu waży więcej, bo pozwoliła Wiśle pozostać w gronie zespołów wciąż walczących o awans. Bezpośredni awans!

PORADZILI SOBIE ZE SWOIMI SŁABOŚCIAMI
Po tak wyczerpującym meczu jak ten z Widzewem, wiślacy mieli prawo być zmęczeni. W Opolu musieli zatem radzić sobie nie tylko z rywalem, ale też ze swoimi słabościami. I to im się udało. Bo nawet gdy już w końcówce pojawił się - jak to obrazowo ujął Albert Rude - kac związany ze środowym wysiłkiem, to wiślacy potrafili w miarę spokojnie rozegrać ostatnie minuty meczu.

NIEPOTRZEBNE NERWY W DOLICZONYM CZASIE GRY
Przez większość czasu Odra nie stwarzała wielkiego zagrożenia dla Wisły. Przy prowadzeniu 2:0 ta ostatnia mogła kontrolować sytuację, ale sama nieco wpędziła się w niepotrzebne nerwy w doliczonym czasie przez w sumie dość prosty błąd Alvaro Ratona i sprokurowanie rzutu karnego. Wiślacy muszą wreszcie nauczyć się „dowozić” takie mecze na zero z tyłu. W tym roku jeszcze ani razu nie udało im się zachować czystego konta. Pora nad tym popracować.