
LUIS FERNANDEZ, CZYLI WARTOŚĆ SAMA W SOBIE
Można zbudować dobry zespół, ale jeśli nie ma w nim indywidualności, o sukcesie nie ma co nawet marzyć. Dlatego tak wielką wartość stanowi dzisiaj dla Wisły Luis Fernandez. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy Hiszpan zasługuje na swój bardzo wysoki kontrakt, to daje on ostatnio pozytywną odpowiedź tydzień w tydzień. Nawet jeśli dzisiaj Hiszpan nie zakłada opaski kapitańskiej, to jest prawdziwym liderem tej drużyny. Odpowiedzialnym, z ogromną chęcią udowodnienia wszystkim dookoła nawet nie tyle tego, że zasługuje na swój kontrakt, to że spadek Wisły z ekstraklasy był jakimś wielkim nieporozumieniem i jego zadaniem jest szybko naprawić to, co zostało zepsutym. Trybuny przy ul. Reymonta coraz mocniej doceniają jego poświęcenie. Owacja, jaką urządzono Fernandezowi w piątek była w pełni zasłużona. Aż przypomniały się lata świetności Wisły, gdy o jej wygranych przesądzały wybitne jednostki, grające czy to w drugiej linii czy w ataku „Białej Gwiazdy”.

SKRZYDŁA ZNÓW DAJĄ RADĘ
Luisowi Fernandezowi gra się dzisiaj łatwiej, bo wreszcie hulają aż miło skrzydła Wisły. Przy ul. Reymonta bardzo dobrze zdiagnozowano jeden z problemów, jakie zespół miał jesienią. Dzisiaj na bokach drużyna ma wreszcie konkrety, a to zamienia się na konkretne liczby goli i punktów.

TRENERZY POMAGAJĄ
Słyszeliśmy to od piłkarzy już w Gdyni, gdzie Wisła też odwróciła losy meczu. To samo zawodnicy powtarzali po spotkaniu z Odrą. Chodzi o pomoc sztabu trenerskiego w trudnych momentach. Owszem padają słowa pobudzające graczy i to nawet bardzo mocne, ale nie na samym krzyku to się osadza, a nawet nie przede wszystkim. Bo pojawiają się też po prostu merytoryczne konkrety, pokazanie na przykładach, flashach, co trzeba szybko poprawić. Jak widać przynosi to efekt.

POZYTYWNA AGRESJA
Trener Odry Opole Adam Nocoń mówił po końcowym gwizdku, że o porażce jego drużyny zadecydowało m.in. to, że w drugiej połowie meczu w Krakowie goście nie potrafili zaistnieć w ofensywie, żeby odciążyć obronę. Szkoleniowiec szukał winy w swojej drużynie, ale prawda jest taka, że to wiślacy nie pozwalali na wiele Odrze. Agresywny doskok, podwajanie, nawet potrajanie krycia czy zbieranie tzw. drugich piłek - to wszystko powodowało, że przyjezdni mogli próbować wybijać futbolówkę jak najdalej od swojego pola karnego. A i tak wracała ona tam wciąż i wciąż niczym bumerang w okolice „szesnastki” opolan.