

NAJWAŻNIEJSZA JEST WYGRANA
Najważniejszy wniosek, jaki płynie po meczu w Warszawie jest taki, że Wisła wykonała plan, bo po prostu wygrała mecz. Wygrana 3:2 jest z gatunku tych, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Optymista powie, że „Biała Gwiazda” miała taką przewagę przez większość spotkania, że nie podlega żadnej wątpliwości, że jest to wygrana zasłużona. I będzie miał rację. Ale przyjdzie pesymista i powie, że końcówkę Wisła rozegrała tak, że wprost nie wypada, żeby tak sobie pozwolić wejść na głowę rywalowi, który przegrywa w doliczonym czasie 1:3 i jeszcze gra w dziesiątkę. I też będzie miał rację! To pokazuje, że futbol, nawet pojedynczy mecz nie jest czarno-biały. Ważne, żeby w tych wszystkich ocenach zachować jednak spokój i owszem, krytykować, jeśli są do tego podstawy, a po meczu w Warszawie na pewno się znajdą, ale też nie popadać w tym w przesadę. Momentami nawet w histerię, gdy czytamy pewne komentarze… I jeszcze jedno. To dość znamienne, że bardziej doceniali to, co zaprezentowała w Warszawie Wisła gospodarze tego meczu z trenerem Rafałem Smalcem na czele niż część kibiców „Białej Gwiazdy”...

TOTALNA DOMINACJA, ALE...
Wisła w dwóch pierwszych meczach nowego sezonu przez większość ich czasu dominowała na boisku. W pierwszej połowie spotkania z Polonią była to dominacja totalna i żeby nie było, że dorabiamy jakąś ideologię, to tak określił obraz gry trener „Czarnych Koszul” Rafał Smalec. Przy życiu polonistów tak naprawdę utrzymał bramkarz Mateusz Kuchta. Gdyby nie jego interwencje, to - znów się odwołamy to słów trenera Smalca - druga połowa powinna jedynie się odbyć. Wisła zatem potrafi zdominować bardzo mocno rywala, założyć wysoki, średni pressing. Problem polega na tym, że nie potrafi tego zrobić tak od A do Z, czyli od początku do końca meczu. I nad tym muszą się w sztabie „Białej Gwiazdy” mocno pochylić, bo to się powtarza.

SKUTECZNOŚĆ DO POPRAWKI
Wspomnieliśmy, że dobrze bronił w niedzielę Mateusz Kuchta. To prawda, ale też w tej naprawdę dobrej pierwszej połowie w wykonaniu wiślaków kilka razy mogli się lepiej zachować w pobliżu bramki Polonii. Wtedy pewnie schodziliby do szatni przy wyższym prowadzeniu i nie byłoby całej tej historii po przerwie z utratą kontroli nad meczem. Nad tą skutecznością krakowianie muszą mocno popracować, bo rywale już zaczynają rozumieć, że jeśli przetrwają z nikłymi stratami, to przychodzi taki moment meczu, że można się tej Wiśle dobrać do skóry.