

CHCESZ BRAMEK, STRZELAJ
Co z tego, że w meczu z Zagłębiem Lubin Wisła była zdecydowanie częściej przy piłce. Nic z tego nie wynikało. Krakowianie utrzymywali się przy piłce, ale w futbolu chodzi o to, żeby stwarzać sobie sytuacje, oddawać strzały. A z tym był duży problem. A, że w ten sposób można zagrozić bramce przeciwnika, pokazał choćby Dawid Szot, który w drugiej połowie huknął z dystansu i Dominik Hładun musiał nieźle się nagimnastykować, żeby obronić to uderzenie. Takich prób ze strony piłkarzy „Białej Gwiazdy” było stanowczo za mało.

BEZ SZYBKOŚCI NIC NIE MA
Utrzymywanie się przy piłce, konstruowanie ataku pozycyjnego może przynieść wymierne efekty tylko wtedy, jeśli robi się to w odpowiednim tempie. Szybkie przenoszenie ciężaru z jednej strony na drugą pozwala czasami rozerwać obronę przeciwnika, znaleźć w niej luki. Jeśli jednak robi się to wolno, wręcz w ślamazarnym tempie, to średnio zaawansowany taktycznie rywal przesunie się umiejętnie w obronie i zablokuje wszystkie kanały. Tak było w sobotni wieczór. Zagłębie nawet jeśli nie jest w wysokiej formie, to jest zbyt doświadczonym zespołem, żeby dać się zaskoczyć tak ślamazarnymi atakami, jakie przeprowadzała Wisła.

PRZYGOTOWANIE FIZYCZNE TO PODSTAWA
Bardzo smutny to był obrazek z końcówki meczu, gdy Wisła już przegrywała, ale miała jeszcze kilka minut, żeby przynajmniej podjąć trud odrobienia strat. Krakowianie nie byli w stanie tego zrobić. Można było odnieść wrażenie, że - jak się to mówi po piłkarsku - nie mieli już z czego „depnąć”. Jeśli przypomnieć sobie, jak to wyglądało również tydzień wcześniej w konfrontacji z Wartą Poznań, to widać, jak na dłoni, że nie był to jednorazowy przypadek. I nie można naprawdę wszystkiego tłumaczyć pandemią. Tym bardziej, że już od jakiegoś czasu dostawaliśmy sygnały, że wiślacy nie trenują wcale tak mocno, jak mogliby i w sumie, jakby chcieli…