

ZANIM WISŁA ZACZĘŁA GRAĆ, MOGŁO BYĆ PO MECZU
Biorąc pod uwagę całość meczu, remis 1:1 trzeba uznać za w sumie sprawiedliwy. Jeśli ktoś jednak z kibiców Wisły chce bardzo narzekać i żałować, że mecz w Gdyni był do wygrania, to warto takiemu fanowi przypomnieć, że tak naprawdę Arka mogła ten mecz zamknąć zanim „Biała Gwiazda” oddała pierwszy celny strzał w tym meczu, który zresztą zakończył się golem na 1:1. Dlatego jak ulał pasuje to tego spotkania stare i może trochę wyświechtane powiedzenie o szacunku dla meczów, których może nie dało się wygrać, ale przynajmniej się zremisowało.

WCIĄŻ RÓŻNE POŁOWY, TO ZACZYNA BYĆ PROBLEM
Wisła wciąż ma problem z regularnością gry. Wciąż ma przestoje, wciąż „nie dojeżdża” a to na pierwszą połowę, a to gaśnie w trakcie meczu na dłuższe fragmenty. Nie dziwimy się trenerowi Albertowi Rude, że w przerwie najwięcej miejsca poświęcił na stronę mentalną, a nie taktyczną. Bo czas, żeby wiślacy poukładali sobie w głowach wszystko w taki sposób, że bez względu na to, gdzie grają i z kim, mają wyjść na boisko i robić swoje. Bo tylko wtedy będzie można myśleć o bezpośrednim awansie do ekstraklasy. I to nawet w sytuacji, w której obecnie straty wydają się do czołowej dwójki spore.

GRA ALVARO RATONA NA RYZYKU. WĄTPLIWOŚCI NIE MA, RYWALE TO WIDZĄ
Krakowianie chcą rozgrywać od bramki, chcą to robić wspólnie z bramkarzem Alvaro Ratonem, ale to wciąż jest gra na dużym ryzyku. Wojciech Łobodziński nawet nie krył, że kazał piłkarzom spróbować z tego skorzystać. I o mały włos arkowcy tego nie wykorzystali. I tutaj również jest kwestia psychiki, mocnej psychiki. Bo jeśli chcesz tak grać, trzeba wytrzymywać ciśnienie. Są momenty, gdy Alvaro Raton ma z tym problem. I jeśli dalej ma być „jedynką” musi nad tym elementem mocno popracować.