

„Pasy” to jednak drużyna środka tabeli
Piorunujący początek rozgrywek – trzy wygrane z rzędu rozbudził ogromne apetyty wśród kibiców Cracovii. Był to jednak wynik ponad stan, „Pasy” szybko zeszły na ziemię. Opanowały jednak kryzys i wygrane z tuzami ligi – Legią Warszawa i Rakowem Częstochowa – po 3:0 – znów pozwalały widzieć Cracovię w czołówce ekstraklasy. Nie dała się pokonać Pogoni Szczecin (1:1), a mając w perspektywie mecze z dwoma najsłabszymi zespołami ligi – Lechią Gdańsk i Miedzią Legnica – mogła myśleć o doszlusowaniu do czołówki. Znów jednak zawiodła.

Za dużo porażek na własnym boisku
Aż trzy przegrane mecze u siebie i to z zespołami z dołu tabeli – Wartą Poznań (0:2), Piastem Gliwice (0:1) oraz Lechią Gdańsk (0:1) to czynnik, który nie pozwala krakowianom myśleć o czymś więcej niż tylko o przeciętności. Co przede wszystkim rzuca się w oczy, to to, że w tych spotkaniach Cracovia była faworytem i nie radziła sobie z tą rolą. Miało to wpływ na taktykę – miała prowadzić grę, a to nie szło jej najlepiej. Gdy oddawała piłkę mocnemu rywalowi – jak Legii czy Rakowowi, wyglądało to zdecydowanie lepiej, bo mogła grać z ulubionej dla siebie kontry.

Stabilna defensywa, chimeryczna ofensywa
Cracovia w pięciu meczach nie straciła żadnej bramki, w czterech tylko po jednym golu, a w trzech dwie bramki. To pokazuje, że bramkarz i obrona to dość pewne punkty zespołu. W odróżnieniu od napastników i pomocników. Ich zdobycz – 14 goli, nie powala na kolana. Forma ofensywnych piłkarzy jest bardzo chimeryczna. Zwłaszcza młodych – Michała Rakoczego i Jakuba Myszora, którzy potrafią wznieść się na wyżyno, po czym rozegrać bardzo przeciętne spotkanie. Ale to jest normalne. Więcej należy oczekiwać od doświadczonych.