prześcigają się z jego obecnym gospodarzem w planach przerzucania sił z bliskowschodniego grzęzawiska na środkowoazjatyckie trzęsawisko.
Tymczasem wiązanie się w Afganistanie ma jeszcze mniej sensu niż iracka matnia. Irak przynajmniej tkwi w sercu kluczowego rejonu świata i spoczywa na ropie.
W porównaniu z nim Afganistan posiada marginalne znaczenie. Miło mieć w Kabulu zaprzyjaźniony rząd, ale powrót talibów w gruncie rzeczy niewiele by znaczył, pomijając propagandowy cios w prestiż amerykańskiego supermocarstwa.
Z drugiej strony wojna w Afganistanie może kosztować nas znacznie więcej niż iracka i jeszcze trudniej będzie ją wygrać. Na polu walki wydaje się to niemożliwe, a perspektywa skłonienia afgańskich partyzantów do poważnych rokowań z Waszyngtonem i jego sojusznikami wybiega daleko poza czasowy horyzont dzisiejszych działań.
Wytężone wikłanie się w wojnę afgańską musi pociągnąć bolesne straty ludzkie obok poważnych obciążeń materialnych. Grozi też dalszą erozją wpływów USA i innych państw zachodnich oraz uzależnieniem od Rosji, która kontroluje kluczowe drogi zaopatrzenia. Jeśli Pakistan wymknie się spod kontroli, afgańskie siły NATO będą praktycznie na łasce Moskwy.
Dla Polski jedyną korzyścią z przesunięcia politycznego celownika z Iraku na Afganistan może być okazja do spokojnego dokończenia ewakuacji znad Eufratu, bez nadmiernych nacisków by przedłużyć tam polską obecność.