https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wojtek Bodziony: twardziel, który chodzi o kulach. Pokazuje, że warto walczyć

Katarzyna Ponikowska
Wojtek Bodziony przed swoją terenówką na torze off roadowym pod Wieliczką
Wojtek Bodziony przed swoją terenówką na torze off roadowym pod Wieliczką archiwum
Pokazuje, że warto walczyć. Wygrywa życie dzień po dniu. Oto Wojtek Bodziony.

Nie możesz pisać o mnie i mojej pasji, jak sama tego nie spróbujesz - stwierdził. Tor off-roadowy w Kokotowie pod Wieliczką. Wąskie trasy, prawie pionowe podjazdy, ogromne koleiny i błoto. A w aucie dwie skrzynie biegów. Trzeba się w tym wszystkim połapać. - Żeby ominąć przeszkodę, trzeba czasem na nią wjechać - tłumaczy Wojtek.

Na jednej z polan nasze auto zakopuje się w błocie. Samochód na boku. Wyciąga nas Piotr Kowal, przyjaciel Wojtka. - I co się tak uśmiechasz? Jesteś cały brudny! - żartuje Piotr. - Brudny, ale szczęśliwy - odpowiada Wojtek.

***

10 lat temu nikt nie spodziewał się, że Wojtek będzie jeździł samochodami terenowymi. Nikt się nie spodziewał, że w ogóle będzie chodził...

Był ładny, słoneczny dzień. 1 lipca 2004 r. Godz. 6.30 rano. Wojtek jechał na praktyki z Nowego Sącza, gdzie mieszkał, do Limanowej. Nie był przyzwyczajony do tak wczesnego wstawania. Chciało mu się spać, starał się nie jechać za szybko.
Między Limanową a Nowym Sączem, we wsi Wysokie przysnął za kierownicą, wpadł do rowu. Auto trzeba było ciąć, żeby go wyciągnąć.

Złamał kręgosłup, miał uraz czaszki i bardzo poważne obrażenia wewnętrzne. Trafił do szpitala w Limanowej. - Było tak źle, że lekarze nie chcieli operować. Uważali, że i tak długo nie pożyję - wspomina.

Józef Bodziony, tata Wojtka dostał telefon między godz. 7 a 8. Dzwonili ze szpitala. - Usłyszałem, że stan jest bardzo ciężki, że Wojtek ma uszkodzony kręgosłup - wspomina. Natychmiast zaczął działać. Wiedział, że czas gra ogromną rolę. Poruszył niebo i ziemię. Dzięki jego zabiegom i staraniom o godz. 11 po Wojtka przyleciał helikopter.

O godz. 12 lekarze z Kliniki Ortopedii i Rehabilitacji w Zakopanem byli już gotowi do operacji. Trwała trzy godziny. Wojtek został uratowany. Miał jednak niewładne nogi i uszkodzone ręce, był częściowo sparaliżowany.

***

Przez dziewięć miesięcy leżał plackiem w łóżku. Przez ponad pół roku miał potworne bóle brzucha. Wył z bólu. Nie było dnia bez morfiny. - Nie mogłem mieć do nikogo pretensji. Wpadłem do rowu przez własną głupotę... - mówi teraz Wojtek. Wtedy był załamany. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Kiedyś aktywny, przystojny, podobał się dziewczynom. I nagle cały ten świat runął.

Dziesiątego miesiąca powoli zaczął schodzić do garażu, pomagać przy autach. Zaczął usprawniać nissana patrola, którego dostał od ojca przed wypadkiem. Razem przystosowali go do potrzeb osób niepełnosprawnych. Rok po wypadku spakował plecak, sczołgał się po schodach i oświadczył rodzicom, że jedzie... na Islandię. Wsiadł do auta i zniknął. Na dwa miesiące.

Kolejne pięć lat spędził na wózku. Było ciężko. - Stresował się, że ludzie inaczej na niego patrzą, że ma problemy fizjologiczne - mówi ojciec.

Rodzice przystosowali dla niego poddasze. Dobudowali też szyb windy. A on nie mógł się pogodzić ze swoją niepełnosprawnością. Postanowił skupić się na rehabilitacji i autach. Z ojcem jeździł na wyprawy terenowe, nawet do Maroka. Na dwa auta, w razie jakby się coś zepsuło.

***

Na Pustynię Błędowską wybrał się ze swoją dziewczyną, żeby nauczyć ją jeździć. - Moja kochana Misia skasowała jednak osiem drzew i trzeba było z autem jechać do mechanika - śmieje się Wojtek. Zajrzeli do warsztatu w Olkuszu. Trafili do mechaników Józefa Cabały, rajdowca. Ci zobaczyli w nim fascynata i namówili go na udział w rajdzie po pustyni.

- Była fajna zabawa- opowiada Wojtek. - Dostaliśmy nawet nagrodę fair play, bo oddaliśmy konkurencji koło zapasowe, a potem sami go potrzebowaliśmy. Staliśmy na pustyni do wieczora i czekaliśmy, aż ktoś przyjedzie - śmieje się. Kilka miesięcy razem z ojcem wziął udział w kolejnym rajdzie. Potem w następnych. - Ojciec Wojtka jeździ w rajdach nie dlatego, że go to pasjonuje. Jeździ, żeby być blisko syna, w razie gdyby mu się coś stało. Gdyby nie ojciec, Wojtka by nie było - uważają znajomi.

***

W Maroku Wojtek skasował swoje auto. Zaczął szukać kolejnego. Był 2009 rok. Znalazł w Wieliczce Toccata (angielskie auto sportowe przeznaczone do rajdów terenowych wykonane w oparciu o podzespoły Land Rovera - przyp. red.). Należało do Piotra Kowala. Tak się poznali.

- Auto trzeba było przerobić. Wojtek ma niesprawne nogi, dlatego może operować tylko rękami. Dołożyliśmy więc specjalną wajchę i połączyliśmy ją z pedałami. Auto jest wyposażone w automat ze sterowaniem ręcznym - wyjaśnia Piotr, który prowadzi w Wieliczce serwis, a przez kilka lat był najlepszym kierowcą off--roadowym w Polsce.
Narodziła się współpraca i przyjaźń.

Piotr stał się pilotem Wojtka w rajdach. Ich najdłuższy rajd to 10-dniowy wyścig pustynny w Maroku. - Rola Piotra Kowala w życiu Wojtka jest nieoceniona. Pomagał mu, wyciągał z psychicznych dołków. Mają podobne charaktery - zauważa Józef Bodziony.

***

W 2010 roku Wojtek założył fundację Śmigła Życia, która pomogła już m.in. Michałowi Jurusiowi, który cierpi na niedowład kończyn. Dzięki tabletowi, który dostał chłopiec, może on porozumiewać się z otoczeniem i rodziną za pomocą gałek ocznych. Teraz fundacja chce zmodernizować lądowisko dla helikopterów na Turbaczu. Bo niby istnieje, ale oficjalnie nie ma go na mapie lądowisk.

- Turbacz to najwyższy szczyt Gorców, popularnych, ale zdradliwych gór. Powinno być tam lądowisko z prawdziwego zdarzenia - uważa Bodziony. Wie, co mówi. To właśnie helikopter uratował mu życie.

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska