https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wszystkie smaki i zapachy Vorarlbergu

Magda Huzarska-Szumiec
Bregenzerwald and Käse&Kuh
Region Austrii leżący na granicy szwajcarsko-niemiecko-włoskiej to coś dla prawdziwych łasuchów. W tej krainie ziołami, serem i sianem pachnącej znajdą również coś dla siebie wielbiciele muzyki.

Zapach mięty, rumianku i mnóstwo innych ziół, które rozpoznać mogą tylko miejscowi, przyprawia mnie o zawrót głowy. Wędrując górskim szlakiem raz po raz mam ochotę wąchać rośliny, które ścielą się na rozsianych wśród gór łąkach niczym barwny, zmysłowy dywan. Nie wiadomo, na czym się skupić, czy na podziwianiu alpejskiego krajobrazu, czy na sięganiu po aromatyczne zioła. W efekcie potykam się o przypadkowy kamień, co przywołuje mnie do porządku, choć jeszcze nie raz w Vorarlbergu zdarzy mi się solidnie zagapić. No, ale to już takie piękne miejsce.

Jak trafić do Vorarlbergu?
Vorarlberg to region Austrii graniczący z Niemcami, Szwajcarią i Włochami. Najprościej dotrzeć tam samochodem, co zważywszy na wygodę, jaką gwarantują autostrady austriackie i niemieckie, nie stanowi specjalnego problemu. Leży nad Jeziorem Bodeńskim, o którym do tej pory słyszałam przede wszystkim dzięki słynnej książce Stanisława Dygata. Ale literatura literaturą, a zobaczenie tego akwenu na własne oczy, to zupełnie inna historia. Szczególnie gdy można przepłynąć po nim jednym z niewielkich statków, zacumowanym przy brzegu. Ja miałem szczęście płynąć na Festiwal Bregencki.

Opera na wodzie
To wyjątkowy festiwal, który od dobrych kilkudziesięciu lat ściąga prawdziwe tłumy melomanów. Plenerowa widownia liczy siedem tysięcy miejsc i każdego letniego wieczoru zapełniona jest po brzegi.

- Jak oni to robią? - zastanawia się pewnie niejeden dyrektor teatru. A recepta jest prosta. Austriacy zapraszają nie tylko znakomitych wykonawców, ale też robią wszystko, by dać publiczności niesamowite show. Oczywiście już wystarczająco atrakcyjne jest usytuowanie sceny na samej wodzie, która faluje jakby tańczyła w rytm muzyki. Ale scenografia projektowana do poszczególnych przedstawień, sprawia, że nie można oderwać oczu.

Tak było w przypadku „Turandota” Giacomo Puciciniego, inscenizacji, którą widziałam w zeszłym roku i która będzie powtórzona w obecnym. Ogromny chiński mur, wyłaniająca się z wody armia terakotowa i łodzie przywożące na scenę śpiewaków - to wszystko w ferii świateł i strumieniach wody sprawiło, że cały spektakl oglądałam z otwartą buzię. Takiego plenerowego widowiska jeszcze nie widziałam.

Apetyt rośnie w górach
Ale nie tylko kulturą człowiek żyje. Czasami musi coś zjeść. A Vorarlberg słynie z pysznego, ekologicznego jedzenia. Zresztą samo w sobie może być celem górskich wypraw.

Austriacy stworzyli górskie szlaki, na których prezentują tutejsze przysmaki. Na przykład wybierzmy się do Lasu Bregenckiego. Tam w miejscowości Bezau wsiadamy do kolejki linowej, która wiezie nas prosto na śniadanie do położonej na wzniesieniu restauracji. Pożywne jedzenie to podstawa, zanim wyruszymy w góry. Zajadamy się więc miejscowymi serami, o których będzie jeszcze mowa, znakomitymi wędlinami, szczególnie cieniutkimi kiełbaskami, które są miejscową chlubą oraz wysuszoną, pokrojoną w plasterki wołowiną. Łyk aromatycznej kawy i wyruszamy.

Znowu mam szczęście, bo do Bezau trafiłam w dniu święta muzyki. Dlatego na górskiej trasie, którą przemierzałam, raz po raz spotykałam miejscowych muzyków, którzy grali na tradycyjnych instrumentach. Dźwięk roznosił się po halach, odbijając echem od skał. Niezapomniane przeżycie.

Trasa, na którą się zdecydowałam, przewidziana była na trzygodzinną wędrówkę. Ja jednak raz po raz przystawałam, zasłuchana, zapatrzona w cudne krajobrazy. W efekcie droga zajęła mi pięć godzin.

Ale nie żałowałam, tylko czułam początkowo łagodny, a potem coraz większy ucisk w żołądku domagającym się obiadu. Kiedy więc dotarłam do celu, którym na tej trasie kulinarnej był dom myśliwski w osadzie Schönenbach, myślałam, że zjem wszystko, co stanie na mojej drodze. Okazało się, że warto było chwilę poczekać, aż kelnerka przyniesie tradycyjną góralską potrawę zwaną Käsknöpfle. To ogromna drewniana micha, pełna malutkich kluseczek zapieczonych z serem i cebulką, przy której straciłam resztki dobrego wychowania. Zresztą jestem przekonana, że powinno się ją jeść wspólnie z jednej miski, tak jak to przed wiekami bywało.

Na łasuchów idących szlakiem kulinarnym, czeka położona niedaleko cukiernia, w której powinno się zjeść deser. Ale po takim obiedzie zwyczajnie się poddałam, tym bardziej że nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. A przecież wieczorem czekała na mnie jeszcze jedna atrakcja, czyli wizyta u kucharki bagiennej.

Mieszkańcy Vorarlbergu nie przepuszczą żadnej okazji, by wykorzystać miejscowe przysmaki. Dlatego można tam znaleźć restauracje, w których serwowane są potrawy z dodatkiem tego, co można znaleźć na bagnach, na przykład ziół. Można się zresztą wcześniej umówić na taką bagienną wędrówkę. Jednak to wymaga pobudki o nieprzyzwoicie wczesnej godzinie, na co chyba nie byłam gotowa.

Szlakiem serów i siana
Następnego dnia wybrałam się szlakiem producentów miejscowych serów. Jeżeli lubicie prawdziwe górskie sery i to zarówno z mleka kozy, jak i krowy, będziecie wniebowzięci. Miejscowe zwierzęta wypasane są na halach położonych na dużych wysokościach, gdzie jedzą trawę z dodatkiem kilkudziesięciu gatunków ziół. To tajemnica niepowtarzalnego smaku serów, który później śni się po nocach.

Ale dlaczego tylko zwierzęta mają korzystać z dobrodziejstw natury? Do takiego wniosku doszli zapobiegliwi Austriacy i wymyślili, że sianem też mogą promować swój region. Dlatego niektóre restauracje nastwione są na serwowanie potraw z sianem. Daję słowo, że smakują znakomicie, choć wcześniej nie podejrzewałam siebie o to, że mam coś wspólnego z krową czy kozą. Otóż w stu procentach uwiodła mnie zupa z pstrąga podawana z sianem czy jagnięcina marynowana w sianie.

Warto skosztować tych przysmaków, tak jak warto po takim obiedzie wybrać się z miejscowym gospodarzem na łąkę i wziąć do ręki tradycyjną kosę. Ja to zrobiłam i nie żałuję. Przynajmniej zrzuciłam co nieco po obżarstwie, przed którym trudno się ustrzec w Vorarlbergu.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska