My, Węgrzy, mamy jedną ojczyznę. Wystarczy jedna zła decyzja, jeden niewłaściwy krok i nie da się zahamować równi pochyłej. Dziś znów chcą nam odebrać ojczyznę - mówił Viktor Orban na otwarciu kampusu Narodowego Uniwersytetu Administracji Publicznej (NKE), które jednocześnie było wiecem wyborczym liderem partii Fidesz.
Węgierski premier, który prowadzi krytykowaną przez Unię Europejską nacjonalistyczną i antyimigracyjną politykę, stwierdził, że jeśli koalicja rządząca Fideszu z Chrześcijańsko - Demokratyczną Partią Ludową nie wygra wyborów, Węgry staną się „państwem imigracyjnym”. - Zagwarantujemy, że Budapeszt będzie nadal pięknym, pasjonującym i bezpiecznym miastem - przekonywał Orban. Jak stwierdził, w przypadku przyjęcia imigrantów i uchodźców bezpieczeństwo byłoby poważnie zagrożone. - Ci, którzy zagłosują na opozycję, wybiorą drogą prowadzącą ku kraju imigracyjnego. Ci, którzy wybiorą najlepszych kandydatów, zagłosują na bezpieczeństwo - mówił Orban.
Węgierski premier podkreślił również podczas tego jednego z ostatnich wystąpień przed niedzielnymi wyborami, że dla jego partii „Węgry są najważniejsze”. - Chcemy sami tworzyć naszą przyszłość. Po węgiersku - zaznaczył, a o próbę osłabienia władz na Węgrzech oskarżył nie tylko opozycję, ale swojego zażartego wroga, amerykańskiego finansistę węgierskiego pochodzenia George’a Sorosa. - To, aby Węgry miały silny i sprawny rząd nie leży w interesie naszych przeciwników. Oni chcą słabego państwa i słabego rządu, który będzie wykonywał zlecane odgórnie polecenia - ostrzegał premier Viktor Orban.
CZYTAJ TAKŻE: Węgry: Orban straszy Sorosem i imigrantami. Wybory wygra, ale...
Jak wynika z przedwyborczych sondaży, ta antyimigracyjna i ksenofobiczna retoryka zdaje się działać. Fidesz i Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa prowadzi bowiem w każdym badaniu opinii publicznej. Jeszcze w lutym w sondażu przeprowadzonym przez firmę Zavecz Research konserwatywna koalicja rządząca otrzymała 32 proc. Na drugim miejscu uplasował się Jobbik, nacjonalistyczny Ruch na rzecz Lepszych Węgier, z 11 proc. głosów.
Jednak im bliżej wyborów parlamentarnych, tym poparcie dla partii Viktora Orbana jest coraz większe. Z sondażu przeprowadzonego przez ośrodek Nezoepont i opublikowanego w mijającym tygodniu przez prorządową gazetę „Magyar Idoek” wynika, że na obecnego premiera zagłosowałoby aż 50 proc. ankietowanych. Na drugiej pozycji uplasował się Gergely Karacsony z 13 proc. głosów - kandydat na szefa węgierskiego rządu wytypowany przez koalicję Węgierskiej Partii Socjalistycznej i ugrupowania Dialog. Z kolei 8 proc. poparcia w badaniu otrzymała Bernadett Szel, która wraz z Andrásem Schiffere stoi na czele partii Lehet Más a Politika! (Polityka może być inna!). Ugrupowanie należy do Europejskiej Partii Zielonych. Lider Jobbik, Gabor Vona, który w kampanii wyborczej zaprezentował bardziej umiarkowany, centrowy wizerunek zdobył 7 proc. głosów, a na dalszych miejscach znaleźli się: były premier Węgier i lider Koalicji Demokratycznej Ferenc Gyurcsany, Gabor Fodor (Węgierska Partia Liberalna) i Andras Fekete-Gyoer, lider młodego ruchu Momentum, który przekształcił się w partię polityczną. 17 proc. badanych nie miało pojęcia na kogo oddać głos - wynikało z badania przeprowadzonego przez Nezoepont.
Jak więc podkreślają europejskie media, Viktorowi Orbanowi raczej nic nie zagraża, a opozycja nie ma siły przebicia. Wcześniej jednak nie było to tak oczywiste. 25 lutego, w przedterminowych wyborach w Hodmezoevasarhely, mieście położonym niedaleko granicy z Serbią i Rumunią, Fidesz poniósł bowiem druzgoczącą i niespodziewaną klęskę. Zwyciężył tam kandydat niezależny Peter Marki-Zay. Polityk, którego poparła cała węgierska opozycja, zdobył 57,5 proc. głosów. Z kolei na kandydata rządzącej partii Zoltana Hegeduesa głos oddało tylko 41,6 proc. wyborców.
Wynik lokalnych wyborów w Hodmezoevasarhely był dużym zaskoczeniem. Miasto to było bowiem przez lata bastionem konserwatywnego Fideszu. To zresztą rodzinna miejscowość Janosa Lazara, szefa kancelarii premiera Viktora Orbana, który był tu burmistrzem. W wyborach w 2014 r. partia Fidesz nie miała tu praktycznie konkurencji: zdobyła aż 61 proc. głosów. Za nią była partia Jobbik z 17,1 proc. głosów oraz Węgierska Partia Socjalistyczna z 14,9 proc. głosów.
CZYTAJ TAKŻE: Węgry: Orban straszy Sorosem i imigrantami. Wybory wygra, ale...
Jak twierdzili węgierscy eksperci wynik w mieście Hodmezoevasarhely może być przedwyborczą prognozą dla całych Węgier. Zaniepokoiło partię Viktora Orbana, która zintensyfikowała kampanię. Jednak jak zauważył w lutym portal Index: „Zwycięstwo to nie zagraża wygranej Fideszu, lecz na pewno zmienia nastroje na Węgrzech w ostatnich tygodniach przed wyborami”. Najnowsze sondaże świadczą jednak o tym, że Węgrzy nadal chcą, aby ich krajem sterował właśnie Viktor Orban.
Do popularności partii Fidesz na Węgrzech przyczyniła się nie tylko niezgoda z Brukselą w sprawie przyjmowania imigrantów oraz populistyczne hasła o Węgrzech „na pierwszym miejscu”. Ważną kwestią było także bezrobocie, które za rządów Orbana osiągnęło rekordowy niski poziom. W sierpniu 2017 r. węgierski Centralny Urząd Statystyczny podał, że bezrobocie wyniosło tylko 4,2 proc., co było czwartym najlepszym wynikiem w całej Unii Europejskiej. Według „Magyar Idoek” pod początku rządów Fideszu w 2010 r. liczba zatrudnionych wzrosła o 724 tys. Jak podkreślał rząd, był to dowód na stabilność węgierskiej gospodarki. Na stan bezrobocia Orban często powoływał się zresztą w swojej. kampanii.
Należy też wspomnieć, że ewentualna porażka Fideszu byłaby złą wiadomością dla polskiego rządu. Viktor Orban jest bowiem bliskim sojusznikiem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
POLECAMY: