https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z dziabą na lodospadzie. Heiligenblut to jedno z niewielu miejsc, gdzie można jeszcze spokojnie odetchnąć

Marek Długopolski
Dziaba odbija się od „szklanej góry”. Ostre jak igły kawałki lodu wbijają się w skórę, kłują oczy, wpadają za kołnierz. Na szczęście drugi czekan trzyma dobrze. Zęby raków również pewnie tkwią w ścianie.

- Spokojnie. Asekuruję cię. Nic na siłę. Spróbuj raz jeszcze - tak Matthias Lackner z Eisklettergarten Heiligenblut zachęcał Anię do kolejnego zrywu. - Dasz radę, zostało tylko parę metrów - mówił. Na nic jednak zdały się te zaklęcia. Do pełni szczęścia zabrakło około dwóch metrów.

Kolejni wspinacze ze zmiennym szczęściem szturmowali kilkunastometrowy, usiany szczelinami „szkolny” sopel. Czy taka „zabawa” jest bezpieczna? - Tak, ale tylko z instruktorem. Trzeba też być odpowiednio ubranym i wyposażonym - zaznaczył Matthias Lackner. - Tylko wtedy może być początkiem fajnej, emocjonującej przygody. Trzeba też pamiętać o treningu - dodał z uśmiechem.

Czy w Heiligenblut, niewielkiej wiosce pięknie rozłożonej u stóp potężnego Grossglocknera, najwyższego szczytu Austrii (3798 m n.p.m.), można coś jeszcze robić? To idealne miejsce nie tylko dla tych, którzy chcą sobie pospacerować czy pojeździć na saneczkach, ale wszystkich, którzy kochają narty i snowboard. W najbliższej okolicy jest bowiem blisko sześćdziesiąt kilometrów świetnie utrzymanych nartostrad - w większości czerwonych i czarnych.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska