Drewniany, nadszarpnięty zębem czasu domek Mamiaków stoi samotnie na osiedlu Kosarzyska w Piwnicznej-Zdroju, do którego nie ma nawet bitej drogi dojazdowej. Pan Franciszek kupując dom wśród górskich szczytów wiedział, na co się pisze. Wtedy jednak był młodym i pełnym sił mężczyzną, który wraz z żoną Teresą doczekał się dwanaściorga dzieci.
- Kto pięćdziesiąt lat temu pomyślałby o drodze na Cichoniówkę? - mówi dziś 84-letni Franciszek Mamiak. - Czasy się jednak zmieniły i wszędzie drogi są. A ja teraz jestem przykuty do łóżka i żyję w tym domu jak jakiś pustelnik. Nikt się nie chce nade mną zlitować - dodaje rozżalony.
Mimo że gminna droga do domu Mamiaków istnieje na papierze, to w rzeczywistości jej nie ma. Do mężczyzny nie dojedzie nawet karetka z napędem na cztery koła. Prosił więc burmistrza Piwnicznej o budowę dojazdu. Spotkał się z odmową, bo gmina nie ma na to pieniędzy.
To wyrok śmierci
Pan Franciszek imał się różnych zajęć. Pracował w tartaku, młynie, a na koniec przez prawie 20 lat w sądeckim rejonie Zarządu Dróg Wojewódzkich w Krakowie.
- To chichot losu. Ojciec przez całe lata woził materiał pod budowę dróg i sam pomagał w ich wykonaniu. A nawet na stare lata nie ma kawałka drogi do własnego domu - wskazuje Marian Mamiak, syn pana Franciszka. - Pewnie nie staralibyśmy się o nią, gdyby nie złożyła taty nagła choroba - załamuje głos.
Na początku lutego na klatce piersiowej pana Franciszka pojawiła się niespodziewanie narośl. Mężczyzna zaczął odczuwać ogromny ból. Szybko trafił do specjalistów z sądeckiego szpitala. Okazało się, że nowotwór rozsiał się do płuc, kręgosłupa, mostku i ściany klatki piersiowej. Lekarze nie byli w stanie określić, gdzie rak miał swój początek i od jak dawna pan Franciszek chorował.
- Dawali ojcu miesiąc, góra dwa miesiące życia. A on, mimo wieku, walczy, choć odczuwa ogromny ból - mówi przez łzy syn mężczyzny. - Codziennie boję się, że jego stan się pogorszy, a przez to, że nie mamy drogi, pomoc nie dotrze na czas.
Marian Mamiak jako jedyny z 12 dzieci został z rodzicami w domu bez bieżącej wody, bez kanalizacji i drogi dojazdowej. Najpierw zrezygnował z pracy, żeby opiekować się chorą matką. Po jej śmierci znów znalazł zajęcie, ale gdy rak zaatakował ojca, musiał się nim zająć.
Ma czuć się bezpiecznie
Ostatnio musiał ojca na plecach zanieść z miejsca, gdzie dojechał ambulans, do domu. Innym razem sąsiad pomógł go dowieść wozem zaprzęgniętym w konie. Raz ratownicy przenieśli starszego pana na noszach do karetki.
- Nawet zdrowej i w pełni sprawnej osobie trudno się do nas pieszo dostać - zaznacza pan Marian. - Dlatego na wizyty kontrolne do ośrodka zdrowia nie chodzimy. Lekarz do nas dociera.
Tyle, że i on ma z tym wiele trudności. I nic w tym dziwnego. W środę pojechaliśmy do Mamiaków. Z głównej drogi w Kosarzyskach skręciliśmy i dalej w górę obok stanicy ZHP pojechaliśmy prawie na sam szczyt. Na końcu utwardzonej drogi mieszkają sąsiedzi Mamiaków.
Jednak, żeby dojść do chatki, w której żyje schorowany ojciec z synem trzeba pieszo pokonać łąkę i niewielki wąwóz. Już po pięciu krokach reporterka „Gazety Krakowskiej” potknęła się na mokrej trawie.
- U nas luksusów nie ma - zaznaczył na wstępie pan Franciszek, gdy weszliśmy do niewielkiej izby, w której stoją dwie wersalki, stolik, a w rogu kuchnia węglowa.
Jego syn dodał, że nie marzą o wodzie w kranie, czy łazience. Całe życie chodził do studni i korzystał z wychodka, to luksusów nie potrzebuje.
- Chcę jedynie drogi, żeby karetka dojechała do taty - wyznaje 50-letni mężczyzna.
Józef Zygmunt, dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego przyznaje, że dom Mamiaków jest niedostępny nawet dla najnowszych i najlepszych karetek.
- Trzeba brać sprzęt na plecy i biec, żeby ratować życie - wskazuje Zygmunt. - To jedno z niewielu miejsc na Sądecczyźnie, gdzie, mimo napędu na cztery koła, nie dojedziemy.
Dyrektor pogotowia uważa, że samorząd powinien pomóc mieszkańcom w budowie drogi. - Każdemu należy zapewnić poczucie bezpieczeństwa, to zadanie gminy - argumentuje Zygmunt. - Nie ważne, że mieszka na „końcu świata”.
A gmina nie pomoże
Zbigniew Janeczek, burmistrz Piwnicznej, zna problem Mamiaków. Przyznaje, że w tym roku sprawdził jak żyją, ale z drogą, której nie ma, nic nie zrobi. - Nie planuję utwardzać tego odcinka, bo nie mamy na to pieniędzy . Podobny problem ma 60 innych mieszkańców - rozkłada ręce Janeczek. - Panowie mogą na własny koszt, w porozumieniu z właścicielami gruntów wytyczyć inną trasę i zrobić drogę.
Na to Mamiaków nie stać. Żyją z renty ojca 1050 zł i zasiłku, który syn otrzymuje za opiekę nad nim - 520 zł. Z tego ponad 300 zł wydają na leki.