Jego sad w dwóch kawałkach o łącznej powierzchni pół hektara rośnie wysoko pod lasem. W pobliżu nie ma domów, więc złodzieje czują się bezkarni.
30
tyle lat mają drzewa w sadzie Józefa Gromali. Rodzą szarą renetę, która nie wymaga oprysków
Gromala niejednokrotnie widział ludzi, którzy niby szli na grzyby, ale do domu wracali z plecakami wypełnionymi jego jabłkami. Sadownik był swiadkiem, że do jego sadu przychodziło m.in. małżeństwo z dziećmi. Ojciec stał na czatach, a matka pakowała do plecaków i toreb dojrzałe owoce.
- Gdy zwróciłem jej uwagę, że nie wolno kraść, omal nie zabiła mnie wzrokiem - opowiada Józef Gromala. A jedno z dzieci zapytało wprost: mamo, to dziś nie będziemy mieli jabłek? Wygląda na to, że nie była to ich pierwsza wizyta w sadzie - wspomina.
Płot dla drzew
Gdy wszystkie owoce zostały skradzione, pan Józef postanowił ogrodzić uprawy, by w przyszłości utrudnić życiem złodziejom. Ci jednak dwukrotnie uszkodzili ogrodzenie i wyłamali słupki osadzone solidnie w betonie. Sadownik kupił ich aż 300. Jedna sztuka kosztowała 20 zł. Do tego doszedł koszt odwiertu otworu - 7 zł i betonu - 13 zł.
- Pewnie złodzieje chcą mi udowodnić, że ogrodzenie nie stanowi dla nich przeszkody - uważa Gromala. Teraz, gdy w sadzie nie ma owoców to po prostu ich złośliwe działanie. Anna Mikołajczyk, współwłaścicielka największego w Kamienicy sadu o pow. 2 ha, nie spotkała się z kradzieżą na taką skalę, ale przyznaje, że w sytuacji, gdy na drzewach dojrzewają tony owoców trudno zauważyć stratę kilkuset kilogramów.
- Zdarza się, że ktoś weźmie jabłka do siatki czy pozbiera spady - mówi Mikołajczyk. Sadu nie sposób upilnować.
Tu nie kradną
Kazimierz Rusnarczyk, sadownik w pobliskiego Łącka, właściciel plantacji o powierzchni 6 ha, jest zaskoczony informacjami z sąsiedniej Kamienicy.
- U nas większość sadów jest ogrodzona, ale bramy i tak są otwarte i teoretycznie każdy może tam wejść - mówi Rusnarczyk. Z plagą kradzieży dotąd się nie spotkał.
Gromala tegoroczne plony już całkowicie utracił. Przekonuje, że nie zamierzał jabłek sprzedawać, tylko przeznaczyć je na przetwory dla siebie i rodziny. Chcąc zniechęcić złodziei, którzy stali się wandalami, wynajął nawet firmę ochroniarską, która w przyszłości ma mieć baczenie na jego grunty. Metod, które stosuje, z oczywistych względów nie zdradza.
- Niedługo przytnę drzewa i przygotuję sad do przyszłorocznego sezonu - mówi Gromala. - Ten jest stracony, ale w końcu chciałbym zebrać owoce. Więcej nie oddam ich złodziejom.
Źródło: Gazeta Krakowska