Wszystko zaczęło się w ostatnią niedzielę, gdy działacze Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zaalarmowali policję, że we wtorek 19 czerwca na drodze do Morskiego Oka padł koń. Początkowo twierdzili nawet, że zwierzę nie żyje. Ich zdaniem do wypadku miał dopuścić jego właściciel, który nie zważając na 30-stopniowy upał kazał zwierzęciu ciągnąć wóz pełen turystów.
W poniedziałek rano do Tatrzańskiego Parku Narodowego zgłosił się wozak z Czarnej Góry twierdząc, że to jego koń Bohun upadł, ale żyje i ma się dobrze. Dzisiaj przyrodnicy odwiedzili fiakra. Okazało się, że faktycznie Bohun żyje. W stajni zabrakło jednak konia Cygona, który również pracował w Tatrach. Był łudząco podobny do Bohuna. Według informacji uzyskanych przez parkowców, Cygon został sprzedany handlarzowi koni. Pracownikom TPN początkowo udało się do niego dodzwonić i ten potwierdził fakt zakupu konia, ale zaznaczył, że zwierzęcia już nie ma. Miał go odsprzedać dalej. Gdy jednak drugi raz parkowcy dzwonili do handlarza, ten nie odbierał.
Park narodowy postanowił zgłosić sprawę zaginięcia Cygona na policję.
Równocześnie parkowcy zapowiedzieli, że wprowadzą kolejne obostrzenia dla przewoźników w upalne dni. Zorganizują również cykl szkoleń dla górali. Gdy jednak i to nie pomoże i ponowie dojdzie do wypadku, za rok zostaną zakazane przewozy góralskimi wozami na trasie do Morskiego Oka.
Czy należy zakazać konnych wozów na trasie do Morskiego Oka? Głosuj w sondzie (po prawej stronie)