Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zostawić ziemię ciężką od żydowskiej krwi". Przeżyli dzięki sprawiedliwym Polakom

Redakcja
Ephraim Peleg (Edziu ) miał pięć lat, gdy Kazia Chciuk z Krakowa zaczęła go ukrywać. Dzięki niej przeżył wojnę
Ephraim Peleg (Edziu ) miał pięć lat, gdy Kazia Chciuk z Krakowa zaczęła go ukrywać. Dzięki niej przeżył wojnę Anna Kaczmarz
Edziu miał pięć lat, gdy jego ojciec wyszedł i już nie wrócił. Lili - szesnaście, gdy zabrali jej rodziców i stała na peronie nie wiedząc, gdzie szukać ratunku. Ci, którzy ich ratowali, ryzykowali życiem - pisze Marta Paluch.

Kazia (Katarzyna) Chciuk - poważna, gładko uczesana w kok, 50-letnia kobieta, choć nigdy się nie usmiechała, nie żartowała, dawała poczucie bezpieczeństwa. Edziu czuł, że mogłaby być dobrą matką dla niego i brata.
Anatol L. Papierkowski był przystojnym, rzutkim przedsiębiorcą. To on podał Lili rękę, gdy groziła jej śmierć.
Tych dwoje krakowian jest teraz Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata. Edziu i Lili, Żydzi uratowani z Zagłady, przyjechali z daleka, by o nich opowiedzieć. Opowiedzieć o darowanym im życiu.

Taki mały aniołek

Edziu niewiele z tej wojny rozumiał. Gdy się zaczęła, miał trzy lata. Bał się, gdy esesmani w bufiastych spodniach i oficerkach przechodzili obok. Nie wiedział, dlaczego trzeba ich unikać, ale wolał trzymać się z daleka. Miał łatwiej niż inne żydowskie dzieci. Długie blond włosy, błękitne duże oczy - wyglądał zupełnie jak aniołek. Aryjski aniołek.

Pamięta leżące na ulicach trupy. Nie pytał, dlaczego nie żyją. Pamięta, jak do ciasnego mieszkania przy Józefińskiej w Krakowie, gdzie mieszkał z rodziną, wpadali Niemcy. Szukali złota, wywracali wszystko do góry nogami. Czuł się okropnie, jakby mu grzebali w żołądku. Pamięta też do dziś drogę z Józefińskiej na Rynek Podgórski, gdzie tuż koło kościoła był warsztat stolarski szwagra Kazi, już po aryjskiej stronie.

- Tam uciekaliśmy, gdy robiło się niebezpiecznie - mówi Edziu Ferderber (dziś Ephraim Peleg). W oficynie stały gotowe trumny. Jego, 5-latka, wsadzali do jednej, a braciszka, Zvi - do drugiej. - Nie wiem, ile tam siedzieliśmy, może po kilka godzin. Było ciasno, ciemno... Zvi do dziś nie chce mówić o tamtych czasach.

- Nie chciałem być żydem, bo naziści zabijali żydów. Chciałem wyglądać jak inni, jak Polacy - mówi "Edziu".
Kazia udawała, że to jej siostrzeniec, zabierała go na msze do kościoła św. Józefa w Podgórzu. Chłopiec lubił msze, kolorowe światło wpadające przez witraże i śpiewy. W ciasnym, ciemnym pomieszczeniu w Podgórzu, gdzie rabini zbierali się na modlitę nie było tak przyjemnie.

- Pokój ponury, śpiewy płaczliwe. Niezbyt mi się podobało - wspomina Ephraim Peleg. Kazia strasznie się przywiązała do niego i do Zvi. Tym bardziej, że sama nie miała dzieci. - Przed wojną była zaręczona, ale dwa tygodnie przed ślubem jej narzeczony zmarł. Nigdy nie wyszła za mąż - opowiada Ephraim. Była opiekunką obu chłopców w przestronnym mieszkaniu w kamienicy ich ojca przy Długiej. Przed wojną ojciec Edzia i Zvi był dyrektorem w słynnej firmie papierniczej Aleksandrowiczów. Także podczas wojny, codziennie rano wychodził z getta do pracy i wracał na noc. Pewnego dnia nie wrócił. Matkę Edzia zabrali do obozu koncentracyjnego.

Została im tylko Kazia Chciuk. Zaryzykowała życiem swoim i rodziny, by ratować chłopców. - Przenosiliśmy się z domu do domu, ze wsi do wsi. Baliśmy się, ale zawsze byliśmy najedzeni i ubrani. Dbała o nas i czuliśmy się z nią bezpiecznie. Nie wiedziałem ile dla nas ryzykuje - wspomina Ephraim.

Mieszkali u rodziny Kazi w Zabierzowie, Zawierciu, na Zakrzówku i w Dąbrówce Pniowskiej, jako "siostrzeńcy". Gdy zostawali sami, starali się być cichutko jak myszki. Do jednego z tych domów przychodził oficer SS. Widział ich, ale nic nie podejrzewał. Jednak ciągle musieli się przenosić. Ephraim pamięta, że Daniela, siostrzenica Kazi trzymała go bardzo mocno, za rękę, bo gdzieś uciekali. - Płakałem, że boli. A ona nie puszczała. Mówiła: nie możesz się zgubić, nie możesz - opowiada .
Nie zgubił się. Razem z bratem przeżyli wojnę.

My tu wszyscy zginiemy

Lili też przeżyła. Choć gdy zabrakło jej rodziców, myślała, że nie ma po co żyć. Był sierpień 1942 r. Ojciec Lili, szanowany lwowski dentysta niedługo wcześniej pojechał ze swoją matką do obozu koncentracyjnego w Bełżcu. Nie chciał zostawiać jej samej. Nie uratowało ich to, że gestapowcy z pobliskiego posterunku za darmo leczyli u niego zęby. Kilka dni później hitlerowcy aresztowali matkę Lili.

- Chciałam do nich dołączyć. Przyjaciółka matki potrząsnęła mną mocno. "Oszalałaś? Gdy rodzice wrócą, zechcą cię odnaleźć całą i zdrową. Ocal się, bo my w getcie wszyscy zginiemy" - powiedziała i wypchnęła ją z małą walizeczką przez dziurę w parkanie getta.

16-latka musiała sobie radzić sama. Jedynaczka, którą rodzice do szkoły posyłali w towarzystwie służącej i która z potańcówek musiała wracać o dziewiątej wieczorem, świat spokojnego dobrobytu zostawiła za sobą. Świat, w którym chodziła do kina na filmy z Kiepurą, a zakochany w jej warkoczykach Leszek Zajączkowski śpiewał serenady pod jej oknem na Jagiellońskiej. Świat, w którym Polacy swoimi nowoczesnymi czołgami rozbiją Niemców w pył.

Stanęła na dworcu we Lwowie, przerażona, z fałszywymi papierami, w kolejce do kasy. Mężczyzna przed nią kupował bilet do Tarnopola. Pomyślała, że to taki sam dobry kierunek jak inne. Kupiła bilet. Gdy przejeżdżała przez stację Kopyczyńce, zobaczyła begonie w oknach. Pomyślała : tak tu ładnie. Wysiadła.

- Panienka przywiozła coś na czarny rynek ze Lwowa? - dopytywał kolejarz.
- Nie, lekarz kazał mi jechać na wieś, choruję na płuca - wymyśliła na poczekaniu.
- To może pani się przespać u nas - zaprosił. Została tam. Miała szczęście.

Wytrzyj nos i chodź

Do kolejarza trafił też przejazdem Anatol Papierkowski, przedsiębiorca z Krakowa. Na nazwisko volksdeutscha założył firmę wożącą drewno z Polski do Niemiec. Jak się potem okazało, przygarniał do niej ukrywających się ludzi. Szukał kogoś z płynnym niemieckim. Lili się zgłosiła i zaczęła mu pomagać. - Kiedyś siedzieliśmy przy papierach i dyskutowaliśmy o liczbach. I nagle on powiedział: jeśli będziesz w potrzebie, możesz na mnie liczyć - mówi Lili Thau. Niedługo potem do miasteczka przyjechał jej kolega ze szkoły, Ukrainiec.

Lili pamięta, jak pięknie śpiewał. - Jego numerem popisowym było "Sorrento" - przypomina sobie. Nie sądziła, że ją zapamiętał, był dużo starszy. Jednak zapamiętał. We wsi była jakaś uroczystość, pojawiła się tam Lili. Po wszystkim Ukrainiec zaofiarował się, że ją odprowadzi. Po drodze chwycił ją za łokieć. "Ale sprytna z ciebie żydowica...Ale nie bój się, ja ciebie nie zdradzę, swój chłopak jestem" - szepnął jej do ucha. Zaufała mu. Niedługo potem spotkała sąsiada w miasteczku.

- Wiesz, pewien człowiek opowiedział mi śmieszną historię. Podczas urodzin mojej żony był Hans z policji i Franz z poczty. Ten twój kolega mówił, że pamięta cię ze Lwowa, że ty żydówka jesteś. Co ty na to? - wspomina. Wybuchła śmiechem, ale w żołądku miała sopel lodu.

- Franz posłał rano dziś telegram, żeby sprawdzić pani papiery - ciągnął sąsiad.
- Niech szukają, może znajdą jakiegoś żydowskiego dziadka... - lekko rzuciła Lili, ale w środku cała zesztywniała. Poszła prosto na dworzec.

W tym momencie z pociągu wysiadł Papierkowski. - Chcę prosić o przeniesienie. Muszę wyjechać - poprosiła go. - Słuchaj, jeśli mam ci pomóc, muszę wiedzieć na jakie niebezpieczeństwo się narażam - powiedział poważnie.
Powiedziała mu wszystko i zaczęła płakać. Wyjął chusteczkę. - Masz, wysmarkaj się. Tu jest klucz od mojego mieszkania na Ogrodowej w Czortkowie, jedź tam i siedź cichutko, ja przyjdę - obiecał.

Potem wysłał ją do Brzeżan, do Adama i Neli Kunzów. Młode małżeństwo, Polacy, też się ukrywali - Adam zabił gestapowca.
Potem przeniosła się do Sambora, do rodziców Neli. Cały czas pracowała dla Papierkowskiego. - Wiedziałam, że gdy go mnie nakryją, czeka go ten sam los co mnie - mówil Lili Thau. Oboje dożyli wyzwolenia. Rodzice dziewczyny już nie żyli. W maju nielegalnie przekroczyła polską granicę i przez Włochy pojechała do Palestyny.

- Miałam tylko jedno życzenie - zostawić tę ziemię, ciężką od żydowskiej krwi i wyjechać do Izraela - opowiada.
Słonie na pustyni

Mały Edziu i Zvi doczekali końca wojny z Kazią. Okazało się, że ich rodzice nie żyją. Ciotka Bertha przyjechała do Krakowa i chciała zabrać ich do Izraela. - Ja nie chciałem. Dla mnie Palestyna to była pustynia, po której przechadzały się wielbłądy. Chciałem zostać w Krakowie, z Kazią - wspomina Ephraim Peleg. Nie udało się. Kazia nie mogła też wyjechać z nimi. Wysłała do Izraela list, w którym błaga opiekunów chłopców, by mogła przyjechać.

-List dotarł do nas po 30 latach. Kazia myślała, że o niej zapomnieliśmy - smutnieje Ephraim. A oni tęsknili , szukali jej. Do jej śmierci w 1981 r. nie zdołali znaleźć.
***
Lili Thau pisała do Kunzów listy. Nela była u niej dwa razy w Izraelu (oboje też mają status Sprawiedliwych). Dziś Lili ma kontakt z córką Anatola Papierkowskiego, Marią. Lili odwiedza ich groby. Mieszka w Hajfie, a w Instytucie Yad Vashem honoruje Polaków - Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Ephraim Peleg mieszka od 30 lat w New Jersey (USA). Został rzeźbiarzem - buduje rzeźby, które służą dzieciom do zabawy. Tydzień temu spotkał się z Danielą, siostrznicą Kazi - tą, która tak mocno go trzymała za rączkę. I odwiedził Kazię na cmentarzu.

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska