- Dostaliśmy sygnał od mieszkańców. Zwierzęta są teraz pod naszą opieką. Były w opłakanym stanie. Miały łańcuchy wrośnięte w skórę - mówi Grzegorz Bielawski ze stowarzyszenia. - W ranach muchy składały larwy. Pod oborą leżał szkielet cielaka, którego po śmierci najprawdopodobniej zjedli towarzysze udręki. Zwierzęta nie były wyprowadzane na zewnątrz, nikt nie czyścił też obory z gromadzących się przez miesiące odchodów.
Kilka z nich miało powrastane w skórę głowy łańcuchy. - Rany były głębokie na kilka centymetrów. Przy tych temperaturach mięso już gniło i było całe w muchach i ich larwach - dodaje Bielawski z "Pogotowia dla Zwierząt".
Sprawą zajęła się policja.
- Wszczęliśmy postępowanie, w efekcie którego rolnikowi mogą zostać postawione zarzuty znęcania się nad zwierzętami. Grozi za to kara do 3 lat więzienia - mówi komisarz Tomasz Krysiński ze świeckiej komendy. - Czekamy na opinię weterynarza na temat stanu zwierząt.
Właściciel zwierząt nie stroni od alkoholu. Podczas interwencji pił piwo pod sklepem, do gospodarstwa przywiozła go policja.
- Nie mam sobie nic do zarzucenia, no może tylko tyle, że gnoju od roku nie wywiozłem – tłumaczył właściciel interweniującym inspektorom.
Obecna w trakcie sobotniej interwencji była Ewa Burdzy, weterynarz z Pruszcza: - Zwierzęta nie miały dostępu do wody, były wiązane na krótkich łańcuchach. Niedożywione i utrzymywane na warstwie odchodów żyły od dłuższego czasu. Należało je natychmiast zabrać.
Czy nikt nie wiedział wcześniej o dramacie pozostawionych bez opieki zwierząt? Okazuje się, że nie. Na prośbę Urzędu Gminy w Świekatowie już dwa tygodnie temu we wsi pojawili się lekarze z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Świeciu.
- Nie stwierdzili, że zwierzęta trzeba zabrać. Dlatego zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się o sobotniej interwencji - nie ukrywa Marek Topoliński, wójt Świekatowa.
Po wizycie inspektorów weterynaryjnych wszczęto postępowanie administracyjne, które miało zmusić rolnika do poprawy warunków bytowania bydła.
- Inspektorzy ocenili jednak, że zwierzęta były w dobrej kondycji. Teraz nasze postępowanie zostanie siłą rzeczy umorzone - mówi Katarzyna Wolska, powiatowy lekarz weterynarii.
Obecnie krowy przebywają w jednym z gospodarstw współpracujących z "Pogotowiem dla zwierząt". Do czasu wydania wyroku przez sąd pozostają własnością rolnika ze wsi Lubania - Lipiny.
- Jeżeli w trakcie procesu gospodarz straci do nich prawo, będziemy musieli znaleźć im nowy dom. Do tego czasu pozostaną pod naszą opieką - tłumaczy Bielawski.
- Niestety, jedna krowa zmarła, pozostałe zostały odkażone i podano im antybiotyki. Teraz dochodzą do siebie. Nie mogę uwierzyć, że przed nami byli tam weterynarze i nie zabrali zwierząt - dziwi się Grzegorz Bielawski.
Ratować trzeba było nie tylko krowy. - Ratownicy musieli opróżnić głęboki zbiornik z wodą deszczową. Przebywał tam drób, który wpadł do dołu i nie mógł opuścić tego miejsca - informuje nas "Pogotowie dla zwierząt". - Ptaki siedziały tak od około dwóch tygodni. Były bardzo wychudzone. Z posesji zabrano łącznie siedem kur.