Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20 lat po zabójstwie Jaroszewiczów: Czy uda się rozwikłać tajemnicę ich śmierci?

Anita Czupryn
Piotr Jaroszewicz
Piotr Jaroszewicz Fot. domena publiczna
20 lat po zabójstwie Piotra i Alicji Jaroszewiczów mnożą się pytania, ale nikt nie jest w stanie wskazać odpowiedzi - pisze Anita Czupryn.

Alicję załatwiłem strzałem z karabinu. Ze sztucera, żeby być dokładnym. Piotra przydusiłem. Paseczkiem - opowiada bohater książki Henryka Skwarczyńskiego "Zabiłem Piotra Jaroszewicza". Dziś mija 20 lat od śmierci małżeństwa Jaroszewiczów. Czy opis makabrycznego mordu, jaki przedstawił pisarz w formie dokumentalnego dialogu, to fikcja, czy prawda, której nikt do tej pory nie udowodnił? Na razie pewne jest jedno: śmierć byłego premiera i jego żony należy do tych niewyjaśnionych zbrodni, które wciąż budzą zainteresowanie.

- Jak każda niewykryta zbrodnia, tak zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów jest dobrym materiałem do snucia spiskowych teorii. To mnie nie dziwi. USA też pełne są książek na temat tego, kto zabił Johna F. Kennedy'ego. W oficjalną wersję wątpią nawet policjanci, którzy jeszcze się wtedy nie urodzili. Im więcej czasu mija, tym tego typu historie wydają się bardziej interesujące - mówi były policjant dobrze znający tę sprawę.

Z kolei były członek służb specjalnych w rozmowie z "Polską" porównuje zabójstwo Jaroszewiczów do zabójstwa Olofa Palmego. - I w Polsce, i w Szwecji policja podobnie skopała tę sprawę. Podczas proceduralnego postępowania popełniono podobne błędy - stwierdza.

"Alicję załatwiłem strzałem z karabinu. Ze sztucera. Piotra przydusiłem. Paseczkiem"

Aby odtworzyć to zagadkowe zabójstwo, cofnijmy się do 1992 r. Jest po północy 2 września. W komisariacie w Aninie nocny dyżur pełni starszy sierżant Dariusz Woźniak. Jan Jaroszewicz zgłasza zabójstwo rodziców. Kilka ekip policjantów udaje się na ul. Zorzy 19. Dom zarośnięty dzikim winem, ładny ogród. Śledczy znajdują ciała Jaroszewiczów. Byłego premiera mordercy przywiązali do fotela. Udusili go rzemieniem. Zwłoki Alicji Solskiej odkryto na piętrze - w łazience. Kula od sztucera roztrzaskała jej głowę. Funkcjonariusze nie stwierdzili włamania. Nie zginęło też nic cennego. Ale w śledztwie od samego początku popełniono mnóstwo błędów. Po odkryciu ciał skutecznie zadeptano mnóstwo śladów, wielu nie zabezpieczono.

- To było pierwsze tak głośne zabójstwo w Polsce. To była też epoka słabych laboratoriów kryminalnych, nie robiono wówczas badań DNA, no, i faktycznie, błędy były - przyznaje były policjant zajmujący się tą sprawą. Policjanci badali różne wersje: kryminalną, rodzinną i polityczną. Powody ku temu były - dziennikarz Bohdan Roliński jeszcze za życia Jaroszewicza opublikował wywiady z nim, w której znalazły się historie o "matrioszkach". Jaroszewicz przekonywał dziennikarza, że wiedział o wyszkolonych sowieckich agentach, którzy byli sobowtórami ważnych polskich polityków. Jednak historycy tego nie potwierdzili.

Spekulowano też, że Jaroszewicz ma haki na ekipę Wojciecha Jaruzelskiego. Ale nie znaleziono ani pamiętnika, ani testamentu, ani notatek - niczego, co by świadczyło o tym, że Jaroszewicz jest w posiadaniu jakichś niewygodnych dla generała Jaruzelskiego dokumentów. Nie mając punktu zaczepienia, policjanci skupili się więc na wątku rabunkowym. Jan Jaroszewicz zeznał bowiem, że kilka dni przed śmiercią oddał ojcu pożyczone kilka tysięcy dolarów. Tych pieniędzy funkcjonariusze nie znaleźli.

Badali więc napady i włamania, jakie miały miejsce w ostatnich czasach w Aninie i okolicach. I tak złapali trop włamywaczy z Mińska Mazowieckiego: Krzysztofa R. "Faszysty", Jana K. "Krzaczka", Wacława K. "Niuńka" i Henryka S. "Sztywnego". Rewizja w ich domach przyniosła mocny, jak to się wydawało prokuratorowi, dowód. Mowa o fińskim nożu, który rozpoznał Andrzej Jaroszewicz, twierdząc, że taki widział u swojego ojca. Śledztwo ruszyło z kopyta, gdy zeznania złożyła też konkubina "Faszysty" Jadwiga K., opowiadając policjantom, co robili podejrzani po powrocie do domu, zdradzając, gdzie dokonali mordu i jak zacierali ślady. Cała czwórka otrzymała więc zarzut zabójstwa. Proces ruszył miesiąc później - w maju 1994 r.

- Konkubina "Faszysty" była kluczowym świadkiem oskarżenia. Pojawiając się jednak przed sądem, nie odwołała co prawda zeznań, ale stwierdziła, że jako bliskiej osobie oskarżonego przysługuje jej prawo powstrzymać się przed składaniem zeznań - wspomina były policjant. Jej zeznań więc nie odczytano. A jakby tego było mało, Andrzej Jaroszewicz nie był już pewny, czy fiński nóż jest tym samym, który miał ojciec.

- Oskarżenie się rozsypało. Dowody pękły. Prokurator zmuszony był wycofać oskarżenie. Opryszków uniewinniono - opowiada dawny funkcjonariusz policji. Jego zdaniem wszystko rozsypało się również przez stosunek Andrzeja Jaroszewicza do śmierci ojca. - Wolał wyobrażać sobie, że ojca zabiły służby KGB wspólnie z CIA niż zwykłe oprychy - z przekąsem mówi policjant. Czwórka uniewinnionych włamywaczy zażądała odszkodowania za niesłuszne oskarżenie. Dostali po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale to nie oznaczało definitywnego końca zagadki śmierci byłego premiera z czasów PRL i jego żony. Kiedy w 2005 r. akta sprawy trafiły do tzw. Archiwum X, czyli śledczych zajmujących się najtrudniejszymi niewyjaśnionymi sprawami, odkryli oni, że z archiwum zginęły główne dowody - foliowe torebki, w których umieszczono zebrane, a niezidentyfikowane odciski palców, jakie zebrano tuż po odkryciu zwłok. Nigdy ich nie odnaleziono. - To, że dowody zginęły, może świadczyć o bałaganie urzędu, ale też o tym, że ewentualni sprawcy chcieli wyczyścić dowody, aby nigdy już nikt do tej sprawy nie wrócił - mówi nasz rozmówca z policji. W wyjaśnienie tego zabójstwa angażowali się też dziennikarze.

"Super Express" próbował odtworzyć ważne momenty z biografii Jaroszewicza. Reporterzy zastanawiali się, co Jaroszewicz mógł posiadać, bądź co mógł wiedzieć, czego nie wiedzieli inni. Nie chodziło tu o wiedzę z PRL - bo taką miały służby bezpieczeństwa. Szukali więc momentów, gdzie Jaroszewicz działał sam, i doszli do informacji, że pod koniec wojny w zamku w Radomierzycach odkrył archiwum konfidentów gestapo w Polsce. Był dowódcą żołnierzy, miał zabrać to archiwum. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że towarzyszyć miał mu wtedy Tadeusz Steć, który też w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany kilka miesięcy po śmierci Jaroszewiczów, w styczniu 1993 r. w swoim domu. Czy tajemnicze archiwum jest więc kolejną sensacją, która nigdy nie znajdzie potwierdzenia? Nie brakuje również innych teorii, jak ta, że Jaroszewicza i jego żonę zamordowało tajne komando składające się z byłych esbeków i funkcjonariuszy KGB. Ale policjanci, którzy bezpośrednio pracowali przy śledztwie, do dziś uważają, że prawdziwymi sprawcami są przestępcy, jakich przed laty zatrzymano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 20 lat po zabójstwie Jaroszewiczów: Czy uda się rozwikłać tajemnicę ich śmierci? - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska