Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

5-letnia Vanesska ma rączkę dzięki dr Chrapuście z Krakowa

Maria Mazurek
Michał Gąciarz
Rodzice dzieci oparzonych wiedzą, jak łatwo sekunda nieuwagi może przerodzić się w życiową tragedię. Vanessa ze Świnoujścia wpadła do wanienki z gorącą wodą. Lekarze z jej okolic straszyli amputacją rączki. Uratowała ją dr Anna Chrapusta z Krakowa.

Pani doktor ma w swojej komórce takie zdjęcie: Vanesska, uśmiechnięta, szczęśliwa, trzyma w swojej lewej rączce długopis. To zdjęcie, chronione jak talizman, jest powodem do dumy dla co najmniej trzech osób: doktor Chrapusty - mikrochirurg z Krakowa, Kasi Śledź - mamy Vanesski i samej pięciolatki.

Wszystkie trzy musiały dokonać niemal niemożliwego, by ta mała dziewczynka z drugiego końca Polski mogła chwytać i w ogóle ruszać swoimi małymi, poparzonymi paluszkami.

Kąpiel

Ten moment nieuwagi, kiedy na sekundę spuszcza się dziecko z oczu, do końca życia zmieniając jego i swoje losy, w przypadku Kasi i Vanesski (obie na zdj. powyżej) wydarzył się cztery lata temu i wyglądał tak:
Kasia szykowała wieczorem kąpiel dla Vanesski. Jej córeczka miała wówczas półtora roku i atopowe zapalenie skóry. Irytująca dolegliwość, z dzisiejszej perspektywy - zupełnie błaha. Woda w kranach na Pomorzu jest zanieczyszczona, niezdrowa, znacznie gorsza niż w Małopolsce. Kasia więc za każdym razem przed wykąpaniem córeczki najpierw zagotowywała ją, a potem wrzątek studziła.

Położyła wanienkę z wodą w łazience, zamknęła drzwi, wyszła. Vanesska była właśnie na etapie "poznawania świata", dotykania wszystkiego, chwytania, przypatrywania się każdemu przedmiotowi. Kasia nie sądziła jednak, że dziecko, wykorzystując dosłownie kilka sekund jej nieuwagi, samo pociągnie za klamkę, otworzy drzwi, wejdzie do łazienki.
Że pochyli się nad wanienkę i w ubraniu wpadnie do środka.

Woda miała wówczas około 60 stopni. Gdyby dorosły do niej wpadł - nic, poza zaczerwienieniem skóry i nieprzyjemnym bólem, by mu nie było.

Ale z oparzeniami jest tak (wówczas jeszcze Kasia tego nie wiedziała), że im jesteśmy młodsi, tym są niebezpieczniejsze. Vanesska stała jak wryta, w szoku. Kasia zaczęła szybko ją rozbierać. Pod spodem cała skóra Vanesski była "zrolowana". Wystarczyła chwila w gorącej wodzie, by dziecko praktycznie pozbawiło się skóry. Najbardziej oparzona była lewa rączka, ale też plecy, nóżki, tułów. W sumie 42 procent ciała z oparzeniami drugiego i trzeciego stopnia.
Vanesska nie pamięta, ale musiało ją to okrutnie boleć.

Wyrok

Dziewczynkę zabrali śmigłowcem do Szczecina, na oparzeniówkę. Kasia jechała prawie 100 kilometrów taksówką. - Lekarze nie przyjęli mnie zbyt ciepło. Pamiętam jedną z pierwszych rozmów: straszyli mnie prokuraturą, że dzieckiem się dobrze nie zajęłam - opowiada kobieta.

Mimo tego, mówi Kasia, jest im wdzięczna za uratowanie życia córeczki. W drugiej dobie przyszło załamanie. Życie Vanesski wisiało na włosku. Mało nie umarła. Lekarze wprowadzili małą w stan śpiączki farmakologicznej. To były dramatyczne dni. Kasia wciąż sobie wyrzucała ten moment nieuwagi (do dziś sobie wyrzuca): że trzeba było nie spuszczać z oku, albo w ogóle nie szykować tego dnia przeklętej kąpieli. Ale stało się.

Kolejne miesiące, lata to była nieustanna walka o to, by dziewczynka mogła normalnie funkcjonować: codzienne zmienianie opatrunków, smarowanie maściami. No i operacje, jedna po drugiej: przeszczepianie skóry matki, skóry samej Vanesski (pobranej na przykład z ud), nieudane zabiegi z użyciem integry (to coś w rodzaju sztucznej skóry). W końcu, po dwóch latach od wypadku, Kasia usłyszała od szczecińskich lekarzy słowa, które zabrzmiały jak wyrok: prawdopodobnie skończy się amputacją rączki.

Nadzieja

Kasia nie mogła po tych słowach zasnąć. I wtedy obiecała sobie, że tak łatwo się nie podda. Że zanim zgodzi się na amputację, usłyszy od co najmniej kilkunastu lekarzy, że faktycznie to jedyne wyjście.

Zaczęła szukać innych specjalistów w Polsce. Wtedy jeszcze nie słyszała o doktor Chrapuście, ale któryś z lekarzy powiedział, że w Krakowie, w szpitalu Rydygiera, właśnie otworzono Małopolskie Centrum Oparzeniowo-Plastyczne. I że pani doktor podejmuje się leczenia przypadków beznadziejnych, którymi nie chcą zajmować się gdziekolwiek indziej.
Postanowiła spróbować.

Doktor Chrapusta: - Vanesska, w świetle naszych przepisów, nie powinna była w ogóle być do nas przyjęta. Miała 3,5 roku. Zdecydowanie za mało. Mimo tego męczyło mnie, że rączkę tej dziewczynki da się uratować. Wystąpiłam o specjalną zgodę do dyrekcji szpitala. Nie wyobrażam sobie, żebym miała postąpić inaczej - opowiada pani mikrochirurg.

Od tego czasu Vanesska przeszła w Krakowie kilka operacji. Po każdej z nich musi przyjeżdżać tu z mamą co tydzień, na kontrolę, przemywanie ran. To kosztuje mnóstwo pieniędzy i czasu, ale Kasia i jej córka nie mają wątpliwości: było i jest warto leczyć dziewczynkę 800 km od domu. Bo nie ma nic ważniejszego niż jej zdrowie.

Blizny

Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak fatalnymi zdarzeniami są oparzenia. Doktor Chrapusta powtarza, że mało kto byłby w stanie znieść widok operowanej, poparzonej skóry. Oparzenia zostawiają bowiem nie tylko bolesne blizny na skórze, ale też, a może przede wszystkim - na psychice.

Vanesska wie o tym doskonale. Dzieci na placu zabaw nie chcą się z nią bawić, brzydzą się jej rączki. Dziewczynka musi korzystać z pomocy psychologa. Podobnie jej mama. - Dodatkowo państwo zdaje się nie widzieć problemu poparzonych osób. Drogie maści i opatrunki nie są refundowane, jakby były naszym widzimisię. Na same maści, bez których rany by się nigdy nie zagoiły, wydaję 700 złotych miesięcznie. I to szukając najtańszych opcji. Kolejne 1200 złotych na miesiąc idzie na rehabilitację, bo bez niej Vanessa nigdy nie odzyska sprawności w chudej jak patyk, prawie pozbawionej mięśni rączce - opowiada Kasia.

Do tego dochodzą jeszcze koszty przyjazdów do Krakowa. Na szczęście Kasia nie musi płacić za hotel, bo pielęgniarki z Centrum dr Chrapusty pozwalają jej spać na oddziale, na swojej kozetce. - To miejsce, mimo że trafiają tutaj ludzie po dramatycznych chwilach, ma w sobie jakieś dobre wibracje. Vanesska cieszy się, jak ma przyjechać do Krakowa, mimo że to oznacza dla niej całą noc tułaczki pociągiem. Ale widzi, że jest coraz lepiej. Uwielbia panią doktor. Teraz jeśli słyszy, że ktoś ma jakikolwiek problem ze zdrowiem, z uśmiechem wysyła go do doktor Chrapusty, informując "doktor robi cuda, pomoże wszystkim" - mówi Kasia. I dodaje: dla tego uśmiechu Vanesski warto jest zrobić wszystko.

Fundacja Jagody

Vanessa Wałęga jest podopieczną fundacji Jagoda zajmującej się pomocą dla poparzonych osób. "Jagoda" - tak miała na imię córka założycieli tej fundacji. Zmarła w 2008 roku, na skutek oparzeń. Jej rodzice postanowili pomagać innym osobom cierpiącym na chorobę oparzeniową. Ich podopiecznych można wesprzeć, wpłacając darowizny na konto: 57 1060 0076 0000 3200 0140 9865.

Jeśli chcemy wesprzeć właśnie Vanesskę, należy zaznaczyć to w tytule przekazu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska