Katastrofa w Krzeszowicach. Drewniany wagon pełen pasażerów
Była godz. 8, gęsta mgła. "Początkowo sądzono, że tylko ona spowodowała tragiczne wydarzenie. Pociąg wiedeński, idący o kilka minut drogi za pociągiem gdyńskim, nie zauważył stojącego przed wjazdem na stację pociągu gdyńskiego i wjechał na tylne jego wagony" - pisał IKC.
Rzeczywiście, pociąg pospieszny z Gdyni zatrzymał się przy semaforze przed stacją Krzeszowice. Za nim, również w kierunku Krakowa, jechał pociąg pospieszny z Wiednia. Jego maszynista, Jan Zieleżnik, na gorąco zeznawał:
- Wyjechałem z Trzebini, wśród wielkiej mgły. W odległości 3 km od Krzeszowic zostałem zatrzymany na bloku i czekałem tam kilka minut. Na sygnał: tor wolny, ruszyłem naprzód. Nie rozwinąłem jeszcze pełnej szybkości i pociąg posuwał się mniej więcej 50 km na godzinę, gdy w odległości 250 m zauważyłem stojący pociąg przed semaforem. Dałem w tej chwili hamulce i kontrparę, ale ponieważ tor był oślizgły z powodu wilgoci i mgły, nie zdołałem zatrzymać pociągu.
Pociąg wiedeński wbił się w wagon drugiej klasy. Nie w tym miejscu rozegrał się jednak największy dramat. Trzeci od końca był wagon klasy III - drewniany - i to tu było centrum tragedii. Bo przedostatni, stalowy wagon II klasy, wbił się w pełen pasażerów wagon z drewna.

Z Krakowa przyjechał pociąg ratunkowy
Po pomoc zadzwoniono do Chrzanowa i Krakowa, właśnie z Krakowa przyjechał ok. godz. 10 pociąg ratunkowy. Obraz tragedii był przerażający.
"Ludzie, którzy przebyli front wojenny i niejednym lazarecie przebywali, opowiadają, że tak wstrząsającego widoku nie pamiętają (...). Policja i władze śledcze przystępują do zbadania zwłok. Trudno jednak czynić to na oczach wszystkich zgromadzonych. Zwłoki znosi się do specjalnego wagonu pociągu ratowniczego, by odstawić go na dworzec krzeszowicki. Do pociągu ratowniczego na noszach wnosi się rannych, ustawia pod ścianami, otaczając troskliwą opieką. Przy niektórych bezustanku czuwa lekarz, badając puls i dając zastrzyki. Chce jak najdłużej zatrzymać uciekające życie. Rzecz dziwna, nigdzie nie słyszymy wśród rannych żadnego jęku" - relacjonował reporter Ilustrowanego Kuryera Codziennego.

Hrabia z Krzeszowic udostępnił pałac
Krzeszowicki hrabia Artur Potocki na czas akcji ratunkowej oddał do dyspozycji swój pałac, tymczasowo trafiła tam część rannych. Zwłoki przewożono do kostnicy w Krzeszowicach. Jak donosił IKC, ciał dwóch kobiet na miejscu nie udało się zidentyfikować. Opis jest wstrząsający:
"Zwłoki pierwszej, to ciało 12-letniej dziewczynki, przy której nic szczególnego nie znaleziono. Na szyji miała sznurek żółtych koralików. Dopiero dalsze śledztwo ustali niewątpliwie jej nazwisko. Z kimś przecież musiała jechać".
"Zwłoki drugiej kobiety, to ciało dziewczyny, lat około 18-cie, o tęgiej budowie ciała, włosach krótkich kędzierzawych, czarnych. Na sobie ma kostjum granatowy, pończochy popielate. Na lewej ręce zegarek z metalową branzoletką, marki "Esk". Rzecz dziwna, zegarek szedł cały czas. Na szyji chusteczka biała w deseń czerwono-niebieski. Rękawiczki kremowe z manszetami wyszywamemi, których wyrób wskazują ina pochodzenie gdańskie. Jest to najprawdopodobniej córka ciężko rannej Erny Herbst, Niemki z Gdańska, która opatrywana wołała do lekarzy, że dziecko jej zabite. Jechała z mężem, kolejarzem z Gdańska, który również został ranny".
Rannych przewożono do szpitali w Krakowie i Chrzanowie. Katastrofy nie przeżyło w sumie 12 osób.

Wyroki po katastrofie w Krzeszowicach
Gęsta mgła i wilgotne tory oczywiście nie były jedynymi przyczynami tragedii. Niestety, przede wszystkim były nimi ludzkie błędy. W styczniu 1935 roku ruszył proces, w którym na ławie oskarżonych zasiedli pracownicy kolei, którzy przyczynili się do tragicznego zderzenia pociągów.
Wyroki zapadły w maju 1935. Antoni Drabik, dróżnik z Woli Filipowskiej, który dał zielone światło pociągowi wiedeńskiemu na jazdę do Krzeszowic po tym samym torze, na którym stał jeszcze pociąg z Gdyni, został skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Gabriel Nieć z Krzeszowic, dyżurny ruchu z Krzeszowic, skazany został na rok więzienia w zawieszeniu. "Swoim zaniedbaniem przy wydawaniu polecenia służbowego przyczynił się do błędnej decyzji".

