https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ameryka na rozdrożu

Jerzy Surdykowski, konsul generalny Polski w Nowym Jorku w latach 1990-1996
Dobiegająca kresu kadencja obecnego prezydenta USA była jedną z najgorszych w dziejach tego wielkiego kraju.

Fatalna pomyłka, a może branie życzeń za fakty, doprowadziło do tego, że dziś wspólnie z USA siedzimy na gruzach tak Iraku jak Afganistanu, nie bardzo wiedząc, co dalej zrobić z niemożliwymi do wygrania wojnami.

O ileż mądrzejszy był ojciec obecnego prezydenta, kiedy po wyzwoleniu Kuwejtu i błyskawicznym zwycięstwie w operacji "pustynna burza" wstrzymał ofensywę na przedpolu Bagdadu i nakazał powrót żołnierzy do domu.
Stary Bush wiedział, że łatwo zdobyć stolicę i schwytać Saddama, ale nie sposób zaprowadzić siłą demokracji w kraju, który jej nigdy nie zaznał. Syn postanowił być lepszy i utknął w irackim piachu razem z naiwnymi sojusznikami.

Nie lepiej i taniej było trzymać Saddama pod butem, nie pozwalać mu na odbudowę potęgi, jak
to było w latach 1992-2002? Podobnie w Afganistanie, gdzie można było ograniczać talibów przez wspieranie ich wrogów.

Ronald Reagan sfinansował antysowieckie zbrojenia z deficytu budżetowego, pokrywanego przez inwestycje w USA państw przyjaznych, jak Niemcy, Korea Płd., Japonia, częściowo kraje arabskie.

Ta gigantyczna dziura finansowa została w jakimś stopniu załatana w spokojniejszych czasach prezydenta Clintona. Bush-junior poszedł drogą Reagana, ale głównym inwestorem pokrywającym deficyt - w zamian za wykupywanie amerykańskich obligacji i amerykańskiego majątku - stała się Rosja, utuczona na wysokich cenach ropy, a wraz z nią Arabia Saudyjska i pomniejsze emiraty,
na które w razie zagrożenia liczyć nie można.

Państwa tradycyjnie USA przyjazne, albo same są w kryzysie, albo nie mają ochoty na takie finansowanie. W konsekwencji owoce gospodarczego prosperity zostały zmarnowane. Znaczna część majątku narodowego USA przeszła w obce ręce.

Potrzeby wewnętrzne pozostają dalekie od zaspokojenia. Armia amerykańska jest wprawdzie zaprawiona w boju, ale zmęczona, niedoinwestowana i ma poczucie porażki.
Stąd wielka potrzeba zmian i wielkie nadzieje wiązane z kimkolwiek nowym. W połączeniu z energią i charyzmą Baracka Obamy daje mu to prawie pewność sukcesu. Jednak - gdybym był Amerykaninem - głosowałbym na Mc Caina.

Obamie brak doświadczenia, jego naiwnie lewicujące idee mogą doprowadzić do kryzysu, bo nie da się jednocześnie prowadzić (nawet w ograniczonym zakresie) wojen i sfinansować rozbu- chanych jego obietnicami roszczeń.

Mc Cain jest realistą, nie obiecuje gruszek na wierzbie. Człowiek, który był przez 6 lat męczony
w więzieniu w Hanoi (miałem kilka lat temu okazję obejrzenia resztek tego ponurego gmachu), wie, czym jest Rosja i jej sojusznicy.

Tym bardziej że reżim putinowski jednoznacznie opowiada się za Obamą, a to może oznaczać,
że jego wybór uzna za zachętę do twardszej polityki wobec Kaukazu, Ukrainy, a pewnie i Polski.

Ameryka jest dziś na rozdrożu. Jej potęga doznała uszczerbku. Jej światowe przywództwo jest zakwestionowane. Wyrastają potężni i dynamiczni konkurenci, jak Chiny, Indie czy Rosja. Unia Europejska nie potrafi wyjść z politycznej niemocy i brak jej ochoty na wspieranie USA.

Świat XXI wieku, z Ameryką osłabłą lub pogrążoną w kryzysie, będzie światem o wiele niebezpieczniejszym niż dzisiejszy. Dlatego lepszym prezydentem na ten trudny czas byłby Mc Cain. Choć najpotężniejsze państwo świata potrzebuje nowego otwarcia i nowego przywództwa, musi być to otwarcie bardzo wyważone i przywództwo rozsądne.

I jeszcze sprawa rozdmuchana, choć dziś mało istotna: wizy dla Polaków. To nie decyzja prezydenta, lecz przepisy prawa (bardzo trudne do zmiany) określają procent odmów wydania wizy, poniżej którego państwo może starać się o procedurę bezwizową.

Polska wciąż ten próg przekracza, ale na tyle niewiele, że sprawę może załatwić poufna instrukcja dla konsuli wydana przez odpowiedni wydział Departamentu Stanu, nakazująca nieco łagodniejsze traktowanie polskich petentów.

Będzie to jednak prezent spóźniony o kilka lat. Dziś bardziej opłacają się bliższe wyjazdy
"za chlebem", tym bardziej że w Unii nie trzeba pozwoleń na pracę, a "dutki" zarabiane w Chicago
(w okolicach Nowego Targu wciąż wymawia się to fonetycznie) nie są już tyle warte, co kiedyś.

Wybrane dla Ciebie

Już nie musisz wychodzić z domu, aby zagrać w „totka”. Mało kto wie, że tak się da

Już nie musisz wychodzić z domu, aby zagrać w „totka”. Mało kto wie, że tak się da

Pierwsze grzyby już w lasach. Nie ma wysypu, ale warto szukać

Pierwsze grzyby już w lasach. Nie ma wysypu, ale warto szukać

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska