Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Dymna: Przy wigilijnym stole nie śpiewamy, by nie połknąć ości

Arkadiusz Maciejowski
Świąteczne prezenty dla najbliższych przygotowuję sama
Świąteczne prezenty dla najbliższych przygotowuję sama Marek Kowalski
O zielonych elastycznych rajstopach od Aniołka, przygotowywaniu nalewek z pigwy i dereni oraz planach napisania książki o pierwszym mężu Anna Dymna opowiada Arkadiuszowi Maciejowskiemu

Przyszedł do Pani w tym roku Święty Mikołaj?
Oczywiście, przecież byłam bardzo grzeczna (śmiech).

A co przyniósł w swoim worku?
Mój Mikołaj chyba bardzo dużo o mnie wie. I jakoś zawsze przynosi mi coś, czego najbardziej potrzebuję. Ponieważ jestem aktorką i ciągle gdzieś występuję, więc często robię makijaż. Muszę używać dobrych kosmetyków, bo jestem alergikiem, a tu nagle pod poduszką znalazłam wspaniały podkład do twarzy i dezodorant. A poza tym cały dzień ciągle jacyś wysłannicy Mikołaja wręczali mi słodycze… Czy on myśli, że jestem za chuda [śmiech]?

Czyli rózgi nie było w tym roku?
Taka malutka. Zawsze się przyda. Ale dostałam jeden prawdziwie magiczny prezent. Od Marka Kościkiewicza. Skomponował i napisał dla mnie piękną piosenkę "Naucz się kochać". Nagrało ją 35 wspaniałych artystów, piosenkarzy, aktorów, dziennikarzy. To dar dla mojej Fundacji "Mimo Wszystko". Może ktoś będzie chciał mieć taki dzwoneczek do komórki? Zysk ze sprzedaży dzwoneczków przeznaczamy na Festiwal Zaczarowanej Piosenki. Ale tu nawet nie o pieniądze chodzi. Prezent jest wyjątkowy, niepowtarzalny, wzruszający. Jest w nim ukryty uśmiech, ciepło, energia niezwykłych ludzi! Daje siłę. Tak bardzo się cieszę!

To pierwsza piosenka, jaką Pani w życiu dostała?

Miałam kiedyś benefis i od Andrzeja Sikorowskiego, mojego wieloletniego sąsiada z Rząski, dostałam piosenkę "Czacza dla sąsiadki". Czacza to jest moja kocica. Dziś już ma 15 lat. Jesteśmy z moją kocicą nieustannie dumne, że mamy swoją piękną piosenkę. Taki prezent jest czymś naprawdę niezwykłym.

A wymarzony prezent z dzieciństwa?
Pamiętam, że Święty Mikołaj to był dla nas taki dziadziuś, który nie miał za dużo pieniążków. Zawsze przynosił nam więc jakieś drobne rzeczy: kalendarzyk, kredki, nici do haftowania, książeczkę, grzebyk. Zawsze dorzucał też swój wizerunek z piernika, z taką naklejoną buzią z papieru. Zjadaliśmy tego Mikołaja jeszcze przed snem. Natomiast pod choinkę przychodził do nas Aniołek. Przez wiele lat miał pomocnika, drugiego Aniołka z Legnicy. Domyśliliśmy się z czasem, że tym Aniołkiem była nasza ukochana babcia. Przyrządzała dla nas paczki z rzeczami, o których przez cały rok nawet mi się nie śniło. Raz dostałam zielone elastyczne rajstopy. Pierwsze takie w życiu. W ogóle w nich nie chodziłam, bo się bałam, że się zepsują.

Będzie Pani spędzała święta w Krakowie?
Tak. Zawsze spędzam święta tu, na miejscu. Najpierw odwiedzam i przystrajam świątecznie groby swoich bliskich. Od wielu lat na pasterkę jeździłam do Radwanowic. Przed mszą z podopiecznymi ze Schroniska Brata Alberta wystawialiśmy widowisko o narodzeniu Jezusa. W tym roku wyjątkowo zrobimy je dopiero na Trzech Króli, bo w Wigilię wielu podopiecznych wyjeżdża.

O kim myśli Pani przede wszystkim podczas świąt Bożego Narodzenia?
Przede wszystkim o tych, którzy odeszli, i o tych, za którymi tęsknię; o moich rozmówcach z programu "Spotkajmy się", o moich "dzieciach", podopiecznych niepełnosprawnych intelektualnie. O nich myślę najcieplej. Wiem, jak są wrażliwi, jak głęboko odczuwają samotność. Myślę też o wszystkich, którzy mi pomagają, którzy wspierają moje działania, o moich kolegach artystach, przyjaciołach, dzięki którym moje życie jest takie wspaniałe. Święta Bożego Narodzenia to są dziwne święta. Radosne, bo przecież rodzi się miłość i nadzieja. Ale w te dni najdotkliwiej odczuwa się brak tych, których nie ma blisko.

Dużo osób zasiądzie w tym roku przy Pani stole wigilijnym?
Kolację wigilijną spędzamy z mężem i synem u mojego starszego brata. Będzie kilkanaście osób. Od kilku lat rodzina mi się bardzo powiększa. Jest coraz radośniej. Dzieciaki rozrabiają i przy stole, i pod nim, znowu ma kto z okrzykiem radości wydobywać spod choinki prezenty. Przez chwilę był taki czas, że dorośli musieli się po nie sami schylać...

Jakie jest u Pani główne danie wigilijne?
Zdecydowanie zawsze musi być barszcz. Czysty, postny, gotowany na głowach ryb. Do barszczu kleimy misterne uszka z grzybami. Grzyby zbieramy sami w lecie i pachną lasem. Uszka muszą być najmniejsze na świecie, bo takie zawsze, jako dziecko, robiłam z mamą. No i oczywiście musi być smażony karp i pierogi ze słodką kapustą. Jestem w rodzinie specjalistką od robienia kutii. Mama mnie nauczyła i przejęłam po niej ten zaszczytny obowiązek. Teraz uczę robić kutię mojego syna. By tradycja w rodzinie nie zginęła.

Czyli stawiają Państwo na tradycję?
Tak, zdecydowanie. Tylko ten jeden raz w roku - na wigilię - robimy te pierogi ze słodką kapustą. Są wspaniałe. I co roku powtarzamy: "Dlaczego tylko na wigilię robimy te pyszności?".

Śpiewają Państwo kolędy czy gdzieś tam z tyłu głowy brzęczy sobie telewizor?
Przy stole wigilijnym raczej nie śpiewamy, by się nie zakrztusić ością. Gdy już zjemy i nacieszymy się prezentami, wtedy zaczynamy śpiewać. Wielkie kolędowanie odbywa się u mnie od lat w pierwszy dzień świąt. Przychodzi Andrzej Sikorowski i inni moi przyjaciele, z którymi w ciągu roku nie ma czasu się spotkać. Gotuję żurek dymny, królewski z mięsnymi wkładkami, każdy coś przynosi na stół, zasiadamy i… jemy, gadamy, śpiewamy godzinami. I stwierdzam zawsze, że życie jest piękne!

A w drugi dzień świąt?
W drugi dzień raczej chodzę na jakiś spacer. Staram się kogoś odwiedzić lub po prostu się przejść po świeżym powietrzu i spalić troszkę kalorii (śmiech).

Można spotkać Panią przed świętami z pełnym wózkiem zakupów w hipermarkecie?
Niestety lub stety, muszę unikać supermarketów. Mam chyba na nie jakieś uczulenie. Po kilku minutach spędzonych w wielkich galeriach chce mi się płakać, czuję jakiś lęk. Kręci mi się w głowie i nic nie wiem. Chociaż muszę przyznać, że pięknie w nich jest przed świętami, jak w bajce. Zawsze są tak wystrojone, że mogą zachwycać.

To znaczy, że prezenty dla swoich bliskich czy chociażby ozdoby na choinkę robi Pani sama?
Od lat z rodziną i przyjaciółmi robimy z masy solnej aniołki i szopeczki - i na choinkę, i na prezenty. Różnie one wyglądają, czasem i aniołek do małpki podobny się trafi - ale są nasze, wkładamy w ich tworzenie całe swoje talenty i radość. No i nikt takich samych nie ma. Od miesięcy robię też na prezenty naleweczki z malin, żurawiny, dereni, pigwy. Mówię panu ta pigwówka jest pyszna. Kupiłam śliczne butelki, również w kształcie choinek. Potem je podpisuję i to są takie moje symboliczne świąteczne rękodzieła, którymi obdarowuję najbliższych.

I ma Pani na to wszystko czas?
Święta to jest dla mnie taki okres, w którym się wyciszam, moje życie zwalnia i na takie właśnie rzeczy jak zrobienie przetworów czy pieczenie ciasta znajduję czas nawet, gdy go zupełnie nie mam. Najpierw z synem idziemy na placyk targowy i kupujemy wszystko, co potrzeba: pszenicę, mak, bakalie, jarzyny na sałatki, mięsa do żurku… i obładowani koszami, wracamy do domu. Spokojnie i z radością. A potem siadamy i kroimy, mieszamy, ucieramy, gadamy, gadamy… Żaden pośpiech ani nerwy.

A na sylwestra ma Pani już plany?
Od wielu lat w tym dniu, tuż przed północą, wchodzę na wieżę Mariacką. Nie byłam tam tylko raz, gdy byłam po operacji stopy, bo mi się urwały ścięgna. Wtedy sobie pomyślałam, że pewnie już nigdy w życiu nie wejdę. Ale rok po operacji wlazłam i byłam tak szczęśliwa. Pamiętam, że w 2000 roku na wejście w nowe tysiąclecie pociągałam pociągałką od dzwonu. Strażacy mi pozwolili. Cieszyłam się jak dziecko. Zawsze tam u góry pijemy toast, patrząc na cały Kraków i życie z jakimś dystansem i spokojem. Jest naprawdę uroczo. Teraz mam 60 lat i jestem po operacji barku, niestety, co roku mi się coś urywa, ale wierzę, że wejdę na wieżę bez problemu i będzie równie fantastycznie.

Ale widok może być smutniejszy, bo na Rynku nie będzie sylwestra.
Takich rzeczy z reguły nie komentuję. Jest kryzys i wiadomo, że władze miasta z niektórych rzeczy muszą zrezygnować. Nie ukrywam jednak, że fajnie i bezpiecznie było patrzeć z góry na fajerwerki i tłumy.

Jakie ma Pani swoje postanowienie na ten nowy 2012 rok?
Przede wszystkim, żeby robić to, co robię, i nie dać się zniechęcić. Poza tym mam wiele marzeń, takich osobistych. Czeka mnie praca nad piękną rolą… więc już się nie mogę doczekać i marzę, by to było wielkie przeżycie i radość. No i marzę oczywiście, aby w końcu napisać książkę o moim pierwszym mężu [Wiesławie Dymnym - przyp. red.]. Napisałam już wiele stron, które potem wyrzucałam. Wiem jednak, że powinnam się wreszcie sprężyć i napisać, bo jeśli ja tego nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. A ta naprawdę mu się należy.

Sylwester w Krakowie: sprawdź, gdzie możesz go spędzić i porównaj ceny!

Wybieramy najpiękniejszą sportsmenkę Małopolski! Weź udział w plebiscycie!

"Super pies, super kot"! Zobacz zwierzaki zgłoszone w plebiscycie i oddaj głos!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska