https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Luna: Po Eurowizji odkryłam, że mam cienką skórę, ale bardzo silne wnętrze

Paweł Gzyl
Rok temu reprezentowała Polskę na Eurowizji. Nie odniosła sukcesu – ale nie załamała się. Teraz wraca z nową płytą „No Rest”. Liczy, że dzięki Eurowizji zaistnieje z nią poza Polską. Nam opowiada jak to jest walczyć o spełnienie marzeń pod obstrzałem nie zawsze życzliwej opinii publicznej.

- Jak się do ciebie zwracać: Ola czy Luna?

- Teraz już oficjalnie i nieoficjalnie można do mnie mówić Luna.

- Co cię skłoniło do urzędowej zmiany imienia na Luna?

- Lubię przełamywać różne bariery. Zrobiłam to po prostu dla siebie, bo już od dawna wszyscy zwracali się do mnie Luna. Było to spójne z tym, jak się czuję i jaką osobą jestem. I tak naprawdę nie spodziewałam się jak wiele zmiana imienia może zmienić w życiu człowieka. Niby to drobna rzecz, a odkąd tak się stało, to czuję się dużo lepiej i mam wrażenie, że jestem bardziej sobą. Jakbym w symboliczny sposób stała się dorosłą osobą i mogła stanowić w pełni o sobie. Z imieniem Ola nie do końca się utożsamiałam. Dlatego zdecydowałam się w październiku zeszłego roku na tę zmianę.

- Bliscy też mówią teraz do ciebie Luna?

- Już wcześniej tak mówili. Kto chciał, to używał tego imienia, bo od początku bardzo ze mną współgrało. Bardziej niż Ola.

- Kiedy rozmawialiśmy przed Eurowizją, mówiłaś, że marzysz o zagranicznej trasie koncertowej. I sprawdziło się – właśnie wróciłaś z występów w USA. Jak do tego doszło?

- To przede wszystkim efekt mojej konsekwentnej pracy. Bo nie wszystko wydarza się od razu. Dostawałam różne propozycje i pewnego dnia odezwali się do mnie reprezentanci Finlandii na ubiegłorocznej Eurowizji – Windows2005 Man. Zaprosili mnie na swoją trasę koncertową po USA i początkowo trochę się zastanawiałam, bo to zupełnie inny rodzaj muzyki od tego, który tworzę. Ale stwierdziłam, że to dla mnie ogromna szansa, by pokazać się w Stanach i to nie dla Polonii, tylko dla Amerykanów. Nie ukrywam, że uwielbiam podróżować, więc jeśli mogę to połączyć z pracą, to takie występy są dla mnie spełnieniem marzeń.

- I jak cię przyjęto?

- Bardzo dobrze. Byliśmy dwa tygodnie w Stanach: najpierw w Nowym Jorku i Chicago, a potem polecieliśmy do Kalifornii. Zaliczyliśmy więc kompletne zmiany temperatur: od minut 20 stopni w Chicago do upałów w Los Angeles. Amerykanie mają bardzo pozytywną energię i lubią się bawić. Te same utwory były inaczej odbierane w Europie i inaczej w Stanach. Tej publice, przed którą ja występowałam, najbardziej podobały się dynamiczne piosenki.

- Zawsze mówiłaś, że zależy ci, aby podczas twoich występów ważny był element teatralny. Teraz też tak jest?

- Jak najbardziej. Teraz jestem w toku prób, bo w połowie lutego wyruszam w trasę z Loreen po Europie. Będzie to aż 29 koncertów. Mam zespół, z którym przygotowuję własny program. I kładę nacisk, aby było to tajemnicze i teatralne. Teraz marzy mi się własna trasa koncertowa, podczas której będę mogła śpiewać przez pełne półtorej godziny. Wtedy mogłabym stworzyć własny spektakl i przeprowadzić przezeń publiczność. Te koncerty z Windows2005 Man i Loreen są krótsze i nie mogę aż tyle pokazać. Dlatego muszę wybierać utwory, które śpiewam. Staram się jednak i tak opowiedzieć nimi pewną historię. To występy gościnne, więc zależy mi, aby widzowie, którzy przyszli, mogli mnie poznać i dowiedzieć się kim jest Luna – a tym samym odbyć ze mną symboliczną podróż na księżyc.

- Europejska trasa z Loreen to aż 29 koncertów. Czeka cię trudniejsze zadanie niż w USA?

- Na pewno największym wyzwaniem będzie występowanie u boku dwukrotnej zwyciężczyni Eurowizji. Wydaje mi się jednak, że podczas ubiegłorocznej edycji tego festiwalu tak zostałam przetrenowana, że już nie mam stresu. Mam w sobie wielką ekscytację i wdzięczność za to, co teraz się dzieje w moim życiu. Te obecne koncerty to nie jest konkurs. To już mój świat. Mogę sobie bowiem pozwolić na taki przekaz artystyczny, jaki dokładnie chcę. To pozwala mi być w pełni sobą. Czekam więc na te koncerty z utęsknieniem.

- Będziesz wykonywać wyłącznie piosenki z nowej płyty?

- Głównie. Ale nie tylko. Nie uda mi się zagrać więcej niż 10 utworów, a płyta jest dłuższa. Będzie jednak przede wszystkim nowy materiał, wykonam też oczywiście eurowizyjny „The Tower”. Zabrzmi coś starszego i pojawią się niespodzianki. Gramy dwa koncerty w Polsce - w Warszawie i w Krakowie, chciałabym więc tutaj widzów czymś zaskoczyć.

- Piosenki z twojego nowego albumu „No Rest” powstały przed czy po Eurowizji?

- A jak myślisz?

- Wydaje mi się, że część przed, a część po.

- Prawie wszystkie utwory z wyjątkiem jednego, powstały już po Eurowizji. Są to więc bardzo świeże piosenki. Ostatnie nagranie to ballada „I Got Ya”, która powstała w listopadzie. Pierwotnie w tym miejscu miał być inny utwór, ale obudziłam się pewnego dnia i stwierdziłam, że brakuje mi ballady. Usiadłam – i napisałam ją. Ponieważ chciałam, żeby się znalazła na płycie, udało nam się wcisnąć tę piosenkę na album.

- Czyli „No Rest” to pamiętnik twoich przeżyć po Eurowizji?

- Wszystkie te utwory to bardzo świeży zapis moich doświadczeń z ubiegłego roku. Mam sporo gotowych piosenek, bo jestem płodną artystką. Dużo piszę, ponieważ to mój naturalny sposób na wyrażanie siebie. Mogłabym więc zamieścić więcej nagrań, ale zdecydowałam, że album, który teraz chcę dać moim słuchaczom, powinien zawierać zapis tego, co się wydarzyło tu i teraz. Chciałam, żeby to było bardzo autentyczne. Dlatego zdecydowałam się na taki krok.

- Poprzednią płytę tworzyłaś z polskimi producentami z Hotel Torino. Z kim tym razem pracowałaś?

- Tutaj tylko w jednym utworze pojawia się Hotel Torino. Reszta to miks powstały we współpracy z różnymi producentami ze Szwecji i z Wielkiej Brytanii. Dwie piosenki powstały z twórcami eurowizyjnego „The Tower”. Mimo to, płyta jest spójna, bo sprawowałam pieczę nad całością jej brzmienia i wyznaczałam to, jak chcę, żeby wyglądała. Tak naprawdę każdy utwór powstawał z kimś innym. Dzięki temu jest tu mieszanka różnych energii i ten album po prostu nie jest nudny.

- Inaczej pracuje ci się z Polakami, a inaczej z zachodnimi producentami?

- Muszę przyznać, że trochę inaczej. Nie wiem czy powinnam to mówić, ale u zachodnich producentów widzę ogromną pasję do tworzenia i radość z samej pracy w studiu. Z kolei polscy producenci kładą większy nacisk na to, by piosenka stała się hitem. Ich nagranie musi być w radiu, musi trafić na jakiś festiwal, pełno jest takich wytycznych. Tymczasem, kiedy pracowałam za granicą, wchodziłam rano do studia i mówiłam: „Dzisiaj przyśniło mi się coś takiego. Może napiszemy o tym piosenkę?”. Czułam większą pasję, ale też wolność i luz. Wydaje mi się, że w Polsce za bardzo jesteśmy nastawieni, że piosenka musi odnieść sukces. Za granicą jest wielka pasja do samego tworzenia – a potem zobaczymy co się wydarzy. Takie było przynajmniej moje doświadczenie.

- Już przed Eurowizją zapowiadałaś zwrot w stronę pozytywnego popu – i tak jest rzeczywiście na „No Rest”. Co cię pociąga w tej estetyce?

- Pisanie smutnych piosenek i pozostawanie w mrocznej krainie snów było dla mnie trochę przebywaniem w sferze komfortu. Naprawdę byłam w stanie napisać smutną piosenkę w 15 minut. Stworzenie czego bardziej pozytywnego stanowiło dla mnie nowe wyzwanie. Było to jednak naturalne, bo na co dzień mam w sobie wiele dobrej energii. Jestem bardzo słoneczną osobą, która ma w sobie mnóstwo optymizmu i niewinności. Sięgniecie do tej sfery mojego życia, nie było jednak takie proste. Zależy mi jednak, aby rozwijać się jako człowiek i jako artystka. Nie chciałam już dawać słuchaczom mroku, tylko zwrócić się w stronę światła.

- Już trzy twoje ostatnie single przyniosły taką muzykę. Jak twoi fani na nią zareagowali?

- Myślę, że bardzo pozytywnie. Generalnie mam dobry odbiór ze strony moich słuchaczy. Oczywiście zdarzają się tacy, którzy tęsknią za mrocznymi klimatami. Są jednak na płycie dwa utwory, które stanowią ukłon w ich stronę. W byciu artystką chyba chodzi o to, by się zmieniać i nie dawać ludziom ciągle tego samego. Może więc kolejna płyta będzie bardzo smutna i napiszę same ballady? Jeszcze tego nie wiem. Póki co odbiór mojej nowej muzyki jest bardzo dobry i cieszę się z tego, bo wydaje mi się, że teraz jest na nią dobry czas.

- Jak wspomniałaś, na płycie znalazła się też ballada – „I Got Ya”. Jak się czujesz w tego typu piosenkach?

- Bardzo dobrze. Tę piosenkę gramy na koncertach, bo to mój ulubiony utwór z tego albumu. Lubię ją wykonywać na żywo, bo porusza ona we mnie najgłębsze struny. To piosenka o bratnich duszach, napisałam ją jako list do samej siebie z przeszłości. Ta mała Ola była wielką marzycielką, miała w sobie dużo naiwności i wiary w ludzi. Trochę ta ufność potem została zburzona. Ten mój idylliczny świat runął. Musiałam pewne rzeczy przewartościować, bo do tego świata utkanego z moich dziecięcych marzeń, wdarła się brutalna rzeczywistość. Napisałam więc list do siebie samej z przeszłości, żeby nie zapomnieć, iż jestem teraz taka, jaka jestem, dzięki temu, jaką byłam kiedyś. To ukłon w tę stronę. Dla większości osób będzie to jednak zapewne ballada o bratnich duszach. O drugiej osobie, z którą już nie ma się obecnie kontaktu, ale o której zawsze się pamięta, bo zajmowała ważne miejsce w naszym życiu.

- Słychać na płycie nawiązania do popu z początku XXI wieku w stylu Britney Spears i Christiny Aguilery. To wspomnienie twojego dzieciństwa?

- Trochę tak. Jesteś pierwszą osobą, która mi to powiedziała. Ale bardzo trafnie. Kiedy nastrajałam się na Eurowizję i chciałam się odstresować, to jeździłam samochodem i słuchałam Britney Spears. (śmiech)

emisja bez ograniczeń wiekowych

- W otwierającej płytę piosence „Wild West” śpiewasz o tym, że funkcjonujesz w świecie przypominającym Dziki Zachód. To metafora show-biznesu?

- Trochę tak. Ale nie tylko show-biznesu, ale generalnie świata, w którym żyjemy. To bardzo trudne czasy. Kiedy rozmawiam z rodzicami czy kimś ze starszego pokolenia, mówią, że współczują mi, iż stawiam pierwsze kroki w dorosłym życiu w takim świecie. Im było może trudniej, ale w inny sposób. Ten współczesny świat jest bardzo sztuczny i trudno w nim być sobą. Nie wiadomo kto udaje, a kto nie. Moją misją jest szczerość i pozostawanie wiernym sobie. A tego jest obecnie mało, zwłaszcza w show-biznesie, do którego w zeszłym roku głęboko wpadłam.

- Wszyscy mówią, że w show-biznesie trzeba mieć twardą skórę. Udało ci się już jej dorobić?

- Ja niestety mam cienką skórę. Ale za to odkryłam, że mam bardzo silne wnętrze. I w tym jest moja siła. Wypracowałam więc sobie sposób na przetrwanie w show-biznesie. (śmiech) U mnie to bardzo przewrotne. Pozornie wydaje się, że bardzo łatwo mnie dopaść i rzeczywiście trochę łez wylałam w zeszłym roku. Ale pasja, wewnętrzna siła i wiara w siebie, pozwoliły mi przeżyć.

- Nie żal ci trochę tej twojej młodzieńczej niewinności?

- Trochę tak. Tylko jakaś część tej niewinności we mnie została. Ode mnie zależy jak bardzo będę do niej wracać i jak będzie to widoczne na zewnątrz. To nie jest tak, że się zmieniłam i jestem zupełnie inną osobą. Tylko nie wszystko pokazuję ludziom na zewnątrz. Pewne rzeczy zachowuję dla siebie w swoim sercu.

- Co ci się najbardziej nie podoba w show-biznesie?

- Przede wszystkim brak autentyczności. Kiedy poznaję nowych ludzi, daję im sto procent siebie. Jestem sobą i bardzo łatwo ufam innym, bo wierzę w ich dobre intencje. A potem czasami okazuje się, że poznałam kogoś zupełnie innego niż ten ktoś był na początku. Ludzie często zakładają maski i nie są sobą. Boli mnie też brak wzajemnego wsparcia w show-biznesie. Niby okazujemy je sobie publicznie, ale to jest bardzo pozorne. Każdy myśli o sobie i najważniejsze, żeby samemu odnieść sukces. A ja mam trochę inne przekonania. Chcę pozostać wierna zasadzie, że więcej można osiągnąć, wspierając się nawzajem. Dobra energia zawsze do nas wraca.

- „Personal Torture” opowiada jednak, że czasem to nie inni, ale człowiek sam dla siebie jest największym wrogiem. Doświadczyłaś tego?

- Jak najbardziej. Cały czas tego doświadczam i myślę, że podobnie wielu z nas. Nasze życie to kolejne wybory. Czasem wpuszczamy do niego osobę, która nie życzy nam dobrze i źle nas traktuje. Ale to przecież my pozwalamy jej wejść do naszego świata. Bardzo rzadko zdarza się, że ktoś wkracza do niego na siłę i nas terroryzuje. Koniec końców za takie sytuacje możemy więc winić tylko siebie. Bo to przecież samemu podejmuje się takie decyzje: idzie się w to miejsce, a nie w inne, związuje się z tą osobą, a nie z inną. I potem są tego opłakane efekty.

- W „Alive” śpiewasz, że trzeba wyjść z własnej głowy i skupić się na prawdziwym życiu i świecie. Masz z tym kłopoty?

- Bardzo. Moja wyobraźnia i umysł to moje błogosławieństwo i przekleństwo. Z jednej strony potrafię wymyślać bardzo ciekawe rzeczy i myślę, że moja głowa pracuje w nieszablonowy sposób. Niestety czasem nie potrafię z niej wyjść. Dlatego od dziecka mam problemy ze snem. Kiedy kładę się spać, mój umysł zaczyna pracować na wyższych obrotach i nie jestem w stanie z niego wyjść, bo tworzy przeróżne historie. Kiedy przydarza mi się jakaś trudna sytuacja, moja głowa wymyśla 500 różnych wytłumaczeń tego, co się stało. I nie jestem w stanie odpuścić. A często to, co dzieje się na zewnątrz, nie równa się temu, co się dzieje w moim umyśle. Dlatego zdarza się tak, że widzę jakiś gigantyczny problem, kiedy druga osoba w ogóle tego nie dostrzega.

- Z drugiej strony „Alive” to hymn nadziei i siły. Co ci dało tę pozytywną energię?

- Tworzenie samo w sobie. To coś, co daje mi najwięcej radości. Moment, w którym zamykam się w studio, piszę teksty czy komponuję muzykę. To moja największa pasja. Ale pozytywną energię daje mi też docenianie drobnych rzeczy. Czas z bliskimi osobami czy możliwość podróżowania. To przyniosło mi dużo nadziei i wiary w przyszłość.

- „No Rest” mówi o tym, że trzeba być sobą i robić swoje wbrew oczekiwaniom innych. Udaje ci się to?

- Tak. Miałam pewne zakręty, jak każdy z nas i powątpiewałam w swoją wartość. Może dlatego, że nie zawsze świat odpowiadał pozytywnie na moje pomysły. Koniec końców wiedziałam jednak zawsze, że jeśli pozostanę sobą, to kiedyś to zaprocentuje. I wierzę, że tak dalej będzie. Już teraz dzieje się wiele wspaniałych historii – a mam jeszcze wiele muzycznych planów. Dlatego to ważne, aby pozostać sobą i nie dać sobie wmówić innym, że jesteśmy nic nie warci. Bo ludzie ostatecznie zawsze pójdą za szczerością i autentycznością.

- Trudno jest spełniać własne marzenia pod ostrzałem cudzych opinii?

- Bardzo. Bo każdy ma inną wizję, wszyscy lubimy doradzać innym. „Tu powinienaś zrobić tak, a tutaj – inaczej” – mówimy. A przecież to my sami powinniśmy decydować co dla nas dobre. Ja bardzo ciężko walczyłam o swoją asertywność. I myślę, że teraz jestem już taką osobą. Kiedyś jednak byłam podatna na wpływy z zewnątrz, bardzo słuchałam co mówią mi inni i brałam to mocno do siebie. To powodowało chaos: zmieniałam na gwałt siebie i swoje koncepcje artystyczne. Tak właśnie wyglądało to wspomniane mielenie w głowie wieczorami. (śmiech) Ale okazało się, że wcale mi to nie służy.

- Jak w takim razie radzisz sobie dzisiaj z funkcjonowaniem w mediach społecznościowych?

- Media społecznościowe są teraz podstawą komunikacji z fanami. Korzystam więc z nich i staram się tam pokazywać jak najwięcej mogę. Ostatnio nawet zaczęłam nagrywać vlog z moich koncertów, by ludzie poznali to, co robię od kuchni. Jaka jestem na co dzień, a nie przez pryzmat mojej muzyki. Chcę przybliżyć fanom moje życie. Po to są te media – i to jest super. Uczę się jednak, by pamiętać, że media społecznościowe to nie jest rzeczywistość. Rzeczywistością jest mój koncert, na który przychodzą moi fani i śpiewają ze mną moje piosenki. To jest dowodem na to, że jestem coś warta, spełniam swoje marzenia i dobrze prowadzę swoją karierę. Są ludzie, którzy kupują bilety na mój koncert – czyli dobrze się dzieje. A to, co mi ktoś pisze pod moim zdjęciem na Instagramie na temat mojego makijażu czy ubioru, nie do końca jest rzeczywistością. Uczę się więc znajdywać ten balans. Miło jest dostawać komplementy w mediach społecznościowych, ale najwięcej daje mi kontakt z żywymi ludźmi. Kiedy widzę fanów pod sceną lub kiedy słyszę swoją piosenkę w radiu.

- Prawie wszystkie utwory na płycie są po angielsku, co oznacza, że uderzasz na zachodnie rynki. To Eurowizja pomogła ci zaistnieć ze swoimi nagraniami poza Polską?

- Z pewnością tak. Gdyby nie Eurowizja, to dotarcie do tego miejsca, w którym teraz jestem, zajęłoby mi wiele lat. Tymczasem dziś mogę grać koncerty w USA i w całej Europie, a ludzie przychodzą na nie i śpiewają ze mną moje piosenki. Jak mogłabym wypracować coś takiego bez Eurowizji? Dzięki udziałowi w tym konkursie wiele osób usłyszało o mnie. To było więc dla mnie otwarcie drzwi do wielkiego świata. Zobaczymy co będzie dalej. Teraz jestem bardzo podekscytowana tą europejską trasą z Loreen. Ale nie zamykam się absolutnie na polską publiczność – przecież ostatnio wydałam polski singiel.

- Nie wygrałaś Eurowizji, a mimo to masz z uczestnictwa w tym konkursie wymierne korzyści. Warto było więc pojawić się na tym festiwalu?

- Warto. To było dla mnie niesamowite doświadczenie i ogromna lekcja. Niedawno rozmawiałam z angielską artystką w Londynie i ona mi powiedziała: „Jak byłaś na Eurowizji, to już nic nie będzie dla ciebie problemem. Wszystko przejdziesz”. (śmiech) To rzeczywiście wyjątkowy festiwal pod wieloma względami.

- „The Tower” była idealną piosenką na Eurowizję. Co więc zawiodło?

- Nie wiem. To bardzo nieprzewidywalny konkurs. Ja mogę winić wiele rzeczy: to, że mogłam lepiej zaśpiewać, mogłam być lepiej ubrana, mogłam mieć lepszą scenografię. Do wielu rzeczy można się przyczepić. Ale koniec końców nie wiem co zawiodło. Tak się po prostu stało. Z perspektywy czasu stwierdzam, że w czasie Eurowizji nie do końca byłam sobą. Mierzyłam się z ogromną presją, napięciem i stresem. To było naprawdę niewiarygodne. Pamiętam jak dwa tygodnie przez występem straciłam całkowicie głos, bo dostałam zapalenia krtani. Niby potem odzyskałam go, ale kiedy teraz słucham siebie, jak wtedy zaśpiewałam, to naprawdę nadal tego głosu nie miałam na wielu poziomach. To był dla mnie bardzo trudny czas. Mimo, że było to spełnienie marzeń i bardzo się cieszyłam.

- Bardzo przeżyłaś porażkę?

- Na pewno. Jestem bardzo wrażliwą osobą i wiem jak dla Polaków ważne jest wygrywanie w różnego rodzaju konkursach. Inne kraje inaczej podchodzą do tego konkursu: cieszą się z tego, że ich reprezentanci występują na Eurowizji i dla nich nieistotne jest czy zajmą pierwsze czy ostatnie miejsce. Wspierają swego artystę i śpiewają piosenkę, którą wykonuje. A u nas nie – dla nas liczy się tylko wygrana. Miałam to cały czas z tyłu głowy i potwornie bałam się nawet wrócić z tej Szwecji do domu. Było to dla mnie bardzo stresujące. Już teraz w Polsce zaczyna się sezon eurowizyjny i widzę co się dzieje. Szczerze powiedziawszy, cieszę się, że mnie już tam nie ma! (śmiech) Oddycham z ulgą. Mogę spokojnie wydać płytę i nie muszę przez to przechodzić, bo było to bardzo obciążające. I szczerze współczuję obecnym uczestnikom.

- Jak sobie poradziłaś psychicznie z tym, co się wydarzyło na Eurowizji?

- Bardzo trudno było mi poradzić sobie z tym psychicznie. Przez miesiąc po Eurowizji w ogóle nie śpiewałam. Tak mnie zablokowało to, co się tam wydarzyło. Byłam oczywiście pod opieką psychologa i bardzo mi się to przydało. Nie traktuję tworzenia muzyki jako terapii, bo nie chcę w niej wyrzucać swoich wewnętrznych brudów. Ale to właśnie pisanie muzyki i bycie w studio najbardziej mi pomogło.

- Ktoś mógłby pomyśleć, że po porażce na Eurowizji, nagrasz smutny i mroczny album. A tu stało się na odwrót: płyta jest pełna pozytywnej energii. Jak to możliwe?

- Ja w ogóle nie lubię tego określenia „porażka”. Nie uważam, że mój występ na Eurowizji był czymś takim. Jestem zadowolona z tego, jak się pokazałam. Nie udało się jedynie zająć wyższego miejsca. Mimo to, piosenka się spodobała i zdobyłam rzeszę fanów. Eurowizja była tylko epizodem w moim życiu artystycznym – i to pozytywnym. Nie było to oczywiście jakieś wielkie zwycięstwo, ale życie przecież nie jest pasmem sukcesów. Raczej pasmem porażek, między którymi raz na jakiś czas zdarza się sukces. Wystarczy spojrzeć na życie największych artystów. Oni też zaliczają porażki, których nie widzimy. Miley Cyrus odebrała pierwszą Grammy dopiero w zeszłym roku, a przecież śpiewa już wiele lat. Eurowizja pomogła mi spojrzeć w ten sposób na życie – realistycznie, ale z dozą optymizmu. Te porażki i sukcesy to wszystko jest droga. Proces. Ja od początku wiedziałam, że to nie będzie droga usłana różami. To nie pasmo sukcesów i od razu wyprzedam Stadion Narodowy. To trudna droga, ale innej bym nie wybrała.

- Przeprowadziłaś się niedawno na stałe do Londynu. To pomogło ci w uspokojeniu tych pozytywnych i negatywnych emocji po Eurowizji?

- Chyba tak. Chciałam pomieszkać gdzieś indziej, bo jestem zmienną osobą. To, gdzie przebywam, bardzo wpływa na to, jak się czuję. Mieszkałam w Warszawie 24 lata – czyli bardzo długo. Stwierdziłam więc, że jeśli teraz się nie przeprowadzę, to już nigdy tego nie zrobię. Chciałam dać sobie szansę wniknąć w angielski świat artystyczny. Tak naprawdę mieszkam tu jednak dopiero tydzień, bo cały czas gdzieś jeździłam. Za chwilę zresztą też lecę do Polski na promocję albumu, a potem w trasę z Loreen. Jest to jednak nowy etap w moim życiu i nowe doświadczenie.

- Ten miniony rok był dla ciebie twardą szkołą życia. Jaka z niej wyszłaś?

- Na pewno jestem dużo silniejszą osobą, dużo bardziej świadomą i pewną siebie. Wszystko to, co się wydarzyło, dało mi więcej odwagi do bycia sobą. Dwa lata temu nie miałam tego. Ale tworząc nowy album, odzyskałam tę odwagę. Nie wiem czy zwróciłeś uwagę na zdjęcie na okładce: jestem na nim w gorsecie, który jest pociągany przez dwie obce dłonie w przeciwne strony. Właśnie przez tę płytę symbolicznie uwolniłam się z takiego gorsetu cudzych oczekiwań. Przypomniałam sobie kim naprawdę jestem i jaka jest moja największa pasja i wewnętrzna misja. Co chcę dawać słuchaczom. To, że nie przeszłam do finału Eurowizji, nie znaczy, iż ludzie nie chcą słuchać mojej muzyki i nie mogę dawać im pozytywnych emocji. A wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że takie trudne momenty zbliżają mnie do ludzi i sprawiają, że jestem bliżej nich.

- Na płycie jest jedna piosenka po polsku: „Wszystko dzisiaj u mnie gra”. Podpisujesz się teraz pod tym tytułem?

- (śmiech) Tak. Wypiłam pyszną kawę, miałam świetny wywiad i za chwilę jadę na próbę. Czyli wszystko u mnie gra.

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska