Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Andrus: W moim chórku śpiewał Wodecki

Paweł Gzyl
Krążek "Cyniczne Córy Zurychu" zawiera kilkanaście piosenek. Wszystkie napisane są z myślą o wywołaniu uśmiechu na twarzy słuchacza.
Krążek "Cyniczne Córy Zurychu" zawiera kilkanaście piosenek. Wszystkie napisane są z myślą o wywołaniu uśmiechu na twarzy słuchacza. Fot. andrzej wiktor
Z okazji wydania nowej płyty "Cyniczne córy Zurichu", Artur Andrus opowiada nam o prezencie Zbyszka Wodeckiego, imprezach firmowych i poczuciu humoru satyryków.

W maju wystąpi Pan na Polsat SuperHit Festivalu. Miał Pan już okazję występować obok gwiazd?

Dwa lata temu śpiewałem na festiwalu TopTrendy. I była to dla mnie nieco kłopotliwa sytuacja. Po zejściu ze sceny ustawiono mnie na tzw. "ściance". I wtedy tłum fotoreporterów, który oblegał inne gwiazdy, jakoś trochę się przerzedził. Okazało się, że tego, który zdobył główną nagrodę, nie bardzo jest o co zapytać. Tylko jedna pani z litości chyba przerwała tę krępującą ciszę i zadała mi pytanie: "Jak to jest być muzykiem?". Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie bardzo wiem, ale pójdę do garderoby i zapytam o to moich kolegów muzyków, a jak będę wracał, to jej odpowiem. Gdy wracałem, już tej pani nie było.

Gwiazdy pop mają w zwyczaju zapraszać do zaśpiewania w chórkach mniej znanych od siebie wykonawców. A na Pana nowej płycie w piosence "Szalona krewetka" w chórku śpiewa... Zbigniew Wodecki. To kto z Panów jest większą gwiazdą?

Zbyszek zrobił mi prezent. Początkowo chciałem, aby to on zaśpiewał tę piosenkę na mojej płycie, bo też był jej pierwszym wykonawcą. Napisałem ją wspólnie z Włodzimierzem Korczem na potrzeby programu telewizyjnego. Ale kiedy zadzwoniłem z nieśmiałą prośbą, Zbyszek powiedział: "To ty zaśpiewaj, a ja ci zrobię chórki". W pierwszej chwili pomyślałem, że to nie wypada. Ale potem stwierdziłem, że to jedyna i niepowtarzalna okazja, żeby móc potem wpisywać sobie w CV: "Wokal: Artur Andrus. Chórki: Zbigniew Wodecki". I ostatecznie skorzystałem z tego.

Mówi się, że satyrycy to w życiu prywatnym ponuracy. Ile w tym prawdy?

To byłoby nienaturalne, gdyby człowiek schodząc ze sceny, na której przed chwilą wygłupiał się, nadal w garderobie robił to samo, tylko z kimś innym. Nie zgadzam się jednak, że kabareciarze to ludzie smutni czy ponurzy. Większość tych, których ja znam, to ludzie normalni - śmieją się, kiedy dzieje się coś zabawnego, a kiedy jest powód do smutku - nie wyskakują z żartem czy komiczną miną.

A jaki typ humoru Pana bawi?

Śmieszy mnie Monty Python, ale też Woody Allen i różne polskie kabarety, choćby Robert Górski z Kabaretem Moralnego Niepokoju czy Hrabi. Tak naprawdę najbardziej bawią mnie codzienne sytuacje: coś, co przypadkowo zobaczę lub usłyszę. Przykładowo - kilka lat temu jadę samochodem i słyszę w radiu, że pielęgniarki podejmują głodówkę. Prezenterka mówi jednak, że górnicy postanowili dołączyć do tego protestu i ze Śląska jadą do pielęgniarek... posiłki. Niby smutna historia - ale jednocześnie śmieszna zbitka językowa.

A śmiano się kiedyś z Pana?

Sam z siebie próbuję. Ale inni też się śmieją. Trafiłem nawet jako bohater do programu kabaretowego. Wiele lat temu Władek Sikora, twórca zielonogórskiego kabaretu Potem, mieszkał u mnie przez kilka dni podczas mojej nieobecności. I był bardzo niezadowolony, bo w lodówce było za mało przygotowane, alkohol się szybko skończył, a ludzie, którzy dzwonili do mnie, nie odnosili się do niego z należytym szacunkiem. Kiedy wróciłem, zastałem list, w którym "Sikor" pisał, że w związku z tymi haniebnymi faktami, moje personalia trafią do skeczu kabaretu Potem. I faktycznie - w programie "Trąbka dla gubernatora" pojawił się policjant Artur Andrus, który "jest głupi jak tapeta w motylki". Cóż - przyjrzałem się potem tapetom w motylki. Rzeczywiście głupie, ale niektóre ładne. Potraktowałem więc to jako komplement.

Pan też żartował sobie z kolegów w skeczach?

Jest od lat taki rodzaj scenicznej rywalizacji między mną a Piotrem Bałtroczykiem czy Andrzejem Poniedzielskim. Takie wspólne bycie na scenie musi się łączyć z konfliktem, nawet wymyślonym. To, że dogryzaliśmy sobie z Piotrem na estradzie przez lata sprawiło, że ludzie pytali, czy się naprawdę nie lubimy. Pewnego razu podszedł do mnie na ulicy pewien pan i zapytał czy... w domu się tak samo kłócimy. Uświadomiłem sobie wtedy, że są tacy, którzy myślą, że z Bałtroczykiem wspólnie mieszkamy. Dlatego dementuję te plotki: nigdy nie mieszkaliśmy i nie mieszkamy razem! Ale kto wie, co będzie w przyszłości?

Istnieje między satyrykami rywalizacja, która przenosi się poza scenę?

Nie zauważyłem. Oczywiście są artyści, z którymi chętniej się występuje i tacy, z którymi mniej chętnie.

Pytałem o tę rywalizację, bo dzisiaj na kabarecie można dobrze zarobić choćby w telewizyjnych reklamach, a pieniądze zawsze wywołują zazdrość. Pan też miał takie propozycje?

Miałem raz. To było kilka lat temu. Odrzuciłem ją, ale nie ze względów finansowych, choć prawdę mówiąc nie były to jakieś piorunujące pieniądze, tylko dlatego, że była słaba. Gdyby była zabawna i w moim stylu - nie miałbym nic przeciwko. Duży przełom w tej kwestii nastąpił po występach Mumio. Oni zmienili spojrzenie na reklamę. Wcześniej trochę patrzyło się na nią jako na coś gorszego, coś, w czym prawdziwemu artyście nie przystoi wystąpić. Mumio pokazało, że można z tego zrobić świetną artystycznie rzecz.

A jak jest z występami na imprezach dla firm? To nadal obciach dla satyryka?

Niedawno prowadziłem jubileusz firmy budowlanej. Już sama nazwa imprezy brzmiała niepokojąco - tymczasem w scenariuszu zobaczyłem, że jubileusz odbywa się w teatrze i grać będzie orkiestra symfoniczna. Przecież wygłupiłbym się mówiąc, że to nie mój poziom artystyczny. Co więcej - był też taki czas, że eventy uratowały ileś tam kabaretów, bo w domach kultury przestano organizować występy ze względu na brak finansów. Gdyby nie imprezy biznesowe - sporo osób już dawno musiałoby zmienić pracę.

Nigdy nie miał Pan nieprzyjemnych przygód?

Zdarzały się. Dlatego obudowałem swoje występy na eventach różnymi warunkami. Najczęściej wymagam, aby odbywały się one w innej sali niż gastronomia, nie podczas konsumpcji. Ale i tak zdarzają się wpadki. Kiedyś wychodząc na scenę poprosiłem szefa kelnerów, aby w czasie występu nie roznosił talerzy, bo to przeszkadza. Stoję już na estradzie, patrzę, a tam kilkunastu kelnerów lata między stolikami.Zacisnąłem zęby i dokończyłem występ. Kiedy zszedłem ze sceny, podszedłem do tego faceta: "Przecież prosiłem pana grzecznie, żeby kelnerzy nie roznosili talerzy w czasie występu!". A on patrzy mi w oczy i mówi ze śmiertelną powagą: "Ale myśmy nie roznosili, tylko znosili!". To mi uświadomiło, że jak ktoś ma tytuł Mistrza Mowy Polskiej, to powinien być precyzyjny w tym, co mówi. Dlatego teraz proszę, aby kelnerzy nie roznosili, nie znosili i nie donosili, nie unosili i nie wznosili, ani nie podnosili żadnych talerzy.

Żywiołem kabaretu jest scena i telewizja. A Pan upodobał sobie radio. Dlaczego?

U mnie wszystko zaczęło się od radia. To właśnie z radia wysyłano mnie na pierwsze festiwale jako reportera, a tam ktoś zaproponował, żebym poprowadził koncert - więc to dzięki radiu pojawiłem się pierwszy raz na scenie.

Od 20 lat jest Pan wierny Trójce. Co Pana tak trzyma akurat w tej stacji?

To może zabrzmieć jak podlizywanie się, ale jest w Trójce jakiś specyficzny rodzaj więzi między nami a słuchaczami. To wspólne poczucie humoru i podobne spojrzenie na świat.

Ma Pan sympatie polityczne? Nie śmieje się Pan z polityków, z którymi Pan sympatyzuje?

Nie zajmuję sie satyrą polityczną - bo nie umiem. Oczywiście mam swoje sympatie polityczne, wiem, na kogo chcę głosować, ale kiedy obserwuję polską scenę polityczną, to widzę, że w każdej partii znalazłbym sobie kogoś, z kim chciałbym pogadać i parę osób, z którymi kolegować bym się nie chciał.

A "Szkło kontaktowe" nie jest satyrycznym programem podejmującym tematykę polityczną?

Nie. Moim zdaniem to program typu "u cioci na imieninach". Konwencja luźnej, niezobowiązującej rozmowy. I jak to bywa w czasie takich rozmów, czasem podniesie się ich temperatura. Na przykład w komentarzach osób, które dzwonią i ograniczają się do tekstów w stylu: "Oj, jak ja nie lubię tego faceta". I szczerze przyznam, że mnie irytują takie telefony, bo jest w nich niechęć dla samej niechęci. A przecież nawet kogoś nie lubiąc, można się z niego pośmiać bez złośliwości czy chamstwa. W ciągu dziesięciu lat obecności w "Szkle kontaktowym" nie wygłosiłem żadnego komentarza politycznego. Bo po prostu się na tym nie znam.

Nie każdy satyryk śpiewa. Jak to się stało, że Pan podjął to wyzwanie?

Nie traktuję tego jako wyzwania. Trzymam się myśli napisanej przez Jonasza Koftę, a wyśpiewanej przez Jerzego Stuhra, że "Śpiewać każdy może". Po jednej z audycji dostałem SMS-a od szefa wytwórni Mystic - Michała Wardzały - z sugestią, że jeżeli kiedykolwiek chciałbym nagrać płytę, to on chętnie mi ją wyda. Najpierw sprawdziłem, co to za wydawca - wszedłem na ich stronę internetową i znalazłem tam płyty... Behemotha. Potem zobaczyłem, że dla Mystica nagrywają też artyści, jak Grzegorz Turnau, Gaba Kulka, Czesław Mozil, Maria Peszek. Zestaw nazwisk sugerował, że warto spróbować. A co do mojego śpiewania - wychowałem się nie na zachodnim rocku, ale na polskiej piosence z tekstem, choćby na Młynarskim. Wiedziałem , że jest taki rodzaj piosenki, w którym można się koncentrować na tekście. A jeżeli chodzi o stronę wokalną, śpiewanie tego rodzaju utworów polega głównie na tym, by swoim głosem nie sprawiać ludziom przykrości. To mnie ośmieliło.

***

Artur Andrus dziennikarz, poeta, autor tekstów piosenek, piosenkarz, artysta kabaretowy i konferansjer. Współredaktor programów "Powtórka z rozrywki" oraz "Akademia rozrywki". Gospodarz kabaretowych spotkań w warszawskiej "Piwnicy pod Harendą", łódzkiej "Przechowalni" i krakowskiej "Piwnicy pod Baranami".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska