To miał być koniec służby. Sierżant sztabowy Piotr Grucel (30 lat), referent zespołu ruchu drogowego limanowskiej policji i sierżant Sławomir Cepielik (30 lat) wracali 30 kwietnia z zabezpieczenia wyścigu kolarskiego w Poroninie. Do Komendy Powiatowej Policji w Limanowej wybrali się krótszą trasą przez Ochotnicę.
Kłęby dymu i ognia buchały ze stodoły i domu
Kiedy w drodze powrotnej przejeżdżali przez Tylmanową (powiat nowotarski), zauważyli nagle kłęby dymu i ogień. Sierżant Cepielik wykręcił natychmiast na komórce numer 998.Dyżurny Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Nowym Targu powiedział, że na miejsce już wysyła strażaków. Było około godz. 15.30.
– Paliła się stodoła i parterowy, stary dom. Częściowo murowany, a w pozostałej części drewniany, przykryty blachą– wspomina sierż. sztab. Grucel. Zaparkowali radiowóz na sąsiedniej posesji i pobiegli na miejsce pożaru.
Kamieniem wybili szybę i wyciągnęli ludzi
Było tam już kilka osób. Ktoś powiedział, że w trawionym przez ogień domu są ludzie. Ile? Nie wiadomo. Po chwili przez
frontowe drzwi, z kłębów dymu, wybiegł młody mężczyzna, prawdopodobnie syn starszego właściciela gospodarstwa.
– W domu jest jeszcze stary ojciec – krzyknął spanikowany. Chciał wrócić do środka, ale zatrzymali go funkcjonariusze.
– Zapytaliśmy jednej z osób, czy zna rozmieszczenie pomieszczeń w tym domu, ale powiedziała, że nigdy nie była w środku. Do budynku nie było jak wejść od frontu. Tę część zajął ogień –opowiada sierżant Cepielik.
Policjanci podeszli pod dom od drugiej strony. Przez zamknięte, plastikowe okno z podwójną szybą zobaczyli dwie osoby: starszego mężczyznę i młodą kobietę. W środku było
pełno dymu. Początkowo, mimo próśb funkcjonariuszy, żadna z osób nie podeszła do okna. Zrobiły to dopiero, gdy Cepielik wybił szybę kamieniem.
Pogorzelcy byli roztrzęsieni. Trudno było z nimi nawiązać kontakt. W końcu Gruceli udało się przez wybitą dziurę w oknie wyciągnąć 29-latkę. Później z zadymionej kuchni z częścią sypialną funkcjonariusze limanowskiej drogówki wydostali także 63-letniego gospodarza.
– Kolega podsadził mnie do okna – relacjonuje Grucel. – Było mniej więcej na wysokości metra i osiemdziesięciu centymetrów. Wszedłem do środka. Było gorąco, duszno. Pod małym, kwadratowym stołem zobaczyłem butlę z gazem, połączoną z kuchenką. Odciąłem nożem przewód. I wtedy wynieśliśmy ją na zewnątrz, żeby nie wybuchła.
Kiedy jeszcze był w środku, ktoś nagle krzyknął, że dach za chwilę runie. Paliło się już bowiem poddasze. Blacha była mocno powyginana. Wytrzymała.
Obaj funkcjonariusze nie kryją, że się bali
Do przyjazdu straży pożarnej limanowscy policjanci z okolicznymi mieszkańcami starali się gasić płomienie, aby zapobiec
rozprzestrzenianiu się ognia na sąsiedni budynek. Pod ręką były m.in. dwa węże ogrodowe.
Kiedy zjawili się strażacy, funkcjonariusze poszli kierować ruchem na pobliskiej drodze. Tłum gapiów utrudniał przejazd. Od momentu, kiedy Grucel i Cepielik ruszyli do płonącego domu, mogło minąć około 40 minut.
Z uratowanymi osobami nie rozmawiali. Były w zbyt wielkim szoku, oni po spontanicznej akcji pojechali dalej do Limanowej.
Przyznają, że to pierwsza tego typu interwencja w ich służbie. Nie kryją, że się bali.
– Ale ten strach trzeba opanować i pomóc ludziom, którzy są w niebezpieczeństwie – zauważa Grucel. Żaden nie czuje się
bohaterem. – Każdy w takiej sytuacji zachowałby się podobnie – przekonuje Cepielik.
W Komendzie Powiatowej Policji w Nowym Targu dowiedzieliśmy się, że przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej.