https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bohema napić się gdzie już nie ma

Marta Paluch
Jacek Wójcicki i Piotr Skrzynecki
Jacek Wójcicki i Piotr Skrzynecki Archiwum GK
Aktorzy Starego Teatru mieli własne klucze do knajpy, artyści z Piwnicy pod Baranami po całej nocy szaleństw włazili przez okno, by pogadać przy zupie. A teraz? Młodzi artyści po premierze w Krakowie spieszą się na pociąg do Warszawy.

Nikt już teraz nie dojdzie, jak to było. Czy Jerzy Bińczycki założył się z kolegami, że się wykąpie w czerwonym barszczu? (to delikatna wersja Edwarda Lubaszenki). Czy też prawdą jest, że podczas spotkania po premierze nagle zniknął, a koledzy szukali go po całym SPATiFie i w końcu Marek Litewka znalazł go kuchni o drugiej nad ranem, śpiącego w kompletnym ubraniu, w garze z barszczem? Wiadomo natomiast, że krakowscy artyści starszego pokolenia żałują, iż młodzi adepci nie potrafią się już bawić tak jak na bohemę przystało.

Boleje nad tym Zbigniew Wodecki, wywodzący się z Piwnicy pod Baranami. - Nawet my się zmieniliśmy. Wybraliśmy się kiedyś do klubu "Loża" na Rynku, który miał zastąpić dawny SPATiF - wspomina. - Ja, Beata Rybotycka, Jacek Wójcicki, Andrzej Sikorowski. Siedzieliśmy i chcieliśmy po prostu pogadać. Wyszło tak, że każdy przez 20 minut rozmawiał przez telefon, bo ktoś dzwonił. Nawet nie pamiętam, kto zapłacił za kawę, rozeszliśmy się i tyle.

Zresztą, jak z rozczuleniem wspominają artyści, SPATiF był tani jak, nomen omen, barszcz. - A przecież, wbrew powszechnemu przekonaniu, aktor jest biedny jak mysz kościelna i musi mieć tanią knajpę. Dlatego "Loża" z kawą za 9 zł odpada. Z tych samych powodów nie udało się w "Masce". W SPATiFie zaś było nas stać na obiad każdego dnia - mówi Jan Nowicki.

Ale nie chodziło tylko o ceny. Prowadzący klub przy placu Szczepańskim pan Franek Skibiński tak lubił aktorów, że dawał im klucze do lokalu. - Jedliśmy, piliśmy, a on zawsze wiedział, że mu zapłacimy - opowiada Nowicki. Płacił ten, kto akurat grał w filmie.

Często był to Jan Bińczycki. Gdy wracał z Warszawy z planu "Nocy i dni", cała knajpa bawiła się za jego pieniądze. To właśnie on, z pozoru ciężkawy, błyszczał dowcipem i był duszą towarzystwa w SPATiFie. - Kiedyś jeden z szefów lokalnego wydziału kultury powiedział: "Za to, co przepijacie, moglibyście sobie kupić samochód". A "Biniu" na to: "Po co nam auto, skoro my stale pijemy?" - wspomina Edward Lubaszenko.

Ale nie tylko aktorzy umieli się dobrze bawić. Ludzie kochali również piwniczan, mimo że w telewizji pojawiali się rzadko lub wcale. Zbigniew Wodecki wspomina, że wystarczyło się wtedy przejść z Piotrem Skrzyneckim Szewską, żeby się zalać w pestkę. - Szliśmy do "Literackiej" na Kanoniczą. Na Szewskiej każdy sklepikarz wciągał go do środka, bo chciał porozmawiać. Częstował a to koniaczkiem, a to wódeczką. I ja się załapałem. Pod koniec Szewskiej byłem już zalany. Tacy byli wtedy ludzie! A teraz? Można przejść Z Nowej Huty do Prokocimia i nikt nawet kieliszka nie poda - żałuje Wodecki.Nie tylko jednak o wódkę chodziło, lecz o to, by o sztuce pogadać. - Gdy się zagra główną rolę, to trzeba odreagować - podkreśla Nowicki. Jan Kanty Pawluśkiewicz wspomina, że po premierach "Biesów" czy "Nocy Listopadowej" przychodził Andrzej Wajda. - Plotkowaliśmy do rana. To były piękne obyczaje ponurego czasu, w którym lokale były zamykane o dziesiątej wieczór, a i tak zazwyczaj nie było w nich alkoholu - mówi kompozytor. On sam w swoim 90-metrowym mieszkaniu przy Kremerowskiej urządzał piwniczne bale. - Przychodziło 30 osób, trzeba było mieć encyklopedię, Biblię, Prousta i Montaigne'a. - W dyskusji zawsze wykwitał spór, a to z którą hrabiną Proust się prowadzał, a to, a to tamto... Sporządzaliśmy protokoły sporu, żeby potem był ślad, kto był za którym rozwiązaniem - opowiada.

Marek Litewka, aktor Bagateli najbardziej żałuje beztroski, która mimo wszystko była wtedy ich udziałem. - Biedni byliśmy wszyscy tak samo, ale zabawa była zawsze przednia. Do dziś pamiętam, jak uciekałem przed wściekłymi wielbicielami Niechcica, bo Bińczycki zrobił mi psikusa. Zawsze mieliśmy czas, teatr był drugim domem - wspomina. - Teraz jednak siedzenie do rana odpada. Po premierze każdy gdzieś biegnie.

Wielu jego kolegów z Teatru Bagatela jednocześnie gra w serialach w Warszawie (Magdalena Walach, Urszula Grabowska, kiedyś Tomasz Kot - teraz przeniósł się do Warszawy). Nic dziwnego, że bez przerwy śpieszą się na pociąg. - Gdy przez kilka miesięcy grałam w trzech serialach i teatrze, nie miałam czasu na imprezy - mówi Grabowska. - Aż tak źle jednak nie jest, chodzimy po premierze m.in. do Bunkra Sztuki. Myślę, że to nie zależy od tego, kto gdzie gra, tylko od stanu cywilnego. Gdy obrastamy w drugie połowy, zaniedbujemy towarzystwo.

Święta prawda. Sonia Bohosiewicz dwa lata temu opuściła Teatr im. Słowackiego i przeniosła się do Warszawy. Gra w serialu i w filmach. Nie miała czasu nawet z nami porozmawiać, a co dopiero imprezować. - Zresztą ja nie mam wielu doświadczeń imprezowych - mówi starając się uciszyć płaczące dziecko. Między Krakowem a Warszawą kursuje też jej koleżanka z teatru - Anna Cieślak.

Na przepracowanie nie narzeka natomiast pisarz Sławomir Shuty. Lecz i on nie prowadzi życia godnego bohemy. - Można całymi nocami siedzieć w Pięknym psie, sam tak żyłem. Ale zrezygnowałem z takiego życia. Nie, nie urodziło mi się dziecko. To znaczy, rodzi mi się, ale w innym sensie - tłumaczy. Zresztą, pisarz woli potajemnie wychylić piwo nad Wisłą. - Nie ma jednej knajpy, w której zbieraliby się ludzie mojego pokolenia. Muzycy chodzą do Singera, malarze do Miejsca, takie to rozproszone. Zresztą, po co tam chodzić? - Piwo jest skandalicznie drogie. Krakowianie powinni mieć "kartę krakowską" i płacić za piwo 5 zł, a turyści 10 zł - kwituje.

Starsze pokolenie znalazło sobie jednak namiastki dawnego SPATiFu czy Piwnicy pod Baranami. Edward Lubaszenko odkrył Teatr Nowy przy ul. Gazowej. - Jest w nim mały bar, a młodzi ludzie mają ten chwalebny zwyczaj, że zostają po spektaklu i chcą ze sobą rozmawiać - mówi. Jan Kanty chadza z przyjaciółmi na prywatne spotkania do Nowej Prowincji, kafejki Grzegorza Turnaua. - To tu się rodzą nowe projekty wspólnych płyt, ale też większych przedsięwzięć. Kilka dni temu rozmawialiśmy o takim jednym - mówi. Z drugiej strony, jak twierdzi Zbigniew Wodecki, teraz i gadać mniej jest o czym. - Kiedyś byli Ruscy, PZPR. A teraz seriale, trasy, jednym słowem: smalec... Przepraszam, muszę już kończyć, mam nagranie.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska